|
Anne Rice - Kroniki Wampirze - 04 - Opowieść o Złodzieju Ciał T02 (1), Anne Rice |
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ANNE RICE OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU CIAŁ TOM 2 Przekład: Anna Martynow Tytuł oryginału: THE TALE OF THE BODY THIEF Ilustracja na okładce: KLAUDIUSZ MAJKOWSKI Redakcja merytoryczna: DOROTA KIELCZYK Redakcja techniczna: ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta: ALDONA HOP Copyright © 1992 by Annę O'Brien Rice For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83 - 7169 - 057 - 6 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1996. Wydanie I Druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. Łódź LALKI W.B. YEATS Lalka w domu lalkarza Na kołyskę spogląda i krzyczy: „To dla nas prawdziwa obraza”. Lecz lalka najbardziej wiekowa, Co, na pokaz trzymana, Wiele już takich widziała, Półkę ucisza w te słowa: „Choć Złego co rzec o tym miejscu Jest mi niezwykle trudno, To pan nasz i pani nam tu przynoszą, O hańbo, rzecz hałaśliwą i brudną”. Słysząc, jak prawie zapłakał Rozumie lalkarza żona, Że mąż usłyszał łajdaka, Więc przytulona, Na ramieniu głowę mu składa I szepcze: „Mój drogi”. ROZDZIAŁ 17 Podróż na południe okazała się koszmarem. Lotnisko, dopiero co otwarte po przerwie spowodowanej długotrwałymi śnieżycami, było zatłoczone do granic możliwości zdenerwowanymi śmiertelnikami, oczekującymi na opóźnione loty lub na przybycie swoich bliskich. Gretchen nie próbowała powstrzymać łez, ja zresztą również. Odczuwała okropny lęk, że już mnie więcej nie zobaczy i nie zdołałem jej przekonać, że na pewno odwiedzę ją w Misji Świętej Małgorzaty w dżunglach Gujany Francuskiej. W mojej kieszeni tkwiła bezpiecznie kartka z adresem i numerami telefonów do macierzystego klasztoru w Caracas, gdzie mógłbym otrzymać dalsze wskazówki, jeżeli nie udałoby mi się samodzielnie odszukać drogi. Gretchen zdążyła już zarezerwować bilet na pierwszy etap podróży powrotnej. Odlatywała o północy. - W taki lub inny sposób, muszę cię znowu zobaczyć! - ton jej głosu sprawił, że moje serce niemal rozsypało się na kawałki. - Zobaczysz mnie na pewno, ma chere - odpowiedziałem. - Przyrzekam. Odnajdę cię. Sam lot był okropnym przeżyciem. Nie stać mnie było na nic więcej, jak tylko odrętwiałe oczekiwanie, że lada chwila samolot eksploduje i moje ciało rozleci się w kawałki. Olbrzymie ilości dżinu z tonikiem nie zdołały osłabić strachu, a jeśli nawet czasem udawało mi się na parę sekund przestać myśleć o ewentualnej katastrofie, natychmiast pojawiała się obsesyjna wizja czekających mnie trudności. W dawnym apartamencie na poddaszu wieżowca, na przykład, pełno było ubrań zupełnie na mnie nie pasujących. I zawsze wchodziłem do środka przez dach. Nie miałem nawet klucza do klatki schodowej. W ogóle wszystkie klucze trzymałem w nocnej kryjówce pod cmentarzem Lafayette, w tajemnej komnacie, do której, dysponując tylko ludzką siłą, zapewne w żaden sposób się nie dostanę. Zabezpieczało ją kilka par drzwi, niemożliwych do sforsowania nawet przez cały gang śmiertelnych ludzi. A co będzie, jeżeli złodziej ciał zdążył przede mną do Nowego Orleanu? Jeśli przetrząsnął już mój podniebny apartament i zabrał wszystkie schowane tam pieniądze? Mało prawdopodobne. Chociaż, skoro ukradł wszystkie dokumenty mojemu nieszczęsnemu agentowi w Nowym Jorku... Ach, lepiej już myśleć o katastrofie lotniczej. No i jeszcze Louis. A co jeśli go nie zastanę? Co jeśli... I w taki właśnie sposób minęła mi większość dwugodzinnego lotu. W końcu, rycząc i klekocząc, samolot zdołał wylądować niezgrabnie w samym środku apokaliptycznej burzy. Odebrałem psa i wyrzuciwszy precz klatkę, bezczelnie wpuściłem go na tylne siedzenie taksówki. Kierowca prowadził poprzez niesłabnącą ulewę, urozmaicając drogę najniebezpieczniejszymi ewolucjami, jakie przychodziły mu do głowy, i sprawiając, iż raz po raz wpadałem w objęcia Mojo. Kiedy wreszcie wjechaliśmy w wysadzane drzewami uliczki dzielnicy willowej, dochodziła już północ. Wielka ściana monotonnego deszczu niemal zupełnie przesłaniała stojące za żelaznymi ogrodzeniami budynki. Gdy dotarliśmy przed należące do Louisa posępne domostwo, otoczone gąszczem ciemnych drzew, zapłaciłem taksówkarzowi, złapałem walizkę i wyprowadziłem Mojo w szalejącą na dworze ulewę. O tak, było zimno, nawet bardzo, ale to nic w porównaniu z okropnym mroźnym powietrzem Georgetown. W istocie, dzięki soczystemu listowiu gigantycznych magnolii i wiecznie zielonych dębów, nawet w tym lodowatym deszczu świat wydawał się pogodnym i znośnym miejscem. Z drugiej jednak strony nigdy jeszcze nie patrzyłem śmiertelnymi oczami na lokum równie ponure co ogromny opuszczony dom, na którego tyłach znajdowała się kryjówka Louisa. Gdy osłaniając dłonią oczy od strumieni deszczu, wpatrywałem się przez chwilę w puste czarne okna, zawładnął mną olbrzymi irracjonalny strach, że żadna istota nie zamieszkuje tego miejsca, że oszalałem i że przeznaczone jest mi pozostać w tym ciele na zawsze. Za moim przykładem, Mojo przeskoczył niskie żelazne ogrodzenie. Ruszyliśmy przez wysoką trawę, obchodząc resztki starego ganku i zagłębiając się w zarośnięty ogród w tylnej części posiadłości. Noc rozbrzmiewała muzyką deszczu, ogłuszającą dla moich śmiertelnych uszu. Byłem już bliski płaczu, kiedy wreszcie ujrzałem tuż przed sobą malutką chatkę, nieforemny kształt opleciony połyskującymi w ciemności mokrymi pnączami dzikiego wina. Głośnym szeptem wymówiłem imię Louisa. Czekałem. Ze środka nie dobiegł żaden dźwięk. Wydawało się, że niemal całkowicie zrujnowana budowla lada moment rozpadnie się w proch. Powoli podszedłem do drzwi. - Louis - powiedziałem raz jeszcze - Louisie, to ja, Lestat! Ostrożnie wstąpiłem pomiędzy sterty zakurzonych rupieci. Nic nie widziałem! Wreszcie udało mi się rozróżnić w ciemności biurko, biel leżących na nim kartek papieru, świeczkę i małe pudełko zapałek. Trzęsącymi się rękoma spróbowałem zapalić jedną z nich; udało mi się to dopiero po kilku próbach. Przytknąłem płomyczek do knota świeczki i nagle jasne światło wypełniło pokój, rzucając blask na obity czerwonym aksamitem fotel, w którym zwykłem wcześniej przesiadywać, i liczne niszczejące w zapomnieniu sprzęty. Przez ciało przebiegł potężny dreszcz ulgi. Dotarłem tutaj! Byłem prawie bezpieczny! I nie oszalałem. To okropne, do obrzydliwości zapchane meblami miejsce należało do mojego własnego świata! Louis przyjdzie, wkrótce będzie musiał wrócić; jest już tuż, tuż. Całkowicie wyczerpany, bezwładnie osunąłem się na fotel. Moje dłonie odnalazły łeb Mojo, głaskałem miękkie futro między uszami psa. - Udało nam się, chłopie - mówiłem do psa. - Niedługo zapolujemy na tego łotra. Znajdziemy na niego odpowiedni sposób. Zdałem sobie sprawę, że znowu mam dreszcze; w istocie powrócił zdradliwy ucisk w piersiach. „Dobry Boże, nie teraz” powiedziałem do siebie, „Lousie, wracaj, na miłość boską! Gdziekolwiek jesteś, przybądź natychmiast! Potrzebuję cię”. Właśnie sięgałem do kieszeni po jedną z ligninowych chusteczek, do których zabrania zmusiła mnie Gretchen, kiedy zauważyłem postać, stojącą dokładnie po mojej lewej ręce, zaledwie o parę centymetrów od poręczy fotela. Idealnie gładka biała dłoń zbliżała się do mojego gardła. W tej samej sekundzie Mojo poderwał się i przeraźliwie, złowrogo warcząc, rzucił się do ataku. Spróbowałem krzyknąć, ujawnić swoją tożsamość, lecz zanim udało mi się otworzyć usta, zostałem ciśnięty na ziemię. Ogłuszony szczekaniem psa, czułem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plrumian.htw.pl
|
|
|
|
|
Linki |
|
- Strona startowa
- American Philatelic Society 2012 Vol.126.04, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2011 Vol.125.04, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2010 Vol.124.04, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2015 Vol.129.04, filatelistyka, American Philatelic Society
- American Philatelic Society 2014 Vol.128.04, filatelistyka, American Philatelic Society
- Alistair MacLean - 04 - Ostatnia granica, MacLean Alistair
- Analiza głównego i praktycznie jedynego dowodu w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem w dniu 10 kwietnia(1), SMOLEŃSK 10.04.2010
- Altair - Aeroplan 2004-04 (049), Aeroplan
- Antologia - Niech żyje Polska - Hura 01, Dziwaczne - wampiry, sci-fi itp - 123
- Antologia - O kobietach . Czeskie opowiesci, Ebooki RTF
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- monissiaaaa.pev.pl
|
|
|