Alistair MacLean - San Andreas

Strona startowa
Alistair MacLean - San Andreas, Alistair MacLean
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

MacLean Alistair - SAN ANDREAS

 

 

Prolog

 

I.              W historii tej występują trzy niezależne od siebie, choć nierozerwalnie ze sobą sprzężone elementy: brytyjska flota handlowa (oficjalnie zwana marynarką handlową) wraz z załogą, okręty liberty oraz niemieckie jednostki sił podwodnych, morskich i powietrznych, których jedynym celem było tropienie i niszczenie statków i ludzi w służbie floty handlowej.

W chwili wybuchu wojny, we wrześniu 1939 r., brytyjska, marynarka handlowa znajdowała się w dość kiepskim stanie; określenie opłakanym byłoby bardziej na miejscu. Większość statków mocno się już zestarzała, z tego znaczna część nie nadawała się do żeglugi wcale, część była zwyczajną kupą rdzewiejącego żelastwa dręczonego ciągłymi awariami. Mimo to okrętom i tak wiodło się nie najgorzej w porównaniu z przerażającymi warunkami życia tych, którzy mieli nieszczęście na nich pływać.

Powód tak straszliwych zaniedbań, których ofiarą padały i statki, i ludzie, można by ująć jednym słowem: chciwość. Dawniejszych właścicieli jednostek pływających - a i dzisiaj też jest ich niemało - cechowało skąpstwo i zachłanność; duszą zaprzedani mamonie, wyznawali jedną zasadę: zysk za wszelką cenę pod warunkiem, że cenę tę nie oni płacili. Hasłem dnia stała się centralizacja - przejęcie bliźniaczych monopoli ledwie przez kilka par grabieżczych rąk. I kiedy okrojono już marynarski żołd, a warunki życia na morzu zredukowano do niezbędnego minimum, właściciele zaczęli obrastać tłuszczem, takoż i niektórzy, co gorsi dyrektorzy towarzystw okrętowych wraz z pokaźną grupką starannie wybranych, dopuszczonych do stołu udziałowców.

Dyktatorska władza, sprawowana przez właścicieli nader dyskretnie, była niemal absolutna. Flota stanowiła ich księstwo udzielne, ich feudalne lenno, a zaciągający się na statki tworzyli grupę pańszczyźnianych chłopów. Jeśli jakiś zniewolony nieszczęśnik zdecydował się sprzeciwić ustalonemu porządkowi rzeczy, tylko on sam mógł na tym ucierpieć.

Jedyne, co mu pozostawało, to zejść ze statku i pogrążyć się w mroku zapomnienia, bo, pomijając fakt, że automatycznie dostawał wilczy bilet, marynarkę handlową nękał wysoki procent bezrobocia, a nieliczne wakaty obsadzano wyłącznie posłusznymi niewolnikami. Na lądzie o pracę było jeszcze trudniej. Gdyby nawet działo się inaczej, i tak wiadomo wszem       i wobec, że ludzie morza nie umieją przystosować się do życia szczura lądowego. Zbuntowany niewolnik nie miał, więc dokąd iść, dlatego niewolników takich było bardzo, ale to bardzo niewielu. Większość marynarzy dobrze znała swe miejsce na ziemi i nie podskakiwała. Historia powszechna skłonna jest retuszować nieco taki stan rzeczy lub, co częstsze, w ogóle go ignorować - skądinąd zrozumiała to ślepota. Kondycja marynarzy floty handlowej okresu międzywojennego, jak również w czasach, II wojny światowej sprawiła, że okres ten nie należy do chlubnych rozdziałów w annałach żeglugi brytyjskiej.

Kolejne rządy okresu międzywojennego doskonale zdawały sobie sprawę z warunków życia marynarzy na statkach handlowych; musiałyby być głupsze, niż się to zwykle zdarza, by tego nie dostrzec. Kolejne, zatem rządy w obłudnych manewrach ratowania własnej twarzy wydawały kolejne przepisy precyzujące niezbędne minimum warunków zakwaterowania, żywienia, higieny i bezpieczeństwa na morzu. Zarówno owe rządy, jak       i właściciele floty wiedzieli doskonale - właściciele nie tylko wiedzieli, ale bez wątpienia cieszyli się z tego - iż przepisy owe nie miały mocy prawnej, zatem nie mogły być egzekwowane. Zalecenia rządowe - bo do zaleceń faktycznie się sprowadzały - zostały niemal całkowicie zlekceważone. Sumienny kapitan, który zechciałby wprowadzić je w życie, mógł szybko znaleźć się na bruku.

Relacje naocznych świadków dotyczące warunków życia marynarzy na statkach brytyjskiej handlówki w ostatnich latach poprzedzających II wojnę światową - nie ma żadnego powodu, by nie dawać im wiary zwłaszcza że, niestety, są tak jednobrzmiące - opisują kwatery załogi jako coś tak prymitywnego i skandalicznego, że można je tylko porównać do legowisk żebraczych. Inspektorzy sanitarni stwierdzali, że w niektórych przypadkach kajuty załogi ze względów sanitarnych nie nadawały się nawet na pomieszczenia dla zwierząt, a co dopiero na kwatery mieszkalne dla ludzi. Były z reguły przeludnione, pozbawione zarazem jakichkolwiek wygód. Podłogi były mokre, jak też             i ubrania marynarzy, a materace i koce, o ile zdarzył się aż taki luksus, również okazywały się przemoczone. Jeśli zaś idzie o urządzenia sanitarno-higieniczne, bywały one albo bardzo prymitywne, bądź też wcale ich nie było. Mocno dokuczało zimno, a jakiekolwiek systemy grzewcze - pomijając kopcące i śmierdzące „kozy” - należały do rzadkości, podobnie jak systemy wentylacyjne. Wyżywienie okazywało się jeszcze gorsze od kajut i, jak to określił jeden z ankietowanych, nie nadawałoby się nawet do stołówki dla żebraków.

Opisy te mogą wydawać się niewiarygodne, a w każdym razie mocno naciągane, lecz nie jest to ani jeden, ani drugi przypadek. Londyńskiej Akademii Higieny i Medycyny Tropikalnej i Głównego Urzędu Statystycznego nigdy nie posądzano o brak precyzji bądź przesadę. Przedwojenny raport Akademii kategorycznie stwierdza, że śmiertelność mężczyzn poniżej pięćdziesiątego piątego roku życia była wśród marynarzy dwukrotnie wyższa niż wśród pozostałych członków populacji męskiej. Dane opublikowane przez Urząd Statystyczny z kolei wykazują, że śmiertelność wśród marynarzy - niezależnie od wieku - o czterdzieści siedem procent przekraczała wskaźniki uznane za normę krajową. Powodem śmierci były: gruźlica, wylewy krwi do mózgu, wrzody żołądka i dwunastnicy. Powszechność gruźlicy i wrzodów jest aż nadto uzasadniona i trudno przypuścić, by kombinacja tych dwóch czynników nie miała zaważyć na zbyt często występujących wylewach.

Największe żniwo zbierała niezaprzeczalnie gruźlica. Kiedy dziś przyjrzymy się Europie Zachodniej, gdzie szczęśliwe sanatoria przeciwgruźlicze szybko stają się zjawiskiem wymierającym, trudno sobie nawet wyobrazić, jak straszliwą plagę stanowiła gruźlica zaledwie pokolenie temu. Choć nie jest prawdą, że została już opanowana na całym świecie - w wielu zacofanych krajach jest wciąż straszliwym biczem Bożym i główną przyczyną śmierci, tak jak w początkach dwudziestego wieku działo się to w Europie Zachodniej              i Ameryce Północnej - sytuacja uległa radykalnej zmianie, gdyż naukowcy wynaleźli środki umożliwiające poskromienie i zniszczenie zgubnego bakcyla. Jednak w roku 1939 choroba ta ciągle jeszcze pochłaniała liczne ofiary; do odkrycia środków chemoterapeutycznych, rifampiny, kwasu paraaminosalicylowego, isoniazydów, a zwłaszcza streptomycyny było wciąż daleko.

To na tych właśnie marynarzach, na marynarzach nękanych gruźlicą, wegetujących w fatalnych warunkach sanitarnych i skandalicznie odżywianych, opierała się Anglia. To oni zaopatrywali ją w żywność, w ropę, broń i amunicję, to oni dostarczali to wszystko do sojuszniczych portów. Marynarze obsługiwali jedyną drogę, jedyną arterię, drogę życia, od której uzależniona była absolutnie cała Wyspa; bez tych statków i tych ludzi Brytania przepadłaby z całą pewnością. Warto podkreślić, że marynarskie kontrakty wygasały z chwilą wybuchu bomby, miny czy torpedy. Właściciele zaciekle bronili swych interesów nie

tylko w czasach pokoju, ale i podczas wojny. Gdy statek tonął, tym samym kończyła się marynarska wypłata, bez względu na to gdzie, kiedy i w jak niebywałych okolicznościach zdarzenie miało miejsce. Gdy statek szedł na dno, właściciel nie ronił krokodylich łez - miał w ręku ubezpieczenie opiewające częstokroć na sumę wyższą niż faktycznie wart był sam okręt. Dla marynarza jednak znaczyło to, że znajdował się na bruku.

Rząd, Admiralicja i owi właściciele statków w tamtym czasie powinni się bardzo wstydzić, a jeśli odczuwali jakiś wstyd, to mężnie stawili mu czoło. Czym w końcu były warunki życia na statkach i okrutna śmierć marynarzy floty handlowej wobec prestiżu, chwały i zysków? Sprawą absolutnie drugorzędną.

Nie można tu winić obywateli brytyjskich. Z wyjątkiem marynarskich rodzin, ich przyjaciół i wspaniałych organizacji dobroczynnych powstających samorzutnie, by wspomóc rozbitków - takimi humanitarnymi błahostkami ani rząd, ani właściciele nie zaprzątali sobie głowy - niewielu wiedziało czy choćby podejrzewało, jak to naprawdę wygląda.

II.              Jako dostawca niezbędnych do egzystencji produktów, jako. kanał przerzutowy i arteria życia statki liberty szły łeb w łeb z brytyjską marynarką handlową - bez nich Anglia nie oparłaby się najeźdźcy. Żywność, broń i amunicja, jakimi inne kraje - zwłaszcza Stany Zjednoczone - z taką...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates