Antoni Pawlak - Książeczka ...

Strona startowa
Antoni Pawlak - Książeczka Wojskowa (www.cuwroclaw.blogspot.com), Biblioteka Konesera
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ANTONI PAWLAK

KSIĄŻECZKA

WOJSKOWA

 

 

O POŻYTKACH PŁYNĄCYCH Z PRZEBYWANIA

W MIEJSCACH ZAMKNIĘTYCH

 

Gdy wiosną 1976 szedłem do wojska, wiedziałem jedno – albo mnie tam wykończą, albo to

wszystko opiszę. Nie wykończyli.

Ludowe Wojsko Polskie było wówczas, w latach siedemdziesiątych, tematem tabu. W

literaturze właściwie nie istniało. Oczywiście, jeśli nie liczyć propagandowych powieścideł

wydawanych w masowych nakładach przez Wydawnictwo MON.

Więc napisałem i – jak się okazało – wstrzeliłem się. Byłem pierwszy, który po wojnie

opisał wojsko inaczej. Myślę, że prawdziwie.

Dziś nie mam większych złudzeń. Doskonale wiem, że „Książeczka wojskowa” nie jest

wielkim dziełem literackim. Jest swego rodzaju dokumentem. Dokumentem o bardzo

ciekawych, jak sądzę, losach.

Po pierwsze – niezależny kwartalnik literacki „Zapis” kupił ode mnie tekst w ciemno. A

rzecz taka młodemu literatowi (miałem wówczas 26 lat) zdarza się, raczej rzadko.

Po drugie – dwa pełne nakłady tego numeru „Zapisu” w całości skonfiskowała Służba

Bezpieczeństwa. Pozwala mi to do dziś żywić nadzieję, że właśnie mój tekst był tak ważny.

Po trzecie – „Książeczka wojskowa” w wielu jednostkach wojskowych stała się

obowiązkową lekturą szkoleniową dla oficerów. Nigdy nie myślałem, że stanę się kimś w

rodzaju autora podręcznika.

Po czwarte – w drugiej połowie grudnia 1981 roku w więzieniu w Białołęce jeden ubek

powiedział mi, że właśnie „Książeczka...” była głównym powodem mojego internowania.

I w ten sposób dochodzimy do „Książki skarg i wniosków” – tekstu, w którym staram się

opisać obozy internowanych.

Od grudnia 1981 do lipca 1982 byłem internowany w Białołęce, Jaworzu i Darłówku.

Udało mi się siedzieć z wieloma ludźmi, którzy dziś (piszę to na początku grudnia 1990 r. ) tak

dużo znaczą. Żeby się pochwalić, niektórych wymienię:

z rządu – Tadeusz Mazowiecki, Waldemar Kuczyński, Jan Lityński, Bronisław

Komorowski, Stefan Kawalec...

z ambasadorów – Władysław Bartoszewski, Krzysztof Śliwiński...

z Sejmu i Senatu – Bronisław Geremek, Andrzej Szczypiorski, Adam Michnik, Aleksander

Małachowski, Gabriel Janowski, Andrzej Celiński, Stefan

Niesiołowski...

z telewizji — Andrzej Drawicz, Jan Dworak...

I jeszcze wielu polityków, działaczy, artystów, wydawców, dziennikarzy i naukowców.

Jak widać jestem – dość dobrze ustawiony. Czego wszystkim serdecznie życzę.

Antoni Pawlak

 

„Wrócicie do cywila i skombinujecie tak

wszystko, że zrobicie ze mnie dupę i skurwysyna,

a z siebie inteligenta i pacyfistę,

który jest ponad szarym życiem pułkowym”.

Zbigniew Uniłowski „Dzień rekruta”

 

I

Gdy dowiedziałem się, że mam iść do wojska, robiłem wszystko, aby to nie doszło do

skutku. Pomagało mi w tym wielu ludzi, co doprowadziło do pewnego zamieszania. W końcu

wezwał mnie komendant sztabu dzielnicowego. Usiedliśmy w jego gabinecie.

– Naprawdę nie mogę zrozumieć, dlaczego z takim uporem stara się pan uniknąć służby

wojskowej. Przecież jest to pańskim obowiązkiem. Zresztą te wszystkie legendy, że w wojsku

nie ma możliwości ani czasu, to wierutne brednie. A pan tu jakiś bałagan robi. A poza tym,

nawet jakbym chciał, nie mogę panu iść na rękę. Ja, proszę pana, muszę rozliczać się z

każdego, kto nie poszedł.

Starałem się mu wytłumaczyć, że studiuję filozofię, a w wolnych chwilach pisuję

wierszyki, i obawiam się, że dwuletnie koszarowanie nie wyjdzie na dobre ani moim studiom,

ani też wierszykom.

– Ależ pan jest w błędzie! To, że zajmuje się pan filozofią i literaturą, w żaden sposób nie

przeszkodzi panu w odbyciu służby. Zresztą, dobrze, że mi pan o tym powiedział. Postaramy

się skierować pana do takiej jednostki, w której służba będzie w jakiś sposób współgrała z

pańskimi zainteresowaniami.

Prawdopodobnie dlatego trafiłem do czołgów.

– A jakie są pańskie plany na przyszłość? Jako krytyka, oczywiście – zapytał mnie w

Pałacu Kazimierzowskim Nestor Krytyków.

– Trudno mówić o planach. Za tydzień będę już w wojsku.

– Aha – sapnął N.K. z nagłym błyskiem w oku. – Tego to panu nawet zazdroszczę. Niech

pan Mnie dobrze zrozumie; jest pan młodym, zdolnym człowiekiem. A groziło panu

zatonięcie w kawiarnianym bagienku. (Pan wie, co oni o Mnie?) Wie pan, z tego się bardzo

trudno wyciągnąć. Tam zaś będzie pan miał pole do naprawdę twórczej obserwacji. Wejście

w tak odmienne środowisko, to dla każdego twórcy cenne, bardzo cenne doświadczenie.

Zdenerwował mnie tylko. Niby Żyd, a takie bzdury opowiada.

Kazik chciał uprzyjemnić mi ostatni dzień wolności. Chodź – powiedział – poznam cię z

Postacią Historyczną. Lecieliśmy przez całą Warszawę, a on do końca nie chciał wyjawić,

kogo miał na myśli. Postać Historyczna i tyle.

A P.H. umiał się znaleźć. Jak tylko zorientował się, w jakiej jestem sytuacji, zaczął mnie

pocieszać.

– Niech się pan zbytnio nie przejmuje – mówił. – Wojsko to tylko karykatura ustroju

totalitarnego, do którego – jak sądzę – zdołał się pan już przyzwyczaić. Jak panu wiadomo,

ustrój totalitarny zbudowany jest na zasadzie sieci, która nas tak naokoło oplata, oplata. Ale

każda sieć ma to do siebie, że posiada oka, w których przeciętnie inteligentny człowiek

potrafi uwić sobie spokojne gniazdko. Czego i panu serdecznie życzę.

Przy pożegnaniu Kazik mocno uścisnął mi dłoń.

– Mam nadzieję, Antoni, że doczekamy jeszcze czasów, gdy młodzi ludzie będą pełni

dumy szli do POLSKIEGO wojska.

Ja nie miałem tej nadziei. Nie mam jej do dzisiaj. Zresztą, Kazik, wojsko jest zawsze

wojskiem. Poza wszystkim innym.

Początkiem drogi był Dworzec Wschodni. Całe tłumy młodych ludzi. Pijanych młodych

ludzi. Pijanych i wyjących młodych ludzi.

Wojskowe piosenki wzbijały się pod dach dworca. Jak barany na rzeź wsiadali do

pociągów kolejni obrońcy granic. Ten koszmar towarzyszył mi przez całą drogę. W pewnych

chwilach robiło mi się wręcz głupio za tę moją trzeźwość, za brak śpiewu. Wyglądało na to,

że ja jeden boję się tego, co nas czeka. Że tamci jadą pełni pijanej radości, a ja jeden itd.

Stałem obok jakiegoś starszego faceta, który z pewnym niedowierzaniem obserwował ten

Wesoły Pociąg. W pewnym momencie facet zaczął do mnie mówić.

– Wie pan, wojsko nie jest łatwą rzeczą. Ja się wcale nie dziwię, że oni nie mają ochoty

tam iść. Ale to w sumie niedobrze, bo powinni. Nie, nie dlatego, że to obowiązek i tak dalej.

Ode mnie pan czegoś takiego nie usłyszy, nie jestem dziennikiem telewizyjnym. Po prostu tak

już w życiu jest, że wojsko i więzienie to największa i najlepsza szkoła życia. Ja, panie, byłem

już w paru wojskach i paru więzieniach. Najpierw, w trzydziestym dziewiątym, w polskim

wojsku. Normalne. Zaraz na początku wojny Niemcy wzięli mnie do niewoli. Ale obozu

jenieckiego nie zobaczyłem, bo udało mi się uciec z transportu. Do czterdziestego trzeciego

byłem w AK na terenie Warszawy. I w tedy Niemcy znów mnie złapali. Tym razem gestapo. I

po raz drugi udało mi się uciec. Byłem już spalony w mieście i musiałem iść do lasu, do

oddziału. A jak w czterdziestym czwartym przyszli Ruskie, to pierwsza rzecz nas zamknęli.

Wtedy właśnie uciekłem z więzienia po raz ostatni. Ruscy zamykali mnie na fałszywych

papierach, więc pod prawdziwym nazwiskiem wstąpiłem do kościuszkowców. Byłem z nimi,

panie, aż do Berlina. Po wojnie chciałem zostać w wojsku i nawet zostałem. Ale niedługo. W

czterdziestym ósmym ktoś wpadł na to, że zwiałem Ruskim. Wie pan, wtedy się nie

patyczkowali, można było i czapę lekką rączką zarobić. Zamknęli i koniec. Nawet nie miałem

już ochoty uciekać. Wyszedłem zupełnie legalnie w pięćdziesiątym piątym.

I widzi pan: tyle wojsk, tyle więzień. Ale jak patrzę z perspektywy, to nawet jestem

zadowolony, że los mnie tak doświadczył. Nie ma we mnie chęci zemsty na kimkolwiek. To

naprawdę wielka szkoła. Oni wszyscy, a w każdym razie ci inteligentniejsi, także dojdą do

tego wniosku. Bardzo w to wierzę. Oby jak najprędzej. Nie wyobraża pan sobie, jak taka

świadomość może im pomóc. Przynajmniej w początkowym, najtrudniejszym okresie.

A poza tym, jakby tak porównać wojsko dwadzieścia lat temu i teraz. Toż to sanatorium.

Co wcale nie znaczy, że chciałbym umniejszać ich cierpienia. Nie, chyba po prostu tak jest, że

każde pokolenie ma inny, swój udział w cierpieniu.

W miejscu docelowym byłem rano. Trzeźwy, tylko zmęczony całonocną podróżą. I gnany

myślą: muszę tutaj, teraz, jeszcze przed przekroczeniem bramy poznać kilku z tych, z którymi

przyjdzie dzielić ten okres. Wydawało mi się to konieczne. Więcej niż konieczne. Byłem

pewien, że w dużej mierze ułatwi to aklimatyzację. Będzie wszak ktoś, z kim można wrócić

wspomnieniem do tych kilku ubogich chwil pozostawionych na zewnątrz.

Akurat napatoczyło się dwóch. Przyczepiłem się do nich, starałem się upodobnić, stać się

jednym z nich lub oboma naraz. Wiedziałem, że to może być jedyna droga, żeby mnie

zaakceptowali.

I poszliśmy w tan. Najpierw po butelce wina. Zaczęło się pierwsze macanie:

Skąd jesteś?

Ile razy udało ci się mignąć?

Itd.

Od pierwszej chwili zdobyłem coś w rodzaju szacunku. Nie byłem nawet najstarszy, byłem

dla nich po prostu stary. Cztery, sześć lat to już w tym wieku wiele. Ale dorosłość trzeba

potwierdzić silną głową. Więc dalej, dalej. Więc po dwie setki i po dwa piwa. I dalej. Szliśmy

przez miasteczko zbierając innych, takich jak my. Jeszcze sklep i jeszcze po trzy wina za

paski od spodni. Na ulicy, a potem w domu jakiegoś miejscowego. Stamtąd też chyba jeszcze

jakieś zakupy. Ale ja się nie popisałem, nie pamiętam, straciłem film.

Odzyskałem go dopiero w jednostce. Do dziś nie wiem, w jaki sposób tam trafiłem.

W jednostce najpierw przechodzi się przez coś w rodzaju powtórnej komisji wcieleniowej.

Kilku lekarzy i facet wypytujący o życiorys. Tutaj właśnie przydzielają do poszczególnych

pododdziałów.

Przez komisję przeszedłem bez większych kłopotów. Tylko przy tym nielekarskim stoliku

wdałem się w dyskusję mocno zawiłą z jakimś majorem. Poszło o to, czy jestem karany.

Powiedziałem mu, że to skomplikowana historia – i jestem, i nie jestem. Zażądał wyjaśnienia.

A ja z pijackim uporem powtarzałem w kółko to samo, dodając co jakiś czas, że to trochę zbyt

skomplikowane, by on to zdołał zrozumieć.

W końcu dał mi spokój.

Zaczęto przerabiać mnie na żołnierza.

Najpierw strzyżenie. Fryzjer o mało nie zwariował z radości, gdy zobaczył moje

spływające na plecy włosy. Od razu na zero.

Potem rozbieraliśmy się do naga i pakowaliśmy cywilne ubrania do worków, z których

próbowaliśmy robić paczki do domu. I łaźnia. Nadzy i łysi pod prysznicami z ledwie letnią

wodą. Teraz już zupełnie nie mogłem poznać świeżych kolegów. Fryzjer zmienił nas w

sposób zasadniczy. Byliśmy grupą anonimowych golców.

Z łaźni do kilku stoisk – jak w sklepie, tyle, że bez płacenia.

STOISKO I – bielizna.

– Masz tu spodenki i podkoszulkę. Co marudzisz? Jak za duże, to i lepiej, że nie za małe.

Koszulka to nic, ale spodenki ciągle spadają.

STOISKO II – moro.

– Za duże, to skrócisz, za małe, to wymienisz. Co się tak gapisz – spierdalaj.

Szybko do następnego.

STOISKO III – komplet alarmowy.

Jakieś chlebaczki, zapasowe gacie, koszulki itd. Po cholerę tego aż tyle?

STOISKO IV – galanteria skórzana.

A więc pasy i buty. Tutaj przynajmniej można sobie dobrać na miarę.

STOISKO V – obuwie sportowe.

tenisówki (j.w.)

STOISKO VI – berety.

Też na miarę.

A poza tym właśnie tutaj jak najszybciej należało nauczyć się zawiązywać onuce. Coś

nieprawdopodobnie trudnego. Potem wszystko pod pachę i na kompanię.

Leżeliśmy już w łóżkach próbując zasnąć, gdy – około wpół do jedenastej – przyszło

dwóch nowych. Spoglądali na nas mętnie, spode łba. Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się

ich przygotowaniom do snu. Panowało pełne napięcia milczenie. W pewnym momencie jeden

z nich zapytał: A kiedy tu dają kolację?

Strasznie nas to rozśmieszyło. Śmieliśmy się długo i niepohamowanie. W tym śmiechu

było coś oczyszczającego. Teraz już wiedzieliśmy – jesteśmy w wojsku.

 

II

Drugiego dnia pobytu w jednostce wzbudziłem zainteresowanie sekcji politycznej. Kazali

mnie do siebie, do sztabu, przyprowadzić.

Młody porucznik posadził mnie naprzeciw siebie.

– Tak. Oglądałeś może telewizję w cywilu? Bo wiesz, ja tam prowadziłem jeszcze

niedawno program dla młodzieży...

Z przykrością poinformowałem go, że raczej nie zdarzało mi się oglądać programów dla

młodzieży. Ale specjalnie go to nie zniechęciło. Okazało się, że nie tylko po to mnie tutaj

wezwano.

– Co wyście pokręcili wczoraj przy ewidencji z tą waszą karalnością?

Na wszelki wypadek rozejrzałem się wokoło. Ale byliśmy sami. Cóż, trzeba się będzie

przyzwyczaić do drugiej osoby liczby mnogiej.

Wyjaśniłem, że owszem, byłem karany, ale już nie jestem. Bowiem wyrok z zawieszeniem

po zakończeniu zawieszenia ulega automatycznemu zatarciu. Przekonywał mnie, że tak wcale

nie jest. „Nie znacie prawa, ot co”. Bardzo delikatnie suponowałem mu, że może być akurat

odwrotnie.

Jakoś nie mogliśmy się dogadać.

– No, dobra – zniecierpliwił się po chwili. – Zostawmy to na razie. Mam nadzieję, że nie

przyszliście tutaj po to, by odsłużyć, ale po to, by służyć. Bez względu na wasze (katolickie –

prawda?) poglądy, powinniście być dumni, że możecie spełnić zaszczytny obowiązek wobec

ojczyzny. Jeżeli będziecie szczerze służyć, będzie dobrze. I, mam nadzieję, nie będziecie

próbowali za wszelką cenę stąd się wyrwać. Myśmy tu nawet mieli jednego takiego, też

katolik. I wyszedł. Ale co? – do dziś nie może pracy znaleźć, a to już przeszło rok.

Porucznik poczęstował mnie jeszcze obietnicą, że jeśli podczas okresu unitarnego będę się

bardzo starał być dobrym żołnierzem, to będę mógł pracować w ich sekcji jako „pisarz –

maszynista”.

– Będziesz miał złote życie. Twoi kumple się upierdolą, aż im się jaja w pocie zagotują, a

ty – jak pan.

Na pożegnanie chciał jeszcze sprawdzić, czy rzeczywiście tak biegle piszę na maszynie.

Dał mi papier i kazał pisać: „Jestem dumny i szczęśliwy, że odbywam zasadniczą służbę

wojskową”. Po chwili poważnej rozterki napisałem: „ Urodziłem się czwartego sierpnia

pięćdziesiątego roku w Sopocie”.

Nie był ze mnie zadowolony.

Jak zawsze: najtrudniejsze są pierwsze dni.

Wrzucają cię w jakąś zbiorowość i wydaje ci się, że świat ten, za murami, przestał nagle

istnieć. Zanim otrzymasz pierwszy list – to jedyne potwierdzenie istnienia świata – mija

tydzień do dwóch. Przez ten czas masz taką cholerną pewność, że wszyscy o tobie

zapomnieli.

Przychodzą do głowy różne głupie pomysły. Na przykład: czy warto próbować ocalać

siebie, swoją godność. Dla kogo, skoro i tak nikt nie zauważył twojego zniknięcia z tamtego,

dobrego świata.

Zaczynasz liczyć dni, które dzielą cię od powrotu.

Z początku jest ich około siedmiuset czternastu.

Przez pierwsze dni – może tydzień – mój mózg w ogóle nie pracował. Był wyłączony jak

zbędne urządzenie. Nie myślałem, nie zastanawiałem się nad niczym. Kiedy pytano mnie o

nazwisko, musiałem mieć trochę czasu na przypomnienie sobie. Nie tylko ja. Byliśmy

wszyscy jak ściśle zaprogramowane automaty. Reagowaliśmy tylko na krzyk i tryb

rozkazujący. Biegaliśmy, maszerowaliśmy, śpiewaliśmy, czołgaliśmy (się), myliśmy (się),

spaliśmy, jedliśmy, paliliśmy – wszystko tylko na rozkaz.

Własną inicjatywę przejawialiśmy tylko w sprawie potrzeb fizjologicznych. Zresztą ja

dopiero po trzech dniach. Do tego bowiem czasu miałem wyłączony także żołądek.

A poza tym to deprymujące uczucie wstydu, gdy musisz przy wszystkich:

– Obywatelu kapralu, szeregowy Jabłkowski melduje się z zapytaniem... Czy mogę iść do

ubikacji?

A taki buc na to: Siusiu czy kupkę?

Początkowo jedną z najtrudniejszych rzeczy, obok skomplikowanego sposobu słania łóżek,

było poranne mycie. Dokładnie dwie minuty na umycie – nóg, rąk włącznie z

wyczyszczeniem paznokci (do sprawdzenia), twarzy, i jeszcze się ogolić.

Najgorsze było to ostatnie. W domu miałem maszynkę elektryczną, ale tutaj nie wolno.

Tutaj wszyscy muszą mieć identyczne przybory, więc najprymitywniejsze maszynki

żyletkowe marki JUNIOR po 45 złotych. Nigdy przedtem nie goliłem się żyletką. Po każdej

próbie wyglądałem jak korporant po pojedynku.

Żołnierz przed przysięgą nie może opuszczać terenu jednostki. Nie może nawet bez opieki

poruszać się poza budynkiem kompanii. Ale jednemu z nas poszczęściło się. Był w cywilu

kelnerem i w związku z tym dane mu było przeżyć Przygodę. Urządzano dla rodzin kadry coś

w rodzaju pikniku nad jeziorem. Potrzebni byli kucharze i kelnerzy. Pojechał i on. Wrócił

całkowicie załamany. Opowiadał:

Podsmażałem węgorza dla jakiegoś majora. I patrzyłem. Mówię wam, jakie dziewczyny.

Jedzą, tańczą, pływają, opalają się. Dopiero jak tam byłem, uświadomiłem sobie, w co ja się

dałem wpakować. Zrozumiałem, że życie przecieka mi między palcami. Że wszystko to, co

jest udziałem tych dziewczyn, przemyka obok mnie. Że zostawiłem po tamtej stronie muru

zbyt wiele. Chciało mi się płakać. Chłopaki, nie potrafię tego wszystkiego tak dobrze

opowiedzieć, ale naprawdę miałem łzy w oczach. Nie wstydzę się tego. A poza tym,

słuchajcie, one mówiły do mnie „proszę pana”. Słowo honoru. Nie istniałem dla nich jako

facet, jako mężczyzna, ale mówiły „proszę pana”.

„Uprzejmie zawiadamiamy, że syn Wasz............ zameldował swoje przybycie do naszej

jednostki w nakazanym terminie i przystąpił do odbywania zasadniczej służby wojskowej w

szeregach Ludowego Wojska Polskiego.

Przekraczając bramę koszar syn Wasz wszedł w nowy okres swego młodzieńczego życia,

który wywrze istotny wpływ na dalszy proces rozwoju jego osobowości. Służba wojskowa

jest bowiem zaszczytnym patriotycznym obowiązkiem obywateli Polskiej Rzeczypospolitej

Ludowej, w toku której, sposobiąc się do obrony granic i niepodległego bytu Ojczyzny,

młodzi obywatele zdobywają rozległą wiedzę i praktyczne umiejętności ofiarnej i rzetelnej

służby dla dobra narodu, socjalizmu i pokoju.

Jednostka wojskowa, w której synowi przypadło odbyć ten podstawowy obowiązek

obywatelski, legitymuje się poważnymi osiągnięciami szkoleniowo – wychowawczymi.

Kontynuując chlubne postępowe i rewolucyjne tradycje narodu polskiego i jego oręża

przysporzyła ona naszej ludowej Ojczyźnie liczne zastępy ofiarnych i doskonale

wyszkolonych obrońców – gorących patriotów i internacjonalistów, służących z całego serca i

wszystkich sił sprawie ludu pracującego.

Zdajemy sobie sprawę, że nieobecność syna w gronie rodzinnym wywołuje wśród

najbliższych mu osób tęsknotę i troskę o jego los. Pragniemy przeto uspokoić Was, donosząc

niniejszym, że syn wasz godnie przyjęty został do wielkiej rodziny wojskowej, pozyskując

nowych serdecznych przyjaciół oraz doświadczonych, troskliwych i sprawiedliwych

przełożonych. Otrzymał należyte umundurowanie i oporządzenie osobiste, mieszka wygodnie

i schludnie, otrzymuje wysokokaloryczne pożywienie, ma solidną opiekę lekarską oraz dobre

warunki wypoczynku, rekreacji i kulturalnego rozwoju.

Obecnie syn przechodzi szkolenie unitarne, zapoznając się z podstawowymi

powinnościami żołnierskimi i elementarnymi zasadami rzemiosła wojskowego. Jego

dotychczasowe zachowanie i podejście do wykonywania obowiązków służbowych jest

nienaganne. Specyfika współczesnej służby wojskowej oraz to, że Ludowe Wojsko Polskie

jest armią na wskroś nowoczesną sprawia, że dalsze należyte wywiązywanie się z ciążących

nań obowiązków wymagać będzie z jego strony dużej rzetelności, wysokiego

zdyscyplinowania i samozaparcia w pokonywaniu codzienności.

W imieniu dowództwa jednostki oraz bezpośrednich dowódców i wychowawców

zapewniamy Was, że uczynimy wszystko, aby syn z honorem mógł wypełnić swój zaszczytny

i odpowiedzialny obowiązek obywatelski. Prosimy jednak o pomoc z Waszej strony w

postaci ciepłych patriotycznych słów rodzicielskiej zachęty w korespondencji do syna, co z

pewnością pomoże mu w pełnej adaptacji do warunków życia wojskowego oraz w

osiągnięciu wzorowych wyników w szkoleniu i wychowaniu.

 

Z ŻOŁNIERSKIM POZDROWIENIEM

Przez pewien czas miałem wrażenie pełnego roztopienia się w zbiorowości. Przekonanie o

uniformizacji nie tylko zewnętrznej było we mnie stosunkowo silne i sprawiało mi swego

rodzaju radość. W warunkach pełnej anonimowości wydawało mi się to bardzo korzystne.

Temu przeświadczeniu zdawało się wszystko sprzyjać. Nie byłem sam – byłem taki sam. Tak

samo jak moi koledzy odczuwałem zmęczenie, zimno, tęsknotę za domem i nienawiść do

kaprali. Ale stosunkowo szybko zostałem wyrwany z samozadowalającego uczucia

tożsamości. I – przynajmniej z początku – w nowej roli, w roli innego, nie czułem się

najlepiej.

Pierwszy sygnał odmienności odebrałem na zajęciach politycznych. Prowadzący

opowiadał nam o historii hymnu narodowego. W części dyskusyjnej zajęć o głos poprosił

Adaś.

– Obywatelu poruczniku, jak ja słyszę nasz hymn, jak grają „Jeszcze Polska nie zginęła”,

to mnie coś tu, o tu mnie, mnie...

I szarpie się za bluzę na piersiach.

Pomyślałem wtedy: dobry dowcip, tylko gorzej, jak się porucznik zorientuje, że z niego

Adaś balona robi. Po chwili jednak ze zdumieniem zrozumiałem, że chłopak mówi serio. Że

oto wylewa przed nami całe swoje jestestwo. Był to dla mnie swego rodzaju szok.

Potem dowody tej niewygodnej inności posypały się już lawinowo. Byłem chyba jedynym

żołnierzem LWP, który za nic nie chciał zafundować sobie pamiątki z wojska w postaci

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates