Alistair Maclean - Lalka Na ...

Strona startowa
Alistair Maclean - Lalka Na Łańcuchu 2 (www.cuwroclaw.blogspot.com), ebook
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wysiêgnikiem, jaki widzia³em, nieomal nitat¹cy wysoko w ciemnoœciach,

sta³ poœrodku oczyszczonego placu, gdzie odbudowa dosz³a ju¿ do

stadium ukoñczenia wzmocnionych fundamentów.

  Poszliœmy wolno nad kana³em w stronê koœcio³a. S³ychaæ by³o wyraŸnie

organy i œpiew kobiecy. Brzmia³o to bardzo przyjemnie, spokojnie, swojs-

ko i têsknie; muzyka p³ynê³a ponad pociemnia³ymi wodami kana³u.

  - Nabo¿eñstwo widaæ trwa - powiedzia³em. - WejdŸ tam..:

  Przerwa³em po³apawszy siê nagle na widok m³odej blondynki w bia³ym

p³aszczu deszczowym z paskiem, która w³aœnie przechodzi³a.

  - Hej! - powiedzia³em.

  Dziewczyna by³a dobrze wyuczona, co robiæ, gdy j¹ zaczepia obcy

mê¿czyzna na pustej ulicy. Tylko spojrza³a na mnie i zaczê³a biec. Nie

ubieg³a daleko. Poœliznê³a siê na mokrych kamieniach, odzyska³a równo-

wagê, ale zrobi³a jeszcze tylko parê kroków, zanim j¹ dogoni³em. Przez

chwilê usi³owa³a siê wyrwaæ, potem da³a za wygran¹ i zarzuci³a mi rêce na

szyjê. Maggie podesz³a do nas z tym swoim purytañskim wyrazem twarzy.

  - Jakaœ dawna znajoma, panie majorze?

  - Od dzisiejszego rana. To jest Trudi. Trudi van Gelder.

  - A! - Maggie po³o¿y³a uspokajaj¹co d³oñ na jej ramieniu, ale Trudi

nie zwróci³a na ni¹ uwagi, objê³a mnie mocniej za szyjê i popatrzy³a mi

z zachwytem w twarz z odleg³oœci oko³o czterech cali.

  - Lubiê pana - oznajmi³a. - Pan_jest mi³y.

  - Tak, wiem, mówi³aœ mi. Do licha!

  - Co robiæ? - spyta³a Maggie.

  - Co robiæ? Trzeba j¹ odstawiæ do taksówki, wymknie siê przy pierw-

szych œwiat³ach na skrzy¿owaniu. Mo¿na postawiæ sto do jednego, ¿e ten

stary babsztyl, który ma jej pilnowaæ, zdrzemn¹³ siê, i ojciec pewnie teraz

przetrz¹sa ca³e miasto. Taniej by mu wypad³o kupiæ ³añcuch i kulê.

  Rozplot³em ramiona Trudi nie bez pewnych trudnoœci i podci¹gn¹³em

rêkaw na jej lewej rêce. Najpierw j¹ obejrza³em, a potem zerkn¹³em na

Maggie, która wytrzeszczy³a oczy, nastêpnie zaœ œci¹gnê³a wargi na widok

szpetnych œladów pozostawionych przez ig³y strzykawek. Opuœci³em rê-

kaw - Trudi, zamiast wybuchn¹æ p³aczem tak jak ostatnim razem, sta³a

i chichota³a, jakby to wszystko by³o ogromnie zabawne - i obejrza³em

drug¹ rêkê. Potem obci¹gn¹³em i ten rêkaw.

  - Nic œwie¿ego - powiedzia³em.

  - To znaczy, nie widzi pan niczego œwie¿ego - rzek³a Maggie.

  = A co mam zrobiæ? Kazaæ jej staæ tutaj, na, tym lodowatym deszczu,

robiæ strip-tease na brzegu kana³u w takt tej organowej muzyki? Zaczekaj

chwilê.

  - Dlaczego?

  - Chcê siê namyœliæ - odpar³em cierpliwie. _

 

_6

 

Namyœla³em siê wiêc, podczas gdy Maggie sta³a z wyrazem pos³usznego

wyczekiwania na twarzy, a Trudi, przytrzymuj¹c mnie zaborczo za rêkê,

wpatrywa³a siê we mnie z uwielbieniem. W koñcu zapyta³em:

- Nikt tam ciebie nie widzia³?

- O ile wiem, to nie.

- Ale Belindê widzieli?

- Oczywiœcie. Ale nie na tyle, aby j¹ potem poznaæ. Tam w œrodku

wszyscy maj¹ przykryte g³owy. Belinda ma na g³owie chustkê, na niej

kaptur p³aszcza, i siedzi w cieniu - to widzia³am z wejœcia.

- Wyci¹gnij j¹ stamt¹d. Zaczekaj, a¿ skoñczy siê nabo¿eñstwo, a potem

idŸ za Astrid Lemay. I staraj siê zapamiêtaæ mo¿liwie najwiêcej twarzy

osób bêd¹cych na nabo¿eñstwie.

Maggie spojrza³a na mnie z pow¹tpiewaniem.

- Obawiam siê, ¿e to bêdzie trudne.

- Dlaczego?

- Bo wszystkie s¹ podobne do siebie.

- A co one s¹?, Chinki?

- Wiêkszoœæ to zakonnice z Bibliami i tymi paciorkami u pasa. W³osów

ich nie widaæ, maj¹ na sobie te d³ugie czarne szaty i te bia³e...

- Maggie... - pohamowa³em siê z trudem - ja wiem, jak wygl¹daj¹

 

- Tak, ale jest coœ innego. Prawie wszystkie s¹ m³ode i przystojne...

niektóre bardzo przystojne...

- Na to, ¿eby byæ zakonnic¹, nie musi siê mieæ twarzy jak po wypadku

autobusowym. Zadzwoñ do hotelu i podaj numer, pod którym mo¿na ciê

bêdzie z³apaæ. ChodŸ, Trudi. Do domu.

pod¹¿y³a za mn¹ dosyæ potulnie, najpierw pieszo, a potem taksówk¹,

w której przez ca³y czas trzyma³a mnie za rêkê i z wielkim o¿ywieniem

papla³a najró¿niejsze weso³e g³upstwa, niby ma³e dziecko zabrane nie-

spodziewanie na zabawê. Przed domem van Geldera kaza³em taksówce

czekaæ.

' Trudi zosta³a odpowiednio wy³ajana zarówno przez van Geldera, jak

Hertê, z t¹ gwa³townoœci¹ i surowoœci¹, które zazwyczaj maskuj¹ g³êbok¹

ulgê, po czym wyprowad¿ono j¹ z pokoju, przypuszczalnie do ³ó¿ka. Van

  lder nala³ dwa drinki z poœpiechem cz³owieka, który odczuwa potrzebê

wypicia czegoœ, i poprosi³, abym usiad³. Odmówi³em.

  - Czeka na mnie taksówka. Gdzie o tej porze mogê znaleŸæ pu³kownika

de   Graafa? Chcia³bym od niego po¿yczyæ samochód, najchêtniej szybki.

  Van Gelder uœmiechn¹³ siê.

_ - Nie zadajê panu ¿adnych pytañ. Pu³kownika znajdzie pan w jego

biurze. Wiadomo mi, ¿e dzisiaj pracuje do póŸna. - Podniós³ sw¹ szklan-

kê. - Tysi¹czne dziêki. By³em bardzo, bardzo niespokojny.

 

  67

 

  - Zaalarmowa³ pan policjê, ¿eby jej szuka³a?

  -Nieoficjalnie. - Van Gelder ¾œmiechn¹³ siê znowu, ale krzywo.

- Pan wie, dlaczego. Mam paru zaufanych przyjació³, ale w Amsterdamie

jest dziewiêæset tysiêcy ludzi.

  - Czy pan siê orientuje, dlaczego by³a tak daleko od domu?

  - W tym przynajmniej nie ma ¿adnej tajemnicy. Herta czêsto j¹ tam

prowadza... to znaczy do,tego koœcio³a. Wszyscy w Amsterdamie, którzy

s¹ rodem z Huyler, tam chodz¹. To jest koœció³ hugenocki, a w Huyler

równie¿ jest taki; no, mo¿e nie tyle koœció³, co lokal handlowy, którego

  w niedziele u¿ywaj¹ do odprawiania nabo¿eñstw. Herta wozi j¹ tam

równie¿. Obydwie czêsto je¿d¿¹ na tê wyspê. Te koœcio³y oraz park

  Vondel to jedyne wycieczki, jakie ma to dziecko.

  Herta wtoczy³a siê do pokoju i van Gelder spojrza³ na ni¹ niespokojnie.

  Z min¹, która mog³a ¾chodziæ za wyraz satysfakcji na jej drêtwej twarzy,

Herta potrz¹snê³a g³ow¹ i wytoczy³a œiê z powrotem.

  -No, Bogu dziêki. - Van Gelder opró¿ni³ szklankê. - ¯adnych

zastrzyków. ,

  - Tym razem nie. - Ja tak¿e opró¿ni³em moj¹ szklankê, po¿egna³em

siê i wyszed³em.

  Zap³aci³em taksówkarzowi na Marnixstraat. Van Gelder uprzédzi³ telefoni-

cznie de Graafa, ¿e przyje¿d¿am, tote¿ pu³kownik czeka³ na mnie. Je¿eli by³

zajêty, nic na to nie wskazywa³o. Jak zwykle wylewa³ siê z fotela, na którym

siedzia³, biurko przed nim by³o puste, brodê mia³ wspart¹ na palcach i kiedy

, wszed³em, óderwa³ oczy od nieœpiesznego kontemplowania nieskoñczonoœci.

  - Nale¿y przypuszczaæ, ¿e pan poczyni³ postêpy? - przywita³ mnie.

  - B³êdne przypuszczenie, niestety.

  - Co? ¯adnych widoków na szerok¹ drogê wiod¹c¹ do ostatecznego

rozwi¹zania?

  - Wy³¹cznie œlepe zau³ki.

  - S³ysza³em od inspektora, ¿e idzie o samochód.

  - Bardzo bym prosi³.

  - Czy mo¿na spytaæ, do czego jest panu potrzebny?

  = Do wje¿d¿ania w zau³ki. Ale w gruncie rzeczy nie o to chcê pana prosiæ.

- Tak te¿ myœla³em.

  - Chcia³bym dostaæ nakaz rewizji.

  - Po co?

  - Aby przeprowadziæ rewizjê - odpowiedzia³em cierpliwie. - Oczy-

wiœcie w obecnoœci wy¿szego funkcjonariusza czy funkcjonariuszy, aby to

by³o legalne.

  - U kogo? Gdzie?

  - U Morgensterna i Muggenthalera. Magazyn pami¹tek. Niedaleko

doków... nie znam adresu.

 

68

 

S³ysza³em o nich - kiwn¹³ g³ow¹ de Graaf. - Nie wiadomo mi

o niczym, co by ich obci¹¿a³o. A panu?

Nie..

; _. Wiêc dlaczego tak pana ciekawi¹?

  -._ Naprawdê nie mam pojêcia. Chcê siê w³aœnie dowiedzieæ, dlaczego

; mnie ciekawi¹. By³em w ich magazynie dzisiaj wieczorem.

zadynda³em mu przed oczami pêkiem wytrychów. ,

  - Zapewne pan _ wie, ¿e posiadanie takich narzêdzi jest nielegalne

~ powiedzia³ de Graaf surowo.

Schowa³em wytrychy do kieszeni.

  - Jakich narzêdzi?

  - Chwilowa halucynacja - odrzek³ de Graaf uprzejmie.

_-- Ciekawi mnie, dlaczego maj¹ zamek zegarowy w stalowych drzwiach

prowadz¹cych do ich biura. Ciekawi mnie ogromny zapas Biblii zgroma-

dzony w ich magazynie. - Nie napomkn¹³em o zapachu haszyszu oraz

cz³owieku zaczajonym za lalkami. - Ale najbardziej mnie interesuje

obejrzenie listy ich dostawców.

- Nakaz rewizji mo¿emy za³atwiæ pod byle pretekstem - powiedzia³

  Graaf. - Sam bêdê panu towarzyszy³. Bez w¹tpienia wyjaœni pan

bardziej szczegó³owo swoje zainteresowania jutro rano. A teraz co do tego

samochodu. Van Gelder ma doskona³¹ propozycjê. Za dwie minuty bêdzie

wóz policyjny ze specjalnym silnikiem, zaopatrzony we wszystko od

odbiornika nadawczo-odbiorczego â¿ po kùjdanki, ale wed³ug wszelkich pozo-

rów  wygl¹daj¹cy na taksówkê. Rozumie pan, ¿e prowadzenie taksówki

nastrêcza pewne problemy.

H_-Bêdê siê stara³ nie zarabiaæ za du¿o na boku. Ma pan jeszcze

coœ ' dla _mnie?

'_ Te¿ za dwie minuty. Pañski samochód przywiezie pewne informacje

  _ura rejestrów.

istotnie w dwie minuty póŸniej na biurku de Graafa znalaz³a siê teczka.

obejrza³ jakieœ _ papiery. .

~ Astrid Lemay. Nazwisko prawdziwe, co mo¿e najdziwniejsze. Ojciec

holender, matka Greczynka. By³ wicekonsulem w Atenach, obecnie nie

¿yje. Miejsce pobytu matki nieznane. Lat dwadzieœcia cztery. Nie wiadomo

o niej  nic negatywnégo = i niéwiele pozytywnego. Muszê powiedzieæ, ¿e

jej  sytuacja jest trochê niejasna: Pracuje jako hostessa w nocnym lokalu

  inova", mieszka w ma³ym mieszkanku w pobli¿u. Ma jednego znanego

  krewnego, brata George'a, lat dwadzieœcia. A! To mo¿e pana zainte-

resowaæ. George spêdzi³ podobno szeœæ miesiêcy jako goœæ Jej Królews-

kiej Moœci. _

. - Narkotyki?

- Napad i usi³owanie rabunku, zdaje siê bardzo amatorska robota.

bpe_¾³ ten b³¹d, ¿e napad³ na detektywa w cywilu. Podejrzany o narkomaniê

 

69

 

- prawdopodobnie próbowa³ zdobyæ na to pieni¹dze. Nic wiêcej nie mamy.

- Wzi¹³ inny papier. - TÕn numer MOO 144, który pan mi poda³, jest

radiowym sygna³em wywo³awczym belgijskiego statku przybrze¿nego

, Marianne", który ma jutro przyp³yn¹æ z Bordeaur. Mam dosyæ sprawny

personel, nie?

  - Tak. Kiedy on przyp³ywa?

  - W po³udnie. Przeszukamy go?

  - Nic byœcie nie znaleŸli. Ale proszê, ¿ebyœcie nie zbli¿ali siê do niego.

Macie jakieœ dane co do dwóch pozosta³ych numerów?

  - Niestety nic co do 910020. Ani 2797. - Przerwa³ w zamyœleniu.

- A czy nie mo¿e to byæ dwù razy 797? Wie pan: 797797?

  - Wszystko mo¿e byæ.

  De Graaf wyj¹³ z szuflady ksi¹¿kê telefoniczn¹, potem od³o¿y³ j¹ i pod-

niós³ s³uchawkê.

  - Numer telefoniczny 79?797 - powiedzia³. - Proszê ustaliæ, kto jest

zapisany pod tym numerem. Zaraz.

  Siedzieliœmy w milczer¾u, dopóki telefon nie zadzwoni³. De Graaf s³ucha³

przez chwilê, od³o¿y³ shrchawkê.

  - Nocny loka³ "Balinova" - powiedzia³.

  - Sprawny personel ma szefa jasnowidza.

  - A dok¹d pana prowadzi to jasnowidztwo?

  -Do nocnego lokalu "Balinova". - Wsta³em. - Mam twarz dosyæ

³atw¹ do rozpoznania, nieprawda¿, pu³lcowniku?

  - To nie jest twarz, któr¹ siê zapomina. Te bia³e blizny. Nie uwa¿am,

¿eby pañski chirurg plastyczny naprawdê siê stara³.

  - Stara³ siê, i owszem. Stara³ siê ukryæ swoj¹ niemal ca³kowit¹ nie-

znajomoœæ chirurgii plastycznej. Czy nie ma pan tu, w komendzie, jakiejœ

ciemnej szminki?

  - Szminki? - Zamruga³ oczami, po czym uœmiechn¹³ siê szeroko. - No

nie, panie majorze! Charakteryzacja? W dzisiejszych czasach? Sherlock

Holmes umar³ ju¿ wiele lat temu.

  - Gdybym mia³ choæ w po³owie taki rozum jak Sherlock - powiedzia-

³em ociê¿ale - nie potrzebowa³bym ¿adnej charaktery¿acji.

 

Rozdzia³ SZóStY

 

 

¯ó³to-czerwona taksówka, któr¹ mi przydzielono, wygl¹da³a zewnêtrz-

nie  na ca³kiem normalnego opla, ale by³a wyposa¿ona w dodatkowy silnik.

w³o¿ono w ni¹ masê roboty. Mia³a wysuwan¹ policyjn¹ syrenê, wysuwane

policyjne œwiat³o migaj¹ce, a na tyle klapê, która siê opuszcza³a oœwiet-

laj¹c znak "Stop". Pod przednim siedzeniem by³y linki, torby opatrunkowe

æaz kanistry z gazem ³zawi¹cym, a w kieszeniach drzwiowych kajdanki

kluczykami. Bó_ jeden wie, co by³o w baga¿niku. I by³o mi to obojêtne.

hcia³em jedynie szybkiego samochodu i taki dosta³em.

Zajecha³em przed nocny lokal "Balinova", gdzie parkowanie by³o zaka-

uie, i zatrzyma³em siê na wprost stoj¹cego tam umundurowanego i uzbro-

jonego w pistolet policjanta. Kiwn¹³ prawie niedostrzegalnie g³ow¹ i od-

szed³ miarowym krokiem. Umia³ rozpoznaæ policyjn¹ taksówkê i nie chcia³

wyjaœniaæ oburzonym obywatelom, dlaczego mo¿e jej ujœæ na sucho wy-

kroczenie, które automatycznie kosztowa³oby ich mandat.

Wysiad³em, zamkn¹³em drzwiczki na klucz i przeszed³em przez chodnik

do  wejœcia nocnego lokalu, nad którym migota³ neon "Balinova" oraz dwie

neonowe postacie tancerek hula-hula, aczkolwiek nie mog³em dopatrzeæ

siê _ ¿adnego zwi¹zku miêdzy Hawajami a Indonezj¹. Mo¿e mia³y to byæ

tancerki z Bali, ale jeœli tak, to by³y niew³aœciwie ubrane - czy rozebrane.

po _ obu stronach wejœcia znajdowa³y siê dwie du¿e gabloty, przeznaczone

na swoist¹ wystawê artystyczn¹, która bez nadmiernych obs³onek infor-

mowa³a o naturze rozkoszy kulturalnych oraz bardziej egzoterycznych

czynnoœci naukowych, jakie mo¿na by³o znaleŸæ wewn¹trz. Je¿eli trafia³ siê

_zn wizerunek m³odej damy, maj¹cej na sobie tylko kolczyki i bransoletki,

nic wiêcej, to wydawa³a siê niemal niestosownie wystrojona. Jednak¿e

jeszcze bardziej interesuj¹ce by³o kawowej barwy oblicze, które spojrza³o

na mnie z odbicia w szybie; gdybym nie wiedzia³, ¿e to ja, nie pozna³bym

siebie. Wszed³em do œrodka.

"Balinova", zgodnie z najlepsz¹, uœwiêcon¹ przez czas tradycj¹, by³a

lokalem ma³ym, dusznym, zadymionym i wype_ionym jak¹œ nieokreœlon¹

_or¾¹, której g³ównym sk³adnikiem zdawa³a siê byæ przypalona guma

która zapewne mia³a wprawiaæ klientów w nastrój odpowiedni do

 

71

 

maksymalnego delektowania siê oferowanymi im rozrywkami, ale w efe-

kcie wywo³ywa³a w ci¹gu paru sekund parali¿ powonienia. Nawet

bez wspó³dzia³ania snuj¹cych siê ob³oków dymu lokal by³ rozmyœlnie

Ÿle oœwietlony, poza jaskrawym reflektor_m skierowanym na œcenê,

która te¿ zgodnie ze zwyk³¹ praktyk¹ nie by³a wcale scen¹, tylko

ma³ym okr¹g³ym parkietem tanecznym poœrodku salki.

  Publicznoœæ sk³ada³a siê prawie wy³¹cznie z mê¿czyzn, których skala

wieku siêga³a od wyba³uszaj¹cych oczy m³odzieniaszków a¿ po dziarskich,

bystrookich osiemdziesiêciolatków, których sprawnoœci wzrokowej naj-

wyraŸniej nie przyæmi³o przemijanie lat. Prawie wszyscy byli dobrze

ubrani, gdy¿ amsterdamskie nocne lokale lepszej klasy - te, które nadal

gorliwie zaspokajâj¹ wyrafinowane gusty zblazowanych koneserów nie-

których sztuk plastycznych - nie s¹ przeznaczone dla ludzi ¿yj¹cych

z opieki spo³ecznej. Jednym s³owem lokale te nie s¹ tanie, _a "Balinova"

by³a bardzo, bardzo droga, jako jedna z nader nielicznych podejrzanych

spelunek w mieœcie. Na sali by³o kilka kobiet, lecz tylko kilka. Z ca³-

kowitym brakiem zaskoczenia ujrza³em Maggie i Belindê siedz¹ce przy

stoliku opodal drzwi i maj¹ce przed sob¹ jakieœ napoje md³ej barwy.

Obydwie mia³y obojêtne miny, przy czym mina Maggie by³a niew¹tpliwie

bardziej obojêtna. -

  Moja charakteryzacja zdawa³a siê chwilowo ca³kowicie zbyteczna. Nikt

na mnie nie spojrza³, kiedy wszed³em, i by³o ca³kiem jasne, ¿e nikt nie mia³

ochoty na mnie patrzeæ, rzecz chyba zrozumia³a w tych okolicznoœciach,

jako ¿e widzowie wytrzeszczali oczy, by nie uroniæ ¿adnego z estetycznych

niuansów czy symbolicznych znaczeñ oryginalnego i sk³aniaj¹cego do

przemyœleñ widowiska baletowego, które rozgrywa³o siê przed ich za-

chwyconymi oczyma i w którego toku kszta³tna m³oda dziewo_a, siedz¹ca

w piankowej k¹pieli, usi³owa³a przy akompaniamencie dysonansowego

³omotu i astmatycznego sapania'potwornej orkiestry, której sk¹din¹d nie

tolerowano by w fabryce kot³ów, pochwyciæ rêcznik chytrze umieszczony

poza jej zasiêgiem. Powietrze by³o naelektryzowane napiêciem, albowiem

publicznoœæ próbowa³a wyobraziæ sobie bardzo nieliczne mo¿liwoœci,

dostêpne dla nieszczêsnej dziewczyny. Usiad³em przy stoliku obok Belin-

dy i obdarzy³em j¹ uœmiechem, który w zestawieniu z moj¹ now¹ cer¹

musia³ byæ nader olœniewaj¹cy. Belinda odsunê³a siê szybko o jakieœ szeœæ

cali unosz¹c noœ nieco wy¿ej.

  - A pfe! - powiedzia³em. Obie dziewczyny obróci³y siê ku mnie, ja zaœ

wskaza³em g³ow¹ scenê. - Dlaczego któraœ z was nie pójdzie jej pomóc?

  Nast¹pi³o d³ugie milczenie, po czym Maggie zapyta³a bardzo powœci¹g-

liwie :

- Co siê panu sta³o, u licha?

- Jestém w przebraniu. Mów ciszej.

 

72

 

  - Ale. . . ale dzwoni³am do hotelu zaledwie przed paroma minutami

_-- powiedzia³a Belinda.

  - I nie szepcz tak¿e. Pu³kownik de Graaf skierowa³ mnie do tego lokalu.

ona przysz³a prosto tutaj?

  Kiwnê³y g³owami.

  - I ju¿ nie wychodzi³a?

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates