Andrzej J. Sarwa - Historie dziwne

Strona startowa
Andrzej J. Sarwa - Historie dziwne, ebooki kindle, kindle, piotrek
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
HISTORIE DZIWNE, STRASZLIWE
I PRZERAŻAJĄCE
Swoim piórem opisał, ale też i z różnych Autorów zebrał i
opracował
Andrzej J. Sarwa
I. Historie dziwne
LUDZIE O NADLUDZKICH MOCACH
Dwie rzeczywistości
Wszyscy z nas rodzą się, żyją i umierają na świecie, który sam w sobie jest czymś
cudownie niezwykłym, lecz tej jego niezwykłości na ogół nie dostrzegają, a jeśli już, to
bardzo rzadko.
Rzeczywistość, której doświadcza jakże wielu z nas, ogranicza się prawie wyłącznie do
zdobywania środków służących biologicznemu przetrwaniu samych siebie oraz
potomstwa i
do niczego więcej. Niekiedy tylko wzruszamy się pięknem kwiatu, barwą motylich
skrzydeł,
błękitem jeziornej toni marszczonej podmuchami ciepłego wietrzyku... Lecz przecież
natychmiast te duchowe doznania dusimy w sobie, aby czym prędzej powrócić do szarej
codzienności i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni.
Czy to dobre, czy złe? Cóż, niechże każdy sam sobie na to pytanie odpowie. Ja
wspomnę
tylko, że jest to naturalne, bo zgodne z podstawowymi prawami biologii: prawem do
zachowania życia własnego danego osobnika i prawem do zachowania życia gatunku.
Egzystujemy zatem w jakże ciasnych ramach szarej i rzadko wesołej powszedniości, na
ogół nie próbując się nawet zastanawiać nad tym, czy może być poza nią coś innego
jeszcze.
Niektórym z nas przecież (a może i większości nawet?) zdarza się o t r z e ć w ciągu
jednostajnego biegu żywota o coś co burzy wewnętrzny – zda się trwały, nie
podlegający
nigdy żadnym zmianom – obraz rzeczywistości jakiej doświadczali od momentu gdy ich
uszy
wyłowiły pierwszy dźwięk, a ich oczy spostrzegły pierwszy obraz.
I wtedy się buntujemy! Nie chcemy przyjąć do wiadomości, iż oprócz tej naszej –
swojskiej, przaśnej – może istnieć równocześnie rzeczywistość inna. Co prawda
niekiedy
rejestrowana zmysłami, lecz różna od tego co znamy i niemożliwa do wytłumaczenia
przy
pomocy rozumu, któremu znane są tylko doświadczenia rzeczywistości „zwyczajnej.
Jest to reakcja tak typowa i tak powszechna, że nie sposób wyobrazić sobie nawet, aby
była inna. Oto zetknąłem się z czymś, czego nie jestem w stanie wyjaśnić przy pomocy
z n a
n y c h mi praw natury. Co więc czuję? Ano najpierw szukam jakiegokolwiek – byle
racjonalnego, czy choćby pseudoracjonalnego – wyjaśnienia zjawiska, a kiedy go nie
znajduję
(bo znaleźć nie mogę!) zaczynam odczuwać niepokój, przeradzający się w strach, a
przeciw
temu już się buntuję, nie akceptując i odrzucając niewytłumaczalne.
Ludzie, którym zdarzyło się doświadczyć czegoś niepojmowalnego i ponadzwykłego, na
ogół nie rozpowiadają o tym na prawo i lewo. Ba! Bywa, że nie informują nawet
najbliższych
krewnych, z tej prostej i jakże prozaicznej przyczyny: lęku przed ośmieszeniem.
To też typowe i też normalne: boimy się – prawie wszyscy – tego, iżby nam, co nie daj
Boże, nie przypięto etykietki niezrównoważonych psychicznie. W
normalnym
świecie
jest
bowiem miejsce tylko dla
normalnych
. Każdy, który czymkolwiek lub jakkolwiek wyróżnia
się w jednolitej masie człowieczej nie tylko intryguje swoją innością, ale pozostałych
pobudza
do agresji (często zresztą nie do końca i nie w pełni uświadomionej).
Niestety, nie ma tak dobrze w naszym świecie, którego się nie lękamy dlatego, iż jest
nam
przyjazny, lecz dlatego, że jest nam po prostu znany, a przez to swojski; że wszystko i
zawsze
toczy się tą samą koleiną, w takim samym rytmie.
Zdarza się bowiem, że oto już nie jednostka (która mogłaby owo dokładnie i skutecznie
utaić) lecz cała s p o ł e c z n o ś ć napotyka z j a w i s k o niepojmowalne dla
ograniczonego prawami doczesności rozumu. Zdarza się, że w danej społeczności
pojawia się
o s o b a tak różna od przeciętnej i normalnej (w pozytywnym znaczeniu słowa), iż
poczyna
na siebie zwracać powszechną uwagę.
I wówczas – po prostu – nie pozostaje nic innego, jak – przyjąwszy do wiadomości –
uznać owo za realne, chociaż niepojmowalne i niewytłumaczalne. Jednocześnie
przybierając
jakąś pozę, czy może przywdziewając maskę obojętności. Udając, że to nas nic, a nic
nie
obchodzi. Po prostu – wmówić sobie, że n i e z w y k ł e tak naprawdę jest z w y c z a j n
e.
5
Dopiero wtedy nasz świat wraca do zachwianej uprzednio równowagi, chociaż jednak
nie
mając innego wyjścia, przez życie samo jesteśmy zmuszeni do uznania faktu, iż tak
naprawdę
istnieje nie tylko ta jedna, powszednia, rzeczywistość, ale niejako dwie rzeczywistości
(chociaż tak naprawdę jest ona tylko jedna, choć ma różne wymiary).
Sądzę, że Czytelnika bez wątpienia zainteresuje zaznajomienie się choćby tylko z
niektórymi przejawami niezwykłości, jakie zdarza się – niekiedy – napotkać na zwykłej,
wyboistej, zapylonej drodze żywota, wiodącej nas nieodmiennie i nieuchronnie od chwili
narodzin, ku chwili zgonu.
6
Cuda szamanów
Amerykański psycholog Max Freedom Long obejmując w 1917 roku posadę nauczyciela
w Honolulu na Hawajach, po raz pierwszy usłyszał o kahunach – tajemniczych
kapłanach
starożytnego kultu Polinezyjczyków. Ponieważ tubylcy niezbyt chętnie udzielali mu
skąpych
informacji na ich temat, nie tylko nie zaspokoili ciekawości Amerykanina, ale jeszcze
bardziej ją rozpalili.
Już w tamtych czasach kasta kahunów zanikła na skutek zaciekłego zwalczania jej
przez
misjonarzy chrześcijańskich z jednej strony, a przez krzewicieli „najwspanialszej kultury
białych ludzi z drugiej.
Ponieważ nie ma nic gorszego od rozbudzenia ciekawości człowieka i niezaspokojenia
jej,
zrozumiałe się staje, że Long nie zadowolił się informacjami podawanymi mu
półgębkiem i
rozpoczął badanie huny – owej tajemnej religii i równocześnie wiedzy krajowców z
wielkim
zapałem i ogromnym zaangażowaniem.
Wkrótce trafił na żywą kopalnię wiadomości o hunie i kahunach w osobie dra Brighama

kustosza Muzeum im. P. Bishop w Honolulu.
Człowiek ten – wówczas ponad osiemdziesięcioletni starzec – przyjaźnił się swego
czasu z
kapłanami hawajskimi i bywał świadkiem ich nieprawdopodobnych wyczynów. Jednym z
najbardziej widowiskowych było chodzenie bosymi stopami po rozżarzonej, ledwie
skrzepłej
lawie wulkanicznej. Co ciekawsze, dr Brigham sam brał udział w takim spacerze pod
opieką
kahunów.
Oto fragment jego opowiadania zanotowany przez Longa:
Kiedy kamienie rzucone przez nas na powierzchnię lawy nie zapadły się, z czego
wywnioskowaliśmy, że lawa była już dostatecznie twarda, aby mogła (...) unieść nasz
ciężar,
kahuni wstali i zeszli z usypiska. Gdy zeszli na dół, upał stał się wprost nie do zniesienia.
Było
tam bez porównania goręcej niż w piecu piekarskim. Lawa ciemniała na powierzchni
mieniąc
się różnymi barwami, jak stygnące żelazo, nim je kowal zanurzy w kadzi dla
zahartowania.
Teraz żałowałem mej ciekawości. Sama myśl przerażała mnie, gdy uprzytomniłem
sobie, że
będę musiał przebiec na drugą stronę po tym płaskim piekle. (...)
Kahunowie zdjęli sandały i przywiązali sobie liście ti (draceny – przyp. A.S.) dokoła stóp,
biorąc po trzy liście na stopę. Usiadłem i zacząłem przywiązywać liście po zewnętrznej
stronie mych podkutych butów.
To się kahunom nie podobało. Miałem zdjąć buty oraz dwie pary skarpet. Bogini Pele
(bogini ognia i wulkanów – przyp. A.S.) nie zgodziła się uchronić moich butów przed
spaleniem i pozostawienie ich na nogach mogło ją obrazić. (...) opierałem się stanowczo
odmawiając zdjęcia obuwia.
Wyobrażałem sobie, że jeśli Hawajczycy mogli chodzić po gorącej lawie bosymi stopami
mającymi twardą skórę, to i ja mogłem przejść w moich ciężkich skórzanych butach o
grubych podeszwach, które by mnie chroniły przed gorącem.
Proszę wziąć pod uwagę, że opisywana tu przygoda zdarzyła się wtedy, gdy jeszcze
przypuszczałem, iż istnieje jakieś fizyczne wytłumaczenie owego zjawiska.
W końcu kahuni zaczęli uważać moje obuwie na nogach jako doskonały dowcip. Jeżeli
jestem gotów poświęcić je bogom, to może nawet jest i dobra myśl. Uśmiechali się do
siebie
porozumiewawczo i pozwolili mi przywiązać liście ti do podeszew, gdy rozpoczęli
nucenie
jakiejś pieśni. Słów nie mogłem niestety zrozumieć, bo tekst był w jakimś archaicznym,
nieznanym mi hawajskim narzeczu. Była to (...) „mowa bogów” przekazywana z
pokolenia na
pokolenie od niepamiętnych czasów. Zrozumiałem tylko, że treścią pieśni były proste
wzmianki o legendarnej historii, przeplatane pochwałami dla boga lub bogów.
Nim kahuni skończyli śpiewać, już byłem omal że żywcem upieczony, choć śpiew nie
trwał
dłużej niż kilka minut. Wtedy nadszedł czas wejścia na lawę. Jeden z kahunów uderzył
w
7
migocącą powierzchnię lawy wiązką liści ti, i uprzejmym gestem dał mi pierwszeństwo
wejścia na lawę. Lecz u mnie natychmiast odezwało się dobre wychowanie i dałem
pierwszeństwo starszemu niż ja kahunowi. (...)
Stary człowiek bez wahania wstąpił na tę przerażająco gorącą powierzchnię. Patrzyłem
na
niego z otwartymi ustami. Był już prawie na drugiej stronie, a odległość od drugiego
brzegu
wynosiła około pięćdziesięciu metrów. Nagle mnie ktoś pchnął tak, że miałem do wyboru
albo
paść na twarz, albo uchwycić rytm biegu.
Nie wiem jakie szaleństwo mnie opętało, lecz biegłem. Gorąco było straszliwe.
Wstrzymywałem oddech, a umysł mój przestawał pracować (...) po pierwszych kilku
krokach
zaczęły mi się palić podeszwy (...) Szwy puściły i jedna podeszwa urwała się, a druga
kłapała
trzymając się jeszcze obcasa. (...)
Wreszcie skoczyłem na miejsce bezpieczne.
Spojrzawszy na stopy spostrzegłem, że (...) palą się skarpetki. Kahuni pokazywali sobie
leżącą opodal na lawie dymiącą podeszwę mego buta (...) i tarzali się ze śmiechu.
Ja też się śmiałem. Nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy, że już jestem poza
zasięgiem
niebezpieczeństwa, i że na mych stopach nie ma śladów skutków ognia, nawet w
miejscach
gdzie paliły się skarpetki. (...) Również żaden z kahunów nie odniósł oparzenia, choć
liście ti
przywiązane do nóg dawno się były spaliły.
(Max Freedom Long,
Cuda w świetle wiedzy
tajemnej
, Kraków 1983, cz. I. s. 14 – 15)
Czytając ów opis, mimo woli nie dowierzamy realności tego, czego doświadczył dr
Brigham, starając się znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie fenomenu. A ponieważ nie
jesteśmy w stanie ani zagadki rozwikłać, ani wyjaśnić przy pomocy dostępnej nam
wiedzy,
najchętniej skłaniamy się ku poglądowi, że było to albo oszustwo, albo zbiorowa
halucynacja.
Czyli że nic z tego, o czym pisze Long, nie miało miejsca w rzeczywistości. Ba! Gdybyż
to
był przypadek odosobniony i szło wyłącznie o relację Brighama. Niestety tak dobrze nie
ma.
Ponieważ sztuka chodzenia po ogniu znana była nie tylko dawnym Polinezyjczykom, ale
także praktykowana w innych rejonach globu ziemskiego, na przykład w Indiach, a
najbliżej
nas w Bułgarii.
Istnieje wiele relacji europejskich świadków, liczne filmy i fotografie. Może da się
oszukać
zawodne zmysły człowieka, ale przecież nie obiektyw kamery. Tak więc w końcu uznano
za
bezsporne i nie podlegające dyskusji chodzenie po rozżarzonych węglach, kamieniach,
lawie... Nie wiedziano natomiast jak wyjaśnić fakt, iż taki spacer nie powoduje
poparzenia
nóg, aż ktoś w zacisznym gabinecie wykoncypował, że jest to możliwe, ponieważ idąc
nie
przyciska się całej powierzchni stopy do podłoża, i idąc szybko, można uniknąć
poparzenia.
Wielka szkoda, że ten który to wydumał, nie sprawdził hipotezy w praktyce. Jestem
całkowicie przekonany, że prędziutko by ją odwołał, kurując się z bąbli na podeszwach.
Ponieważ jednak tego nie uczynił, plącze się ona w wielu pracach jako „racjonalne
wyjaśnienie zjawiska (że też większość „racjonalnych, naukowych wyjaśnień, zjawisk
niewytłumaczalnych, to podobne do tego idiotyzmy).
Cóż zatem powoduje, że niektórzy ludzie mogą bezkarnie chodzić po ogniu? Czyżby
liście
draceny, którymi polinezyjscy czarodzieje obwiązują sobie stopy miały jakieś szczególne
właściwości? Ponieważ wiem, iż tę roślinę można spotkać na niejednym parapecie, z
góry
ostrzegam przed podejmowaniem prób chodzenia po żarze w domowym zaciszu.
Dracena nie
pomoże – można mi wierzyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates