Alexandra Ivy -Związany przez ...

Strona startowa
Alexandra Ivy -Związany przez ciemność rozdział 11, Strażnicy wieczności
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Rozdział jedenastyAriyal zatoczył się w tył z odrazą, gdy zombie zaczęły padać wokół niegodosłownie jak muchy. Nie, żeby miał coś przeciwko ich zatrzymaniu się,upadkowi i powrotowi do martwej rutyny. Stos gnijących trupów był znacznielepszy niż niszcząca horda gnijących trupów. A co ważniejsze, ten widokupewnił go, że Jaelyn udało się pokonać tego, kto był odpowiedzialny zawezwanie tych obrzydliwości z grobów.Poczuł ulgę przemieszaną z gorzkim humorem. Nie wiedział, dlaczego sięmartwił. Jaelyn była kobietą, która potrafiła o siebie zadbać. Do diabła, mógł sięzałożyć, że potężna Łowczyni była teraz w lepszej formie niż on. Opierając się odrzewo Aryial spojrzał na swoje liczne rany, z których nadal wypływała krew.Zombie były bezwzględne w swoim pełnym determinacji dążeniu do rozerwaniago na strzępy i musiał zebrać wszelkie swoje umiejętności, aby zredukowaćszkody do minimum. Na szczęście żaden z urazów nie zagrażał życiu, alewszystkie osłabiały jego energię. Co gorsza, bolały jak cholera.Przeklinając zombie i czarownice, i każdego innego sługę MrocznegoLorda, który prawdopodobnie czaił się w cieniu, Ariyal podniósł głowę, gdychłodny strumień mocy wypełnił powietrze, patrząc jak Jaelyn płynęła kuniemu, zachwycając pięknem. Smukła, ponętna kobieta, która była tak zabójcza,jak cudownie piękna. Jego całe ciało poddało się… czemu?Akceptacji, w końcu zdecydował. Po prostu nie było na to innegookreślenia. Ale akceptacji czego?Pragnienia? Potrzeby? Przeznaczenia?To pytanie pozostało bez odpowiedzi, kiedy zatrzymała się przed nim,wyciągając rękę, by dotknąć jego nagiej piersi i cofając ją gwałtownie, jakby wobawie, że on może ją skazić.- Bardzo jesteś ranny? – zapytała lodowatym tonem.Skrzywił usta. Nikt nie mógł się domagać, by tą kobietą rządziły emocje.Ale czego on się właściwie spodziewał? Okropnego przerażenia, że zostałranny? Czułej opieki i pielęgnowania go podczas powrotu do zdrowia? Zpewnością, bardziej prawdopodobne było to, że wyrosną jej skrzydła i na nichodleci.- Nic, co się nie uleczy.- Jak długo?Skrzywił się, wyczuwając coś więcej w jej pytaniu niż zwykłąniecierpliwość.- Dwie, może trzy godziny.Spojrzała przez ramię.- Nie mamy tyle czasu.- Spieszy ci się gdzieś?- Tutaj jesteśmy zbyt narażeni.Zdecydowanie więcej niż niecierpliwość. Powstrzymując jęk bólu Ariyaloderwał się od drzewa i spojrzał badawczo na pozornie pustą łąkę.- Narażeni na co?- Mag uciekł.- Ten, który kontrolował zombie? – pochylił się, by podnieść miecz, któryupadł do jego stóp.- Tak – skrzywiła się. – I jest jeszcze coś gorszego.Było coś gorszego niż zombie? Fantastycznie.- Słucham.- Używający magii był kundlem.Ariyal nagle przypomniał sobie, że wyczuł wcześniej zapach kundla.Oczywiście, powinien zwrócić na to większą uwagę. Ale z kolei, czy ktośkiedykolwiek słyszał o kundlu – magu? A może to był mag – kundel?- Nie wiedziałem, że to możliwe – mruknął.- Nie tylko możliwe, ale to prawdziwy wrzód na tyłku.Ukrył uśmiech spowodowany jej wkurzonym tonem. Jaelyn byłaprzyzwyczajona do bycia zwycięzcą. Bez względu na to, co lub kogo miała zaprzeciwnika. Teraz była wyraźnie zirytowana, że kundel uciekł, chociaż krew najej rękach świadczyła, iż poważnie uszkodziła psa.- Czy coś jeszcze? – zapytał.- On nie jest sam.Prychnął. Po prostu coraz lepiej.- Tearloch?Pokręciła głową.- Nie, co najmniej jeden kundel i czarownica.W zamyśleniu pogłaskała uchwyt broni. Ariyal podejrzewał, iż tennieświadomy gest niósł jej pociechę. Stłumił jęk, gdy wyobraził sobie te smukłepalce głaszczące coś bardziej interesującego.- Jest też stworzenie, które potrafi maskować swój zapach – wyznała,nieświadoma jego erotycznych fantazji.Niechętnie odsunął od siebie rozpraszające myśli, zachęcające go doprzyciśnięcia jej do drzewa i ugaszenia pragnienia, które pulsowało tuż podpowierzchnią, gdy ona była w pobliżu. Jego życiu zagrażało wystarczającowiele niebezpieczeństw, bez dodawania do kolekcji seksu z nieobliczalnymwampirem. Nie, żeby nie chciał…Syknął z frustracją, tłumiąc myśl, zanim jeszcze powstała w jego głowie.- Inny używający magii? – wychrypiał.Wzruszyła ramionami.- Moim zdaniem to jakiś demon, a może inny wampir.- Łowca?- Nie wiem – w oczach koloru indygo błysnął niepokój. – To właśnie mniemartwi.Ariyal odchylił głowę do tyłu, by wziąć głęboki oddech i prześledzić różnezapachy wypełniające łąkę. Rodzina chochlików pędziła z pobliskiej jaskiniprzez pola kukurydzy w ewidentnej panice. Grupa demonów polowała najelenia. I gdzieś w oddali smród kundli jak również dziwny, stłumiony zapach,który tak niepokoił Jaelyn. Wszystko to oddalało się od nich. Zostali sami naopustoszałej łące.Sami? Otworzył oczy w zdumieniu.- Gdzie jest gargulec?Spojrzała na linię drzew, marszcząc brwi.- Nalegał, by podążyć śladem kundli, podczas gdy ja wróciłam tutaj.Ariyal prychnął, nie podzielając żalu swojej towarzyszki z powodunieobecności Leveta.- Najwyższy czas, żeby się do czegoś przydał.- Nie lekceważ go. Ma… - przerwała, ważąc słowa i odwracając się zlekkim uśmiechem – nadspodziewane talenty.- Jego talent to doprowadzanie rozsądnego człowieka na skraj załamanianerwowego.- Nie ulega wątpliwości, że to wszystko przez testosteron – uśmiechnęła sięszerzej, przesuwając się i obejmując jedną ręką jego talię, jednocześnieprzyciągając jego wolną rękę na swoje ramiona. – On psuje mózg.Ariyal zesztywniał, gdy jego ciało zareagowało na jej dotyk możliwym doprzewidzenia podnieceniem, mimo iż jego duma gwałtownie zbuntowała sięprzeciwko użyciu jej jako wampirzej kuli. Inną rzeczą było zaoferowanie muwspółczucia dla jego obrażeń, a czymś zupełnie innym traktowanie go jakjakiegoś cholernego inwalidę. Nie po tym jak Morgana le Fey czerpała takąmakabryczną radość z dręczenia go, kiedy był ranny i bezbronny.- Tak bardzo chciałbym być w twoich ramionach dziecinko, ale nie sądzę,że jest teraz ku temu czas i miejsce – zadrwił.Prychnęła zniecierpliwiona.- Musimy znaleźć schronienie, w którym będziesz mógł się uleczyć.Uwolnił się z jej uścisku, ignorując osłabienie, które mogło się pogłębić,gdy jego rany nadal będą krwawić.- Nie.- Nie?- Nie pozwolę, byś mnie taszczyła, jakbym był jakąś słabą kwiatowąwróżką.Ujęła się pod boki.- Dlatego, że jestem kobietą, a z ciebie to wielki, twardy, męski facet?- Dlatego, że nigdy nie będę na niczyjej łasce. Nigdy więcej.Jego twarde słowa zadźwięczały w powietrzu i na kilka sekund twarzJaelyn złagodniała, gdy go zrozumiała. Ta kobieta dokładnie wiedziała, coznaczy być bezradnym i wykorzystywanym.- Dobrze – zgodziła się bez kłótni. Co za rzadkie i wspaniałe zdarzenie. –Więc jaki masz plan?Plan? Stłumił chęć roześmiania się. Było już trochę za późno na plan.Potrzebowali teraz szybkiego sposobu na przywrócenie mu siły do walki.- Potrzebuję twojej krwi – przyznał bez ogródek.Cofnęła się w tył, jej twarz zesztywniała z szoku.- Po co?Uniósł brwi. Jej oburzenie wydawało się trochę obłudne biorąc pod uwagęto, że była cholerną pijawką.- Aby pomóc mi się uleczyć?- To jakiś żart?- Nie – podniósł miecz. Światło księżyca zatańczyło w srebrnym metalu. –Mogę czerpać moc z mojego ostrza.- Jak?- Nasi ludzie mają wiele broni, ale prawdziwe ostrza Sylvermystów zostaływykute jeszcze przed wygnaniem Mrocznego Lorda – powiedział powoli.Zmrużyła oczy.- To znaczy?- Metal był wytapiany na samym dnie piekła wraz ze srebrem i sercemdemona Lamsunga.Popatrzyła na miecz.- Kradnący dusze – mruknęła.Skinął głową. Lamsungi były rzadkimi demonami, które żyły dziękiwysysaniu życia swoich wrogów.- Ostrze chłonie moc moich wrogów.Odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy. Jej twarz skrywała emocje.- I daje ci siłę.- Dokładnie.Krótka, dziwnie napięta cisza zapanowała pomiędzy nimi, nim Jaelynponownie postąpiła krok w tył.- Stań tutaj – wyciągnął rękę, by chwycić ją za ramię. – Dokąd idziesz?- Zdobyć dla ciebie krew – skinęła głową w kierunku lasu. – Mniej niż milęstąd jest grupa demonów.Zauważył jej zakłopotanie.- Mogę użyć twojej. Nie potrzebuję wiele.Odsunęła się dalej, oblizując usta. Prawie tak, jakby była zdenerwowana.- Nie.- Dlaczego nie?- Ja… - to z innej przyczyny oblizywała usta. – Nie mogę.Nie,nie może. Nie chce.Wampirzyca dała jasno do zrozumienia, że nie zniży się do byciapokarmem wstrętnego Sylvermysta. Stało się też jasne, iż nie zamierza sięzniżyć do zaoferowania swojej cennej krwi, aby przywrócić mu siły.Wyprostował ramiona, pokrywając zranioną dumę kpiącym uśmiechem iprzechodząc obok jej sztywnego ciała.- W porządku. Na razie, dziecinko.- Aryial, co robisz?- Sam sobie zorganizuję cholerne polowanie, dziękuję bardzo.Jaelyn przeklinała własną głupotę, gdy patrzyła, jak Aryial maszeruje dalej,jego plecy zesztywniały z urażonej dumy, a kroki nie były tak stabilne, jakbytego pragnął. Zepsuła wszystko. W spektakularny sposób. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates