|
Anne Rice - Nowe Kroniki Wampirów - 02 - Wampir Vittorio (2), Anne Rice |
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Anne Rice WAMPIR VITTORIO Tłumaczył Lesław Haliński Rozdział 1 Kim jestem, dlaczego piszę, co się wydarzy Gdym był jeszcze małym chłopcem, przyśniło mi się coś strasznego. W owym śnie dzierżyłem w ramionach odcięte głowy mojego młodszego brata i siostry. Ich nieme oblicza ciągle były żywe: na dużych oczach trzepotały powieki, policzki zaś czerwieniły się rumieńcami. Niewysłowiona groza mnie również odebrała zdolność mowy. Sen okazał się proroczy. Nikt wszakże nie raczy uronić łezki - ani nade mną, ani nad nimi. Pochowano ich potem bezimiennie, grzebiąc pod pięćset - letnią pokrywą czasu. Jestem wampirem; imię me Vittorio. Piszę te słowa w najwyższej wieży podupadłego zamczyska, wzniesionego na jednym z górskich szczytów Toskanii - tej arcypięknej krainy w samym sercu Włoch. To właśnie tutaj przyszedłem na świat. Jakkolwiek na to patrzeć, jestem wampirem nietuzinkowym. Żyję już od pięciu stuleci, czyli od czasów Cosima Mediciego, i dysponuję ogromną siłą. Za świadków niechaj posłużą mi aniołowie, jeśli uda się wam skłonić ich do rozmowy. Miejcie się więc na baczności. Nie mam jednakże nic wspólnego z bohaterami „Kronik wampirów”. Mam na myśli ową gromadę osobliwych romantyków, wywodzącą się z położonego na południowych krańcach Nowego Świata miasta Nowy Orlean bądź w dalszym ciągu tam za mieszkała. Znacie ich już zapewne z wielu pociesznych ksiąg i opowieści. Nic mi nie wiadomo o tych przerażająco prawdziwych postaciach, które paradują przed wami pod osłoną fikcji literackiej. Nie są mi znane ich niebiańsko ponętne grzęzawiska w Luizjanie, dlatego też, począwszy od tego zdania, żadnej wzmianki na ich temat w niniejszym tomie już nie uświadczycie. 1 A jednak to właśnie one skłoniły mnie do przelania na papier opowieści o mych młodych latach, do snucia gawęd o własnej przeszłości. W ten sposób okruchy mego żywota zostaną uwiecznione w księdze, która - by tak rzec - krążąc po świecie szerokim, zetknie się kiedyś za sprawą przypadku bądź przeznaczenia z dziełami tamtych wampirów dotyczącymi. Przez całe stulecia mej wampirzej egzystencji błąkałem się po świecie, obserwując go bacznie i przenikliwie. Ani jeden z mych pobratymców nigdy niczym mi nie zagroził, ponieważ udało mi się uniknąć ich podejrzeń i pozostać dlań zupełnie nie rozpoznanym. Nie pragnę tu jednak zdawać relacji z mych perypetii. Jako się rzekło: opowiem o swoich początkach. Wierzę bowiem głęboko, iż mam wam do przekazania wieści zgoła niezwykłe. Kto wie, czy po ukończeniu tej księgi nie stanę się z własnej woli jedną z postaci w przeogromnym cyklu powieściowym, zaludnionym przez wampiry z Nowego Orleanu i San Francisco. Na razie nie silę się na odpowiedź, bo i ta sprawa nie zaprząta mojej uwagi. To tutaj spędzam swoje spokojne noce - wśród zarośniętych liśćmi kamieni, w miejscu, gdziem jako dziecko zaznał tyle szczęścia. Zdeformowane i popękane ściany pokryły się już ciernistymi krzewami porzeczek, a pachnące dęby i kasztany utworzyły dokoła niewielki lasek. Wszystko to usposabia do spisania wydarzeń, które przypadły mi w udziale, albowiem los mój wydaje się niepodobny do życia innych wampirów. Bynajmniej nie zawsze przebywam tu właśnie. Przeciwnie - najczęściej bytuję w owym mieście, które jawi mi się królową miast wszystkich. We Florencji zakochałem się w chwili, gdym dzieckiem będąc, zobaczył ją po raz pierwszy. Cosimo Starszy prowadził naonczas swój potężny Banco Medici, troszcząc się oń osobiście, choć był najmajętniejszym człowiekiem w Europie. W domostwie Cosima Mediciego rezydował wielki rzeźbiarz Donatello, wykuwający swe dzieła z marmuru i brązu. Mieszkali tam nadto rozliczni malarze i poeci tudzież badacze magii wraz z adeptami sztuki muzycznej. Prześwietny Brunelleschi - twórca kopuły w największej z florenckich świątyń - wznosił podówczas kolejną katedrę, ponownie na zlecenie Cosima. Michelozzo zaś trudził się nad przebudową klasztoru św. Marka, przystępując zarazem do pracy nad pałacem dla Cosima, rozsławionym później jako Palazzo Vecchio. Dla najsłynniejszego z Medyceuszy przeczesywano też zakurzone biblioteki całej Europy w poszukiwaniu klasycznych ksiąg Greków i Rzymian, by przekładać je potem na nasz włoski język ojczysty, odważnie wybrany przez Dantego na tworzywo jego Boskiej komedii. 2 Pod dachem Cosima dane mi było - mnie, młodziutkiemu śmiertelnikowi, co go fortuna i fatum pospołu sobie wybrały - tak, na własne oczy ujrzeć dostojnych gości soboru we Florencji: papieża Eugeniusza IV i przybyłego z Bizancjum samego cesarza i patriarchę Konstantynopola, Jana VIII Paleologa. Zawitali tam oni w celu zasypania przepaści między Kościołem wschodnim i zachodnim, a jam jeno patrzył, jak w pełni swego majestatu wjeżdżają do targanego srogą burzą miasta i pożywiają się przy Cosimowym stole. Dość już tego, powiecie. Ja zaś się z wami zgodzę. Nie jest to wszak historia rodu Medyceuszy. Pozwólcie mi atoli nadmienić, iż człek, który nazwie ich przy was niegodziwcami, sam jest niespełna rozumu. W końcu nikt inny jak właśnie potomkowie Cosima otoczyli opieką Leonarda da Vinci, Michała Anioła i całe legiony innych artystów. A wszystko to za sprawą bankiera (bądź też lichwiarza - jak zwał, tak zwał), co zechciał dodać Florencji piękna i splendoru, albowiem uznał to za chwalebne i pożądane. Do Cosima powrócę w stosownej chwili, zresztą jedynie w kilku krótkich słowach. Choć przyznać się muszę, że zwięzłość nie należy do moich przymiotów, tutaj powiem wam tylko, że człowiek ten ciągle jest wśród żywych. Ja zaś od roku 1450 sypiam w towarzystwie umarłych. Zanim poznacie moje początki, niech będzie mi wolno uzupełnić niniejszą przedmowę jednym jeszcze ustępem. Nie myślcie, błagam, iż napotkacie tu starodawny styl. Nie liczcie zatem na drętwą, afektowaną angielszczyznę, która przywoływałaby wizje zamkowych murów przez górnolotne, acz skromne w istocie rzeczy słownictwo. Swoją historię opowiem w sposób naturalny i kunsztowny zarazem, delektując się przy tym słowami, bom jest ich wielkim miłośnikiem. Jako istota nie podległa śmierci, wchłonąłem w siebie angielszczyznę czterech minionych stuleci - od sztuk Christophera Marlowe’a i Bena Jonsona aż po urywany, chropowaty, lecz sugestywny język filmów z Sylvestrem Stallone'em. Znajdziecie mnie wszechstronnym, śmiałym, ba, bez mała szokującym. Dlaczego bowiem nie miałbym czerpać z pełnego arsenału mego epickiego talentu? Czyliż angielska mowa nie wyszła już była poza obręb jednej tylko krainy, a potem dwóch, trzech, czterech lądów? Stała się oto językiem całej planety - zarówno odludnych zakątków Tennessee, jak i najodleglejszych wysp celtyckich, a także rojnych miast Australii i Nowej Zelandii. Jestem dzieckiem renesansu, przeto param się wszystkim i bez żenady mieszam ze sobą przeróżne rzeczy. Czynię to w głębokim przekonaniu, iż służę w ten sposób jakowymś wyższym celom. 3 Co tyczy się mej rodzimej włoszczyzny, niechaj czytane na głos imię Vittorio brzmi w waszych uszach bardzo miękko, a inne italskie imiona z tej książki obdarzcie tchnieniem pełnym i wonnym. Jest to w istocie język tak słodki, że angielskie słowo stone (kamień) rozrasta się w nim do rozmiarów trzech sylab: pi - ea - tra. Nic też nie równa się z nim elegancją. Dlatego każdym innym językiem mówię z takim włoskim akcentem, jaki spotkacie we współczesnej Florencji. Raduję się więc niepomiernie, iż moje anglojęzyczne ofiary mogą upajać się mymi jedwabiście wymówionymi pochlebstwami, mym połyskliwie włoskim akcentem. Nie jestem wszakże szczęśliwy. Nie wolno wam tak myśleć. Nie napisałbym tego tomiszcza, aby ukazać los szczęśliwego wampira. Mam mózg oraz serce. Otacza mnie również eteryczna podobizna siebie samego, stworzona najpewniej przez jakieś Wyższe Moce. Wewnątrz tej nienamacalnie zwiewnej powłoki tkwi to, co człowiek nazywa duszą. Takoż i ja duszę posiadam. Hektolitry krwi nie zatopią jej we mnie - nie przedzierzgnę się w beztroskiego upiora. Okej, okej, okej. Podobno słowo to znane jest wszystkim mieszkańcom naszego globu. Jesteśmy gotowi, możemy zaczynać. Jednokowoż pragnę wam jeszcze zacytować pewnego zapoznanego, lecz wybornego pisarza nazwiskiem Sheridan Le Fanu. Będą to słowa wypowiedziane w wielkiej udręce przez opętanego bohatera jednego z doskonale napisanych opowiadań tegoż właśnie autora. Pisarz ów, wywodzący się z Dublinu, zmarł wprawdzie w roku 1873, zważcie wszelako na świeżość jego języka i zatrważającą ekspresyjność, jakiej udzielił on postaci kapitana Bartona w opowiadaniu The Familiar. „ Jakichkolwiek wątpliwości nie budziłaby we mnie autentyczność tego, co podaje się nam za prawdy objawione, grozą przepaja mnie jeden niezbity fakt: poza tym światem istnieje inna, duchowa rzeczywistość, której mechanizm łaskawie się przed nami ukrywa. Niekiedy wszakże - ku naszemu przerażeniu - system ów po części uchyla rąbka swej tajemnicy. Pewien jestem - ba! - nawet wiem (...), że istnieje jakowyś Bóg, straszny Bóg, i że wina pociąga za sobą karę, wymierzoną w tajemniczy i zdumiewający sposób przez siły dla nas niepojęte i budzące bezbrzeżną trwogę. Wielki Boże, jakżem ja przekonany o istnieniu owego duchowego wymiaru, który złowrogi jest, nieprzejednany i wszechmocny. Pod jego to jarzmem uginałem się i uginam, doznając mąk właściwych wszystkim wiekuiście potępionym istotom!” I cóż wy na to? Mnie samego ten fragment śmiertelnie bez mała ugodził. Raczej nie nazwę naszego Boga „strasznym”, naszego wymiaru zaś „złowrogim”, choć w słowach tych zda się 4 tkwić nie dające się nijak podważyć jądro prawdy. Aczkolwiek jest to fikcja literacka, nie brak w niej chyba szczerych emocji. Powyższy wyimek oceniam wysoko, gdyż ciąży nade mną potworna klątwa, której ja wśród wampirów jestem jedyną ofiarą. Mniemam, iż inni są od niej wolni. Wedle mnie każdy z nas - ludzie i wampiry, słowem: wszystkie istoty zdolne do uczuć i płaczu - cierpi wskutek pewnego przekleństwa. Otóż i one: dysponujemy wiedzą, której ciężar nas przerasta, i nie możemy uczynić nic, absolutnie nic, aby oprzeć się jej sile i związanym z nią pokusom. Pod koniec mej opowieści podejmę ten temat ponownie. Przekonam się, jak też pojęliście niniejszą historię. Zapadł już wczesny wieczór. Monumentalne ruiny najwyższej wieży mego ojca w dalszym ciągu wznoszą się dumnie na tle mieniącego się gwiazdami nieboskłonu. Przez okno widzę też rozświetlone księżycem wzgórza i doliny Toskanii, a nawet wody morza, pobłyskujące spoza kamieniołomów Carrary. Czuję zapachy kwietnych łąk na dziewiczych jeszcze zboczach, gdzie toskańskie irysy w dalszym ciągu kwitną za dnia na czerwono i biało, abym ja znajdował je potem pod aksamitną osłoną otulającej mnie nocy. Przelewam teraz na papier te słowa, czekając, aż księżyc w swej jak zwykle przyćmionej pełni ukryje się za chmurami. Zapalę wtedy sześć świec, wetkniętych w nierówno wykute kandelabry, stojące onegdaj na biurku ojca. Rodzic mój był wówczas feudalnym panem tej góry wraz ze wszystkimi na niej wioskami. Sprawował on również nieoficjalną władzę nad Florencją, którą wspomagał w czasie wojny i pokoju jako jej trwale lojalny sojusznik. Byliśmy wtedy bogaci, mężni, ciekawi świata i niewymownie wręcz szczęśliwi. Pora już, bym opisał wam to, co przepadło. Rozdział 2 Mój krótki żywot człowieka śmiertelnego, piękno Florencji, świetność naszego małego dworu - to, co przepadło Umarłem w wieku lat szesnastu. Jestem raczej słusznego wzrostu, moje gęste brązowe włosy opadają mi na ramiona, no a żałosne spojrzenie piwnych oczu bywa zaiste trudne do wytrzymania. To ostatnie nadaje mi w pewnym sensie wygląd nieledwie androginiczny. Mam również powabny, wąski nos, którego nozdrza niezbyt się jednak wyróżniają. Usta me natomiast są dość akuratnych rozmiarów - ani za 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plrumian.htw.pl
|
|
|
|
|
Linki |
|
- Strona startowa
- Alfred Elton van Vogt - Isher 02 - Sklepy z bronią na Isher, Alfred Elton van Vogt
- Alfred Elton van Vogt - Nie-A 02 - Gracze Nie-A, Alfred Elton van Vogt
- American Philatelic Society 2013 Vol.127.02, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2011 Vol.125.02, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2012 Vol.126.02, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2010 Vol.124.02, filatelistyka, American Philatelic Society
- Amaterske Radio 2008-02, 2008(2)
- Angora-2012-02-26 (8), ANGORA
- Altair - Aeroplan 2004-02 (047), Aeroplan
- Andrew Chong - Digital Animation, 02 Digital Art
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
|
|
|