[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alistair MacLean LALkA NA ³AñcUcHU Prze³o¿y³ Bronis³avV Zieliñski Agéncja Praw Autorskich i Wydawnictwo "INTERART" Warszawa 1991 Rozdzia³ pierwszy - Za kilka minut bêdziemy l¹dowali na lotnisku Schiphol w Amster- damie. - Miodop³ynny, jednostajny g³os holeñderskiej stewardesy by³ dok³adnie taki sam jak w ka¿dej z wielu europejskich linii lotniczych. - Proszê zapi¹æ pasy i zgasiæ papierosy. Mamy nadziejê, ¿e lot by³ dla pañstwa przyjemny, i jesteœmy pewni, ¿e równie przyjemnie spêdz¹ pañstwo swój pobyt w Amsterdamie. Podczas przelotu rozmawia³em krótko z t¹ stewardes¹. Urocza dziew- czyna, ale sk³onna do pewnego nie uzasadnionego optymizmu w swoim pogl¹dzie na ¿ycie w ogóLnoœci, tote¿ nie mog³em zgodziæ siê z ni¹ co do dwóch spraw: lot nie by³ dla mnie przyjemny i nie przewidywa³em, ¿ebym przyjennie spêdzi³ mój pobyt w Amsterdamie. Lot nie by³ dla mnie przyjemny, poniewa¿ ¿aden lot nie sprawia³ mi przyjemnoœci, odk¹d przed dwoma laty silniki DC 8 nawali³y zaledwie w parê sekund po starcie, doprowadzaj¹c do odkrycia dwóch rzeczy: ¿e pozbawiony napêdu od- rzutowiec ma œlizgowe w³aœciwoœci bloku betonu oraz ¿e chirurgia plas- tyczna mo¿e byæ bardzo przewlek³a, bardzo bolesna, bardzo kosztowna, a czasem nie bardzo udana. Nie przewidywa³em te¿, ¿eby mi by³o przyje- mnie w Amsterdamie, chocia¿ jest to bodaj najpiêkniejsze miasto na œwiecie, z najbardziej przyjaznymi mieszkañcami, jakich mo¿na gdziekol- wiek znaleŸæ. Po prostu sama natura moich s³u¿bowych podró¿y za granicê automatycznie wyklucza cieszenié siê czym_kolwiek. Kiedy wielki DC 8 linii KLM - nie jestem przes¹dny, ka¿dy samolot mo¿e spaœæ z nieba - schodzi³ w dó³, rozejrza³em siê po jego zape³nionym wnêtrzu. Zauwa¿y³em, i¿ wiêkszoœæ pasa¿erów najwyraŸniej podziela moje przeœwiadczenie, ¿e latanie jest absolutnym ob³êdem; ci, którzy nie po- s³ugiwali siê swoimi paznokciami do wyd³ubywania dziur w kaelemowslâej tapicerce, siedzieli odchyleni do ty³u z przesadn¹ nonszalancj¹ albo te¿ gawêdzili z pogodnym" weso³ym o¿ywieniem dzielnych ludzi, którzy id¹ na œmieræ z dowcipem na uœmiechniêtych ustach - takich, co mogli beztrosko machaæ rêk¹ pe_Zym podziwu t³umom, kiedy ich wózek zaje¿d¿a³ pod 5 gilotynê. Krótko mówi¹c, dosyæ dobry przekrój rasy ludzkiej. WyraŸ- nie praworz¹dni. Zdecydowanie nie zbrodniczy. Zwyczajni; nawet nijacy. Chocia¿ mo¿e to jest niesprawiedliwe - znaczy siê to, ¿e nijacy. A¿eby ktoœ siê kwalifikowa³ do tej raczej niepochlebnej oceny, musz¹ istnieæ jakieœ porównawcze punkty odniesienia, uzasadniaj¹ce jej zastosowanie; na szczêœcie dla reszty pasa¿erów, w tym samolocie znajdowa³y siê dwie osoby, przy których ka¿dy wygl¹da³by nijako. Obejrza³em siê na tê parê, siedz¹c¹ o trzy rzêdy za mn¹ po drugiej stronie przejœcia. Ten mój ruch nie móg³ zwróciæ na mnie uwagi, poniewa¿ wiêkszoœæ mê¿czyzn, maj¹cych owe osoby w zasiêgu wzroku, nie robi³a w³aœciwie nic innego od startu z lotniska Heathrow, tylko im siê przypat- rywa³a; dlatego te¿ niepatrzenie na nie by³oby w³aœnie prawie gwaran- towan¹ metod¹ zwrócenia ña siebie uwagi. Po prostu dwie dziewczyny siedz¹ce obok siebie. Prawie wszêdzie mo¿na spotkaæ dwie dziewczyny siedz¹ce razem, ale trzeba by poœwiêciæ najlepsze lata ¿ycia na znalezienie takich dwóch jak te. Jedna o w³osach czarnych jak skrzyd³o kruka, druga olœniewaj¹ca platynowa blondynka,_ obydwie ubrane, wprawdzie sk¹po, w minisukienki - brunetka w bia³¹, jedwabn¹, blondynka ca³a w czerni, obydwie zaœ obdarzone, o ile mo¿na by³o dojrzeæ - a mo¿na by³o dojrzeæ ca³kiem sporo - figurami, które jasno wykazywa³y, jak olbrzymie postêpy poczyni³y nieliczne wybrane przedstawicielki p³ci ¿eñskiej od czasów Weñus z Milo. Nade wszystko by³y uderzaj¹co piêkne, ale nie tym md³ym i pustym rodzajem niedojrza³ej urody, która wygrywa konkurs o tytu³ Miss Œwiata; osobliwie do siebie podobne, mia³y delikatnie ukszta³towan¹ budowê kostn¹, czyste rysy i niew¹tpliwie cechy inteligencji, dziêki którym pozosta³yby piêkne nawet w dwadzieœcia lat po tym, gdy zwiêd³e wczorajsze Miss Œwiata od dawna ju¿ zrezygnowa³yby z nierównego wspó³zawodnictwa. Blondynka uœmiechnê³a siê do mnie uœmiechem zarazem figlarnym i prowokacyjnym, ale przyjaznym. Pos³a³em jej beznamiêtne spojrzenie, a poniewa¿ pocz¹tkuj¹cemu chirurgowi plastycznemu, który nade mn¹ pracowa³, nie ca³kiem siê uda³o dopasowaæ obydwie strony mej twarzy, mojemu beznamiêtnemu spojrzeniu wyraŸnie brakuje zachêty - mimo to jednak uœmiechnê³a siê do mnie. Brunetka tr¹ci³a sw¹ towarzyszkê, która zerknê³a na ni¹, spostrzeg³a karc¹ce zmarszczenie brwi, skrzywi³a siê i przesta³a uœmiechaæ. Popatrzy³em w inn¹ stronê. Byliœmy teraz niespe_ta dwieœcie jardów od koñca pasa startowego i aby oderwaæ myœli od prawie ca³kowitej pewnoœci, ¿e podwozie rozleci siê; gdy tylko dotknie ñawierzchni, odchyli³em siê do ty³u, przymkn¹³em oczy i zacz¹³em rozmyœlaæ o obydwu dziewczynach. Przysz³o mi do g³owy, ¿e bez wzglêdu na wszelkie moje niedostatki nikt nie móg³by twierdziæ, ¿e dobieram sobie wspó³pracowników bez uwzglêdniania pewnych estetycz- niejszych aspektów ¿ycia. Maggie, owa brunetka, dwudziestosiedmiolet- nia, pracowa³a ze mn¹ od przesz³o piêciu lat; wybitnie inteligentna, metodyczna, staranna, dyskretna, niezawodna, prawie nigdy nie pope³- nia³a b³êdów, w naszym zawodzie nie ma czegoœ takiego, jak osoba, która nigdy nie pope³nia³a b³êdów. Co wa¿niejsze, lubiliœmy siê z Maggie od lat, a to jest niemal podstawowy element tam, gdzie chwilowa utrata wzajem- nego zaufania i wspó³zale¿noœci mo¿e mieæ konsekwencje nieprzyjemnej i trwa³ej natury; o ile mi jednak wiadomo, nie lubiliœmy siê nadmiernie, to bowiem mog³oby byæ równie fatalne. Belinda, dwudziestodwuletnia blondynka, pary¿anka, pó³ Francuzka, pó³ Angielka, wykonuj¹ca teraz swoje pierwsze zadanie operacyjne, by³a dla mnie prawie zupe³n¹ niewiadom¹. Nie zagadk¹, po prostu nie znan¹ jako ludzka istota; kiedy S¾reté wypo¿ycza komuœ jednego ze swoich agentów, a w³aœnie wypo¿yczy³a mi Belindê, za³¹czane akta owego agenta s¹ tak wszechstronne, ¿e ¿aden istotny fakt z ¿ycia czy przesz³oœci owej osoby nie jest tam pominiêty. Wszystkim, co zdo³a³em dotychczas zaobserwowaæ na p³aszczyŸnie esobistej, by³o to, ¿e Belindzie zdecydowanie brakowa³o owego szacunku - je¿eli ju¿ nie bezgranicznego podziwu - którym m³odzi powinni darzyæ starszych oraz prze³o¿onych w swoim zawodzie, czym by³em w tym wypadku w³aœnie ja. Jednak¿e cechowa³a j¹ ta spokojna, przedsiêbiorcza sprawnoœæ, która by³a znacznie wa¿niejsza od wszelkich zastrze¿eñ, jakie Belinda mog³a mieæ w stosunku do swego pracodawcy. ¯adna z dziewczyn nie by³a dot¹d w Holandii, co stanowi³o jedn¹ z g³ównych, przyczyn, ¿e mi teraz towarzyszy³y; poza tym ³adne dziew- czyny s¹ w naszym nie³adnym zawodzie rzadsze ni¿ futra w Kongo, i przez to mog¹ mniej zwracaæ na siebie uwagê ludzi podejrzliwych i pod³ych: DC 8 dotkn¹³ ziemi, podwozie pozosta³o w ca³oœci, wiêc otworzy³em oczy i zacz¹³em rozmyœlaæ o pilniejszych sprawach. Duclos. Jimmy Duclos oczekiwa³ mnie na lotnisku Schiphol i Jimmy Duclos mia³ mi coœ wa¿nego i pilnego do zakomunikowania. Zbyt wa¿nego, by to przesy³aæ, nawet w zaszyfrowanej formie, normaln¹ drog¹; zbyt pilnego, by czekaæ na us³ugi kuriera dyplomatycznego naszej ambasady w Hadze. Nie zastana- wia³em siê nad prawdopodobn¹ treœci¹ tej wiadomoœci; mia³em siê z ni¹ zapoznaæ za piêæ minut. I wiedzia³em, ¿e bêdzie tym, czego chcia³em. ród³a informacji Duclosa by³y nienaganne, same informacje zawsze pre- cyzyjne i stuprocentowo œcis³e. Jimmy Duclos nie pope³nia³ b³êdów - przynajmniej takiej natury. DC 8 zwalnia³ i ju¿ widzia³em krokodylowy "rêkaw" siêgaj¹cy skosem od g³ównego budynku, gotów przywrzeæ do wyjœcia z samolotu, kiedy ten siê zatrzyma. Odpi¹³em pas, wsta³em, zerkn¹³em na Maggie i Belindê bez ¿adnego wyrazu czy oznak rozpoznania i ruszy³em ku wyjœciu, kiedy samolot by³ jeszcze w ruchu, co jest posuniêciem Ÿle widzianym przez linie 6 7 lotnicze, a ju¿ z pewnoœci¹, tak jak w tym wypadku, przez innych pasa¿erów w samolocie, których miny wyraŸnie trn_ltazywa³y, ¿e znajduj¹ siê w obecnoœci zarozunia³ego i prostackiego gbura, który nie mo¿e zaczekaæ na zajêcie swojego miejsca wœród reszty cierpliwej i ustawiaj¹cej siê w kolejce rasy ludzkiej. Nie zwróci³em na nich ¿adnej uwagi. Ju¿ dawno pogodzi³em siê ze œwiadomoœci¹, ¿e popularnoœæ nie bêdzie nigdy moim udzia³em. Stewardesa uœmiechnê³a siê jednak do mnie, ale nie by³ to wyraz uznania ani dla mojej powierzchownoœci, ani osobowoœci. Ludzie uœmie- chaj¹ siê do innych ludzi, kiedy ci budz¹ w nich respekt czy lêk, albo jedno i drugie. ilekroæ podró¿ujê samolotem - poza okresami, gdy jestem na urlopie, co nastêpuje mniej wiêcej raz na piêæ lat - wrêczam stewardesie niewielk¹ zaklejon¹ kopertê do przekazania kapitanowi samolotu, a kapi- tan, który zazwyczaj, tak samo jak ka¿dy, lubi zaimponowaæ ³adnej dziew- czynie, na ogó³ ujawnia jej treœæ, sk³adaj¹cej siê z mnóstwa bzdur na temat absolutnego pierwszeñstwa we wszelkich okolicznoœciach, co jest z regu³y ca³kowicie niepotrzebne poza tym, ¿e zapewnia nienaganny i natychmiast podany obiad, kolacjê oraz us³ugi barowe. Natomiast ca³kowicie potrzeb- ny jest inny przywilej, z którego korzysta kilku moich kolegów, a tak¿e ja sam - stosowane do dyplomatów zwolnienie od rewizji celnej, co jest korzystne, poniewa¿ baga¿ mój zwykle zawiera parê sprawnie dzia³aj¹- cych pistoletów, ma³y, ale przemyœlnie zaprojektowany zestaw narzêdzi w³amywacza oraz kilka innych niecnych przyborów, na ogó³ Ÿle widzia- nych przez w³adze imigracyjne bardziej rozwiniêtych krajów. Nigdy nie noszê przy sobie broni w samolocie, bo poza faktem, ¿e œpi¹cy cz³owiek mo¿e niebacznie ods³oniæ podramienn¹ kaburê siedz¹cemu obok pasa¿e- rowi powoduj¹c tym masê niepotrzebnej konsternacji, tylko szaleniec móg³by wystrzeliæ w ciœnieniowej kabinie nowoczesnego samolotu. Co w³aœnie wyjaœnia zdumiewaj¹ce sukcesy porywaczy samolotów; skutki implozji.mog¹ bowiem byæ nieodwracalne. Drzwi wyjœciowe otworzy³y siê i wkroczy³em do "rêkawa" z blachy falistej. Paru pracowników lotniska usunê³o siê uprzejmie na bok, gdy ich mija³em zmierzaj¹c do jego drugiego koñca, który wychodzi³ na halê dworca lotniczego i dwa ruchome chodniki przenosz¹ce pasa¿erów do strefy imigracyjnej oraz w odwrotnym kierunku. Przy koñcu chodnika sun¹cego na zewn¹trz sta³ ty³em do niego jakiœ mê¿czyzna. By³ œredniego wzrostu, szczup³y i zgo³a niepoci¹gaj¹cy. Mia³ ciemne w³osy, g³êboko pobru¿d¿on¹, smag³¹ twarz, zimne, czarne oczy i w¹sk¹ szparê tam, gdzie powinny by znajdowaæ siê usta; nie by³ akurat typem cz³owieka, którego bym zachêca³ do odwiedzania mojej córki. Ale ubrany by³ dosyæ przyzwoicie w czarny garnitur i czarny p³aszcz, i chocia¿ nie stanowi to kryterium przyzwoitoœci, trzyma³ w rêce du¿¹ i najwyraŸniej nowiutk¹ torbê lotnicz¹. Jednak¿e nie obchodzili nutie nie istniej¹cy konkurenci do r¹k nie istniej¹cych córek. Znalaz³em siê ju¿ dostatecznie daleko, by siê obejrzeæ na ruchomy chodnik prowadz¹cy do hali lotniska, Zni której teraz sta³em. By³o na nim czterech ludzi, a pierwszego z nich, wysokiego, chudego, szaro ubranego mê¿czyznê o cienkim w¹siku i wszystkich zewnêtrznych znamionach zamo¿nego buchaltera, pozna³em od razu. Jimmy Duclos. Moj¹ pierwsz¹ myœl¹ by³o, ¿e musia³ uwa¿aæ swoje informacje za naprawdê donios³e i pilne, skoro zjawi³ siê tutaj na moje spotkanie. Drug¹ moj¹ myœl¹ by³o, ¿e musia³ podrobiæ przepustkê policyjn¹, aby siê dostaæ tak daleko na dworzec lotniczy, to zaœ wydawa³o siê logiczne, poniewa¿ by³ mistrzow- skim fa³szerzem_ Trzeci¹ moj¹ myœl¹ by³o; ¿e post¹pi³bym uprzejmie i przyjaŸnie, gdybym pomacha³ rêk¹ i uœmiechn¹³ siê do niego, co te¿ zrobi³em. On tak¿e pomacha³ rêk¹ i uœmiechn¹³ siê do mnie. Uœmiech ten trwa³ ledwie sekundê i niemal natychmiast zastyg³ w wyraz ca³kowitego przera¿enia. Wtedy zauwa¿y³em niemal podœwiadomie_ ¿e linia wzroku Duclosa przesunê³a siê odrobinê. Obejrza³em siê szybko. Smag³y mê¿czyzna w ciemnym ubraniu i p³asz- czu nie sta³ ju¿ ty³em do ruchomego chodnika. Obróci³ siê o sto osiem- dziesi¹t stopni, twarz¹ do niego, a torba lotnicza nie zwisa³a mu ju¿ w rêce, ale znalaz³a siê dziwnie wysoko pod pach¹. Ci¹gle nie wiedz¹c, co siê œwiêci, zareagowa³em instynktownie i podsko- czy³em do cz³owieka w czarnym p³aszczu. Przynajmniej zebra³em siê do skoku. Jednak¿e trzeba mi by³o ca³ej d³ugiej sekundy, aby zareagowaæ, a mê¿czyzna natychmiast - i to naprawdê natychmiast - pokaza³ ca³kowicie przekonywaj¹co zarówno dla siebie, jak dla mnie, ¿e sekunda a¿ nadto mu wystarcza na wykonanie ka¿dego gwa³townego manewru, jaki chce zrobiæ. On by³ przygotowany, ja nie, i okaza³ siê w istocie bardzo gwa³towny. Ledwie ruszy³em z miejsca, okrêci³ siê ostro, konwulsyjnie o æwieræ obrotu i r¹bn¹³ mnie w splot brzuszny kantem swej torby lotniczej. Torby lotnicze zazwyczaj s¹ miêkkie i wiotkie. Ta taka nie by³a. Nigdy nie zosta³em uderzony kafarem do wbijania pali i wcale tego nie pragnê, ale obecnie mam pewne pojêcie, jakie to mo¿e byæ uczucie. Efekt by³ mniej wiêcej ten sam. Zwali³em siê na pod³ogê, tak jakby jakaœ gigantycz- na rêka podciê³a mi nogi, i leg³em tam bez ruchu. By³em jednak zupe³nie przytomny. Widzia³em, s³ysza³em, mog³em do pewnego stopnia oceniaæ, _co siê dzia³o doko³a mnie. Ale nie mog³em nawet siê wiæ, do czego mia³em wy³¹cznie sk³onnoœæ w owym momencie. S³ysza³em o pora¿aj¹cych szo- kach umys³owych; pierwszy raz dozna³em ca³kowicie pora¿aj¹cego szoku fizycznego. Wszystko zdawa³o siê dziaæ œmiesznie powoli. Duclos rozejrza³ siê rozpaczliwie dooko³a, ale nie mia³ sposobu wydostaæ siê z tego ruchome- go chodnika. Zawróciæ nie móg³, bo trzej mê¿czyŸni st³oczyli siê tu¿ za nim 9 - trzej mê¿czyŸni którzy zdawali siê ca³kiem nieœwiadomi tego, co siê dzia³o; dopiero póŸniej, znacznie póŸniej uprzytomni³em sobie, ¿e musieli byæ wspólnikami cz³owieka w ciemnym ubraniu, umieszczonymi tam po to, aby Duclos nie mia³ innego wyboru, jak tylko posuwaæ siê naprzód wraz z tym ruchomym chodnikiem, na spotkanie œmierci. Dzisiaj uwa¿am, ¿e by³a to dokonana z najbardziej diaboliczn¹ zimn¹ krwi¹ egzekucja, o jakiej s³ysza³em, chocia¿ w swoim ¿yciu nas³ucha³em siê wielu historii o ludziach, którzy nie doszli do kresu swych dni w sposób zamierzony przez Stwórcê. Mog³em poruszaæ oczami, wiêc to zrobi³em. Spojrza³em na torbê lotnicz¹ i oto z jednego jej koñca, spod klapy, stercza³ podziurkowany jak durszlak cylinder t³umika. To by³ ten kafar, który spowodowa³ mój chwilowy parali¿ - mia³em nadziejê, ¿e tylko chwilowy - a z uwagi na si³ê, z jak¹ zosta³em uderzony, zdziwi³em siê, ¿e nie zgi¹³ siê we dwoje. Spojrza³em na cz³owie- ka, który trzyma³ broñ w prawej d³oni ukrytej pod klap¹ torby. W tej smag³ej twarzy nie by³o ani zadowolenia, ani wyczekiwania - po prostu spokojna pewnoœæ zawodowca, który wie, jak dobrze wykonuje swoj¹ robotê. Gdzieœ czyjœ odcieleœniony g³os oznajmi³ o wyl¹dowaniu KL 132 z Londynu - samolotu, którym przybyliœmy. Pomyœla³em mgliœcie i niedo- rzecznie, ¿e nigdy nie zapomnê numeru tego lotu, ale przecie¿ zdarzy³oby siê to samo bez wzglêdu na lot, który bym wybra³, bo Duclos musia³ umrzeæ, zanim by siê ze mn¹ zobaczy³. Spojrza³em na Jimmy'ego Duclosa; mia³ twarz cz³owieka skazanego na œn¾eræ. Malowa³a siê na niej rozpacz, ale rozpacz spokojna i opanowana, kiedy siêga³ g³êboko w zanadrze swego p³aszcza. Trzej mê¿czy¿ni za nim padli na ruchomy chodnik i te¿ dopiero du¿o póŸniej zrozumia³em co to znaczy³o. Duclos wydoby³ rewolwer i w tej¿e chwili rozleg³o siê st³umione pukniêcie i w po³owie lewej klapy jego p³aszcza ukaza³a siê dziurka. Targn¹³ siê konwulsyjnie, pochyli³ w przód i upad³ na twarz; ruchomy chodnik poniós³ go do hali i jego zw³oki potoczy³y siê na mnie. Nigdy nie bêdê mia³ pewnoœci, czy inoja ca³kowita bezczynnoœæ w ci¹gu tych kilku sekund poprzedzaj¹cych œmieræ Duclosa wynika³a z rzeczywis- tego fizycznego parali¿u, czy te¿ porazi³a mnie nieuchronnoœæ, z jak¹ zgin¹³. Nie jest to myœl, która bêdzie mnie przeœladowa³a, poniewa¿ nie mia³em broni i nic nie mog³em zrobiæ. Po prostu jest to dosyæ ciekawe, bo nie ma w¹tpliwoœci, ¿e dotkniêcie jego zw³ok natychmiast podzia³a³o na mnie o¿ywczo. Nie by³o to cudowne ozdrowienie. Ogarnê³a mnie fala md³oœci, a w mia- rê jak mija³ põerwszy szok po uderzeniu, brzuch zacz¹³ mnie boleæ nie na ¿arty. Bola³o mnie te¿ czo³o, i to bynajmniej nie lekko, poniewa¿ upadaj¹c musia³em uderzyæ g³ow¹ o pod³ogê. Jednak¿e w pewnym stopniu po- wróci³o mi panowanie nad miêœniami, wiêc dŸwign¹³em siê ostro¿nie na nogi - ostro¿nie, bo z uwagi na md³oœci i otumanienie by³em przygotowa- ny na to, ¿e w ka¿dej chwili dokonam mimowolnego powrotu na pod³ogê. Ca³a sala ko³ysa³a siê ogromnie niepokoj¹co _ stwierdzi³em, ¿e niezbyt dobrze widzê, tote¿ doszed³em do wniosku, i¿ uderzenie g³ow¹ musia³o uszkodziæ mi wzrok, co by³o bardzo dziwne, gdy¿ zdawa³ siê dzia³aæ ca³kiem sprawnie, póki le¿a³em na pod³odze. A potem uœwiadomi³em sobie, ¿e powieki mam zlepione i kiedy zbada³em to d³oni¹ odkry³em przyczynê: krew - jak mi siê przez chwilê mylnie wydawa³o, masa krwi - œcieka³a z rozciêcia na czole tu¿ pod w³osami. Witamy w Am- sterdamie = pomyœla³em i wydoby³em chusteczkê; dwa potarcia ni¹ i wzrok znowu mia³em stuprocentowy. Ca³a sprawa od pocz¹tku do koñca nie mog³a trwaæ d³u¿ej ni¿ dziesiêæ sekund, ale ju¿_k³êbi³ siê doko³a zaniepokojony t³um, tak jak to zawsze bywa w podobnych wypadkach; czyjaœ nag³a œmieræ, gwa³towna œmieræ, jest dla ludzi tym samym, co otwarty s³oik miodu dla pszczó³; uœwiadomie- nie sobie istnienia jednego i drugiego natychmiast œci¹ga imponuj¹c¹ ich liczbê z miejsc, które kilka sekund przedtem wydawa³y siê obrane z wszel- kiego ¿ycia. ' ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plrumian.htw.pl
|