Anna Brzezinska - Zmijowa Harfa ...

Strona startowa
Anna Brzezinska - Zmijowa Harfa (www.cuwroclaw.blogspot.com), Biblioteka Konesera
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ANNA BRZEZIŃSKA

 

 

 

Żmijowa harfa

Rozdział pierwszy

 

O poranku owego dnia, który miano później nazwać Krwawym SpichrzaÅ„skim KarnawaÅ‚em, jaÅ›minowa wie­dźma pojęła wreszcie ogrom swego nieszczęścia. SiedziaÅ‚a na stoÅ‚ku, bardzo Å‚ysa i bardzo nieszczęśliwa, i puchÅ‚a od pÅ‚aczu.

- Niczym owcÄ™ miÄ™ postrzygli - lamentowaÅ‚a. - Niby barana. Tutaj Å›wiÄ™to najznamienitsze we wszelkich Krai­nach WewnÄ™trznego Morza, a jak ja siÄ™ ludziom na oczy pokażę? Taka oszpecona?

Ot, nieszczęście z babami, pomyÅ›laÅ‚ TwardokÄ™sek. Je­szcze wczoraj leżaÅ‚a na szrobie, na stos jÄ… wieść mieli, a teraz nie dość, że z wieży wyszÅ‚a, jeszcze karnawaÅ‚u siÄ™ jej zachciewa.

- Trza do miasta iść. - W drzwiach stanÄ…Å‚ nizioÅ‚ek, a za nim nieÅ›miaÅ‚o wsunęła siÄ™ Zarzyczka. - Do balwie­rza, kÄ™dziornika, nowe wÅ‚osy kupić.

- Naprawdę? - Wiedźma nakryła dłońmi odstające uszy i popatrzyła nań z nadzieją. - Włosy?

- Bardzo akuratne - przytaknÄ…Å‚ z powagÄ… karzeÅ‚ - skoro sam SzydÅ‚o, znaczy siÄ™ ja, piÄ™knej pannie obiecuje. A i sam zaprowadzÄ™ chÄ™tnie, toż trzeba niewiastÄ™ w przy­godzie ratować. ZwÅ‚aszcza tak nadobnÄ….

Wiedźma pokraśniała i skromnie popatrzyła na niego spod opuszczonych rzęs. Twardokęsek bezradnie wzniósł oczy ku niebu. Starczy się babie przypochlebić, pomyślał niechętnie, a ze szczętem z rozumu schodzi i kryguje się jak, nie przymierzywszy, kwoka na grzędzie.

- TyÅ› już raz, bratku - wtrÄ…ciÅ‚a cierpko Szarka - nie­wiastÄ™ w nieszczęściu prowadziÅ‚, ale coÅ› nie za bardzo do­prowadziÅ‚. Bo ledwo siÄ™ zbóje na schodach pokazali, czmychnÄ…Å‚eÅ› bez Å›ladu. Masz szczęście, że mi zÅ‚ość prze­szÅ‚a, ale tak czy inaczej oddawaj pieniÄ…dz, który ci wczo­raj Jaszczyk zapÅ‚aciÅ‚: jako rzekÅ‚eÅ›, wÅ‚osy kupić trzeba, bÄ™dzie, jak znalazÅ‚. A towarzystwem twoim też nie pogardzimy, co to, to nie. Przyda siÄ™ ktoÅ›, kto i Spichrze, i miej­scowe obyczaje zna.

- Chciałam wam podziękować - cicho powiedziała Zarzyczka. W bezkształtnej, brunatnej sukni wydawała się drobna i wyczerpana. - Ocaliliście mi wczoraj życie. Choć doprawdy nie wiem, dlaczego.

- Ratowanie uciÅ›nionych dziewic - Szarka uÅ›miechnÄ™­Å‚a siÄ™ leciutko - nie byÅ‚o moim zamiarem. PrzechodziÅ‚am tamtÄ™dy. Widzicie, przekupiÅ‚am pewnego Å›miesznego po­kurcza - Å‚ypnęła zÅ‚oÅ›liwie ku karzeÅ‚kowi - chyba SzydÅ‚o go woÅ‚ali, żeby mnie wprowadziÅ‚ do cytadeli. Niestety, skurwysyn czmychnÄ…Å‚ w zamÄ™cie, oby mu chwost oparszywiaÅ‚.

- Taka wdzięczna niewiasta, a przeklina jak furman -skrzywił się z potępieniem karlik. - Po prawdzie to wam nie przystoi, moja piękna pani.

- A odkądże jestem twoją panią, niziołku?

- Odkąd się mojej dawniejszej pani zmarło. A co, nie słyszeliście jeszcze - zdziwił się fałszywie - że jaśnie pani Jasenka własną ręką życia się zbawiła? Nóż przy niej znaleźli pomorcki. A jej komornika, Zajęczą Wargę, wedle północnej wieży straże naszły. Powieszonego. Ciekawym, skąd równie nagły pomorek.

- PrzystaÅ„cie do nas, księżniczko - odezwaÅ‚a siÄ™ nie­oczekiwanie wiedźma. - Zrazu pokupimy wÅ‚osy, a potem mam chęć pochodzić miÄ™dzy budami, pojeść lukrecji, po­patrzeć na pÄ…tników. JedliÅ›cie kiedy smażonÄ… lukrecjÄ™?

- Nie - księżniczka pokraśniała nieznacznie. - Ale...

- A widzicie - rozpromieniÅ‚a siÄ™ wiedźma. - W Å»ary trzeba lukrecji popróbować, żeby caÅ‚y rok byÅ‚ sÅ‚odki. I sy­tego, maÅ›lanego ciasta, żeby rok byÅ‚ tÅ‚usty. I dobrze po­pieprzonej koźliny...

- Tylko już nam nie mów, po co! - przerwała Szarka. Zarzyczka roześmiała się.

- A wedle poÅ‚udnia bÄ™dzie wielki pochód - dodaÅ‚ ka­rzeÅ‚. - Ludziska pospółkiem przejdÄ… przez miasto z wize­runkami żmijów, zÅ‚otych węży nieba. Czy widzieliÅ›cie kie­dy paradÄ™ pÄ…tników, księżniczko?

- Nie - potrząsnęła głową. - W Żalnikach Wężymord zakazał wiosennych pochodów.

- Tedy musicie z nami pójść. - Jaśminowa wiedźma objęła ją w pasie. - Sami widzicie.

TwardokÄ™sek zaniepokoiÅ‚ siÄ™. Jak na razie, pomyÅ›laÅ‚ niechÄ™tnie, to nic dobrego nam nie przyszÅ‚o z komitywy z jaÅ›nie książętami. A za kuternóżkÄ… włóczy siÄ™ gromada pomorckich kapÅ‚anów i, nie daj bóg, znów kto spróbuje jÄ… ubić. Choćby samej nie zadźgali, przecie któremu z nas może siÄ™ co zÅ‚ego przytrafić. A zadźgajÄ…, niezawodnie na nas wina spadnie. Po kiego biesa potrzebna nam księżni­czka?

- Straże nie puszczÄ…. Nie przemkniemy siÄ™ takÄ… gro­madÄ… - spojrzaÅ‚ znaczÄ…co ku Szarce, liczÄ…c po cichu, że choć u niej koÅ‚acze siÄ™ jaki rozsÄ…dek.

Rozczarował się.

- PuszczÄ… - odparÅ‚a dufnie. - PuszczÄ…, bo wcale nie zamierzam siÄ™ przemykać. Przeciwnie, głównÄ… bramÄ… pój­dziemy, samym Å›rodkiem. Póki siÄ™ nie bÄ™dziecie strachliwie po bokach rozglÄ…dać, nikt nas nie zaczepi.

- Tak samopas? - upewniÅ‚a siÄ™ Zarzyczka. - Bez es­korty?

Szarka popatrzała na nią ni to z rozbawieniem, ni smutno.

- Ja was chyba muszÄ™, księżniczko, w kompanii objaÅ›­nić - powiedziaÅ‚a na koniec. - Oto TwardokÄ™sek, zbójca z PrzeÅ‚Ä™czy ZdechÅ‚ej Krowy, miejscowy dopust i bicz boży. - Zbójca zasromaÅ‚ siÄ™ nieznacznie, ale zaraz wedle zwy­czaju pokÅ‚oniÅ‚ siÄ™ przed Zarzyczka. Ku jego zdumieniu, oddaÅ‚a ukÅ‚on - iÅ›cie, prawdziwa księżniczka, pomyÅ›laÅ‚. - Ogolona i pazerna na lukrecjÄ™ osóbka to jaÅ›minowa wie­dźma, która dwie noce temu paliÅ‚a nad ModrÄ… szczuraków. - Wiedźma uÅ›miechnęła siÄ™ wstydliwie. - A ja noszÄ™ na gÅ‚owie obrÄ™cz dri deonema. Å»eby zaÅ› objaÅ›nieÅ„ dopeÅ‚­nić, trzeba też i resztÄ™ naszych towarzyszy pokazać.

- Przestańcież! - syknął z naciskiem zbójca, którego owe prześmiewki zgoła przestawały bawić.

- A czemu niby? - skrzywiÅ‚a siÄ™ Szarka. - Toż chyba siÄ™ nie wstydzisz, TwardokÄ™sek? WaÅ›nie coÅ› ryżego spod stoÅ‚u Å‚yskaÅ‚o. - UcapiÅ‚a za kark kociaka wiedźmy; zwie­rzak syczaÅ‚ wÅ›ciekle w uÅ›cisku, wiÅ‚ siÄ™ i wykrÄ™caÅ‚. - Owo niepozorne stworzonko to wiedźmia bestia. ZwierzoÅ‚ak. -TwardokÄ™skowi wydaÅ‚o siÄ™, że Zarzyczka przestaÅ‚a oddy­chać. - A w winoroÅ›li nad portalem drzemie jadzioÅ‚ek. Ot, caÅ‚a kompania. Czy wciąż chcecie, księżniczko, iść z nami na miasto?

- Jak powiadają w Żalnikach, kiedy nie można biesa pokonać, trzeba się z nim pobratać - odparła z bladym uśmiechem Zarzyczka.

Zbójca popatrzał na nią, jakby z umysłu zeszła.

- Wybaczcie - nieoczekiwanie miękko powiedziała Szarka. - Złoszczę się. Nie na was, nie na siebie nawet. Ale przeszłam szmat drogi, a to, czego szukam, wymyka mi się z palców.

- Jak nam wszystkim - rzekła Zarzyczka, a wiedźma zgarnęła wolną ręką Szarkę, objęła ją wpół i pchnęła ku drzwiom.

- Chodźmy wreszcie - poprosiła kapryśnie. - Przecie to Żary, spichrzańskie Żary! A poty co oglądałam tylko cuchthauz w Wiedźmiej Wieży...

TwardokÄ™sek przystanÄ…Å‚ na chwilÄ™, kiedy wyszli na dziedziniec. DzieÅ„ byÅ‚ jasny, aż sÅ‚oÅ„ce kÅ‚uÅ‚o w oczy. Trzy kobiety podchodziÅ‚y pod bramÄ™ cytadeli i w jaskrawym Å›wietle ich sylwetki nagle wydaÅ‚y siÄ™ zbójcy zupeÅ‚nie ob­ce, odmienne i bardzo odlegÅ‚e, jakby wyciÄ™te z pergamino­wej karty.

Szarka rzuciÅ‚a kilka słów halabardnikowi, który usiÅ‚o­waÅ‚ zastÄ…pić im drogÄ™. Jej zÅ‚otorude, rozpuszczone wÅ‚osy wiÅ‚y siÄ™ na ramionach, opadaÅ‚y aż po gÅ‚owice mieczy. Na­bijany ćwiekami kubrak norhemnów poÅ‚yskiwaÅ‚ w sÅ‚oÅ„cu, na czole lÅ›niÅ‚a odsÅ‚oniÄ™ta obrÄ™cz dri deonema. ByÅ‚a caÅ‚a zÅ‚ota, roziskrzona.

Wiedźma trzymaÅ‚a siÄ™ poÅ›rodku. UniosÅ‚a twarz ku żalnickiej księżniczce, marszczÄ…c nos i coÅ› żarliwie opowia­dajÄ…c. Raz po raz potykaÅ‚a siÄ™, przydeptujÄ…c zbyt dÅ‚ugÄ… sukniÄ™ w kolorze burgunda, którÄ… nie wiedzieć jakim spo­sobem uprosiÅ‚a u sÅ‚użebnych. Na gÅ‚owie miaÅ‚a zamotanÄ… czerwonÄ… chustkÄ™ Szarki. OdwróciÅ‚a siÄ™ i przez ramiÄ™ po­machaÅ‚a do TwardokÄ™ska. Nawet stÄ…d widziaÅ‚ gÄ™ste piegi na jej twarzy i goÅ‚ych ramionach.

Zarzyczka szÅ‚a w cieniu, przy samym murze, chuda i niewiele tylko wyższa od wiedźmy. Teraz, na dziedziÅ„cu, widziaÅ‚, jak mocno utyka na prawÄ… nogÄ™. Prawdziwa księżniczka, pomyÅ›laÅ‚ z zadziwieniem, a gdyby nie wymy­Å›lnie upiÄ™te wÅ‚osy, nie zatrzymaÅ‚by na niej czÅ‚ek oka. Nie byÅ‚a Å‚adna. Przy tamtych dwóch wydaÅ‚a siÄ™ TwardokÄ™skowi podobna do Å›wiÄ…tynnych posÅ‚ugaczek.

Wciąż trzymając się za ręce, przeszły przez furtkę.

Nad bramÄ… ktoÅ› zatknÄ…Å‚ szmaciany proporzec z wyma­lowanym żółtÄ… farbÄ… wizerunkiem żmija.

- Nie gap siÄ™ w sÅ‚oÅ„ce - SzydÅ‚o bezceremonialnie szturchnÄ…Å‚ zbójcÄ™ pod żebro - bo ci do reszty rozum wypa­li.

 

***

 

WoÅ‚wa zaskowytaÅ‚a. Szarpnęła siÄ™ na Å‚aÅ„cuchu, odrzu­ciÅ‚a w tyÅ‚ gÅ‚owÄ™ i zastygÅ‚a. Z jej ust wciąż pÅ‚ynęła ciemna strużka krwi, w gardle dogasaÅ‚o rzężenie, ale oczy miaÅ‚a już stężaÅ‚e. Martwe, szklane oczy ryby.

Stara kobieta z wysiÅ‚kiem uniosÅ‚a siÄ™ na stercie podu­szek. Mrok w pÄ™kniÄ™ciu kopuÅ‚y szarzaÅ‚ dopiero z wolna, lecz wiedziaÅ‚a, że daleko na poÅ‚udniu lada chwila rozpo­cznie siÄ™ spichrzaÅ„ski karnawaÅ‚, zwieÅ„czenie Å»arów, naj­wspanialszego ze Å›wiÄ…t Krain WewnÄ™trznego Morza.

- WynieÅ›cie jÄ…! - rozkazaÅ‚a ze zÅ‚oÅ›ciÄ…. - Nie gapcie siÄ™ tak, nie stójcie. Inne też zabierzcie! - pokazaÅ‚a szereg cie­mnych ksztaÅ‚tów, bezwÅ‚adnie zrzuconych pod Å›cianami komnaty. - Nie bójcie siÄ™, już nie ugryzÄ…, ze szczÄ™tem zÄ™­by potraciÅ‚y.

- Jak każecie, pani - strażnik nerwowo przeÅ‚knÄ…Å‚ Å›linÄ™. BojÄ… siÄ™ mnie, pomyÅ›laÅ‚a Lelka, najwyższa kapÅ‚anka Kei Kaella Od Wrzeciona, pani treglaÅ„skiej Å›wiÄ…tyni. Bo­jÄ… siÄ™ mnie bardziej niż pomordowanych woÅ‚w, bardziej może niż samego kniazia. Ja też siÄ™ baÅ‚am - kiedyÅ›, daw­no temu, kiedy ojciec przyszedÅ‚ do nas znienacka o Å›wicie, by oznajmić, że oddaÅ‚ mnie w sÅ‚użbÄ™ bogini.

Matka pÅ‚akaÅ‚a, ale nie sprzeciwiÅ‚a siÄ™: i wtedy, i póź­niej maÅ‚o kto potrafiÅ‚ oprzeć siÄ™ Krobakowi, panu na Sinoborzu. WyszliÅ›my na dwór. Åšnieg leżaÅ‚ gÅ‚Ä™boki, a drużynnicy nisko, bardzo nisko pokÅ‚onili siÄ™ kniaziowi. MinÄ™­liÅ›my furtkÄ™, wiodÄ…cÄ… ku Å›wiÄ…tyni, gdzie czasami posyÅ‚a­no mnie do najwyższej z treglaÅ„skich kapÅ‚anek, wynio­sÅ‚ej, surowej niewiasty, która podobno byÅ‚a mojÄ… ciotkÄ…. Trzewiczki, sposobniejsze raczej do taÅ„cowania we dwor­cu, niż chodzenia po gÅ‚Ä™bokim Å›niegu, przemakaÅ‚y coraz bardziej. Kniaź nie odezwaÅ‚ siÄ™ do mnie ani sÅ‚owem, a ja nie Å›miaÅ‚am pytać. ByÅ‚am jego córkÄ…, nieÅ›lubnÄ…, ale pier­worodnÄ… i znaÅ‚am swojÄ… należność, wiÄ™c milczaÅ‚am.

SypaÅ‚ Å›nieg, szuba ciążyÅ‚a nieznoÅ›nie i upadÅ‚am do­kÅ‚adnie przed szafranowymi butami kapÅ‚anki, na progu Å›wiÄ…tyni. Ulubiony siwy ogar kniazia wskoczyÅ‚ mi na pierÅ› i polizaÅ‚ po rozognionym od zimna policzku. Ojciec Å›miaÅ‚ siÄ™. PodaÅ‚ mi rÄ™kÄ™ do ucaÅ‚owania i Å‚askawie podźwignÄ…Å‚ na nogi.

Kiedy się do mnie uśmiechnął, to było tak, jakby mi z nagła spod korca złoto w oczy błysnęło.

Kniaź Krobak, ludoÅ‚owca, który tamtego zimowego po­ranka jednym uÅ›miechem ukradÅ‚ mi caÅ‚e moje życie.

- Będziesz się uczyć - powiedział. - Będziesz się uczyć i czekać, póki cię nie wezwę.

Tak to właśnie pamiętam.

CzekaÅ‚a wiÄ™c i uczyÅ‚a siÄ™, zima za zimÄ…. ÅšwiÄ…tynia by­Å‚a wielka, zimna i mroczna. I pusta za dnia, mimo zmien­nych Å‚awic kapÅ‚anek i sÅ‚użebników. OżywaÅ‚a dopiero nocÄ… - dziwnymi, zduszonymi jÄ™kami, odlegÅ‚ym dźwiÄ™kiem dzwonków, szybkim stukotem butów po wyludnionych ko­rytarzach. StÅ‚oczone w trzech wielkich Å‚ożach akolitki tu­liÅ‚y siÄ™ do siebie jak gromada przerażonych wróbli.

Później zobaczyÅ‚a woÅ‚wy. PamiÄ™taÅ‚a wyraźnie, jak sko­wytaÅ‚y nocami z piwnic pod Å›wiÄ…tyniÄ…. Ciotka kazaÅ‚a jej iść ze sobÄ…. NosiÅ‚a raÅ„tuszkÄ™ z bÅ‚Ä™kitnej komchy, a jej rÄ™­ka byÅ‚a chÅ‚odna i stwardniaÅ‚a. SÄ… dryakwie, powiedziaÅ‚a, co woÅ‚wi szaÅ‚ budzÄ…, sÄ… i takie, które go studzić pomaga­jÄ…, ale nigdy nie można bezimiennej ujarzmić na dobre. WyuczÄ™ ciÄ™. I wyuczyÅ‚a, dobrze wyuczyÅ‚a.

Stara kobieta zaniosÅ‚a siÄ™ suchym kaszlem. Wspomnie­nie byÅ‚o jak gorzki kÅ‚Ä…b w gardle.

Nie chcÄ™, pomyÅ›laÅ‚a w nagÅ‚ym przestrachu, nie chcÄ™ teraz o tym pamiÄ™tać. O tym, jak pierwszy raz okieÅ‚zna­Å‚am woÅ‚wÄ™ i poprzez niÄ… patrzyÅ‚am na bogów.

Jednak przed oczami miaÅ‚a morze. PrzejmujÄ…cy wicher od Pomortu. JedenaÅ›cie klÄ™czÄ…cych kapÅ‚anek, strzÄ™py gwiazd pomiÄ™dzy chmurami. SkrÄ™powana woÅ‚wa, na­brzmiaÅ‚e od szaÅ‚u Å›lepia. Åšpiew kapÅ‚anek, stÅ‚umione przekleÅ„stwa marynarzy. I ja, pomyÅ›laÅ‚a, konopnym sznu­rem przywiÄ…zana do masztu. Kleszcz wczepiony w sukniÄ™ bogini.

Jedenaście kapłanek, które przed świtem rozdarły się wzajem na strzępy.

Ale nie ja, pomyślała, ja byłam silniejsza. Miałam siwe oczy kniazia Krobaka - a na całej północy tylko my jedni mamy takie oczy - i wiedziałam, że pewnego dnia wezwie mnie, abym mu służyła.

Siwooka lelka w sieci ludołowcy. Nocny kruk.

Odepchnęła tÄ™ myÅ›l, jak wiele innych rzeczy. Jak wspo­mnienie drobnej, czarnowÅ‚osej dziewuszki, najmÅ‚odszej z kapÅ‚anek, która z rozpaczy roztrzaskaÅ‚a gÅ‚owÄ™ o burtÄ™ statku.

Nie, nie byÅ‚y pierwsze. W Krainach WewnÄ™trznego Mo­rza wÅ‚adcy zawsze próbowali ujarzmić woÅ‚wy i przyprzÄ…c ich moc do wÅ‚asnego jarzma. I nie dziw, pomyÅ›laÅ‚a Lelka, taka czÅ‚owiecza natura, by po moce siÄ™gać, choćby i prze­klÄ™te. Nawet teraz pomorccy frejbiterzy chowajÄ… we dworcu cztery z nich, krwiÄ… czarnÄ… pojÄ…, by morze burzy­Å‚y i gnaÅ‚y w odmÄ™t zwajeckie okrÄ™ty. Tyle że im siÄ™ prze­klÄ™te z wiÄ™zów rwÄ…, marnujÄ….

A ja, pomyÅ›laÅ‚a ze znużeniem, dopięłam tego. Wbrew wszystkiemu. Wbrew jedenastu dziewczÄ™tom, które zabiÅ‚y siÄ™ tamtej odlegÅ‚ej nocy, wbrew przykazaniom bogini i chorobiÄ™ toczÄ…cej moje wnÄ™trznoÅ›ci. ByÅ‚am w najgÅ‚Ä™bszej Å›wiÄ…tyni Fei Flisyon, kiedy wadzili siÄ™ bogowie. WoÅ‚wia magia falowaÅ‚a jak pÅ‚omienie, paliÅ‚a trzewia, rwaÅ‚a od­dech. Przymknęłam oczy i nie wiedziaÅ‚am już, czy to po­wiew od Pomortu na mojej twarzy, czy lodowe wnÄ™trze BiaÅ‚ogóry.

Szczelina w górze groty grała niczym żmijowa harfa. Wył wicher.

I spętane wołwy. Jedna po drugiej, nim zdechły.

Głosy bogów były tuż nade mną.

- PozwoliÅ‚aÅ› dri deonemowi odpÅ‚ynąć? - szydziÅ‚ Mel Mianet. - Zwykle przy sobie ich trzymasz, Fea, skÄ…d u cie­bie taka nagÅ‚a Å‚askawość? Czy też nie bez przyczyny dzie­wkÄ™ w Å›wiat puÅ›ciÅ‚aÅ›? Może jako ptaka na żerdzi jÄ… wy­stawiasz, by znaczniejszy jaki łów przywabiÅ‚a? Bo niezwy­czajna to jakowaÅ› dziewka.

- A niezwyczajna! - zaÅ›miaÅ‚a siÄ™ Fea Flisyon. - Nad podziw niezwyczajna! Bo kiedy przede mnÄ… tymi zielony­mi Å›lepiami Å›wieciÅ‚a, ani siÄ™gnąć jej nie mogÅ‚am, ani na­zwania siÄ™ wywiedzieć. Inne mi za to imiÄ™ w twarz rzuci­Å‚a. Delajati!

Mnie siÄ™ w ten czas z nosa, z gÄ™by krew puÅ›ciÅ‚a, przy­pomniaÅ‚a sobie Lelka. Jakby to obce, nieznane miano pró­bowaÅ‚o mnie zadÅ‚awić, odepchnąć. ZaÅ› bogowie spierali siÄ™ o niewiastÄ™, która nosi obrÄ™cz dri deonema.

- Nic wyjawić nie chciała - ciągnęła Fea Flisyon. -Ani jaka ją zawierucha na Tragankę przypędziła, ani co jej Delajati w rozum nakładła. Kogoś tropiła. Rzekła mi jego imię. Eweinren.

- W dobre ją miejsce Delajati posłała - zadrwiła Kea Kaella. - Toż ty gorączkę wszelką w ręku trzymasz, żadna dla ciebie trudność dziewce owego Eweinrena przymamić. Więc co, wysnułaś go dla niej, Fea? Dogodziłaś niebożątku? Przypochlebiłaś się Delajati?

- Nie, nie przypochlebiłam - fuknęła Fea Flisyon.

- Powoli, Fea, powoli - zaszemrał zły, przyciszony szept Hurk Hrovke. - Czemuś tyle zwlekała? Czemuś to zmilczała?

- Bo siÄ™ baÅ‚am! - zawyÅ‚a Fea Flisyon. - Bo siÄ™ musia­Å‚am upewnić, czy dziewka nie na mojÄ… zatratÄ™ posÅ‚ana! CzyÅ›cie siÄ™ za moimi plecami z Delajati nie uÅ‚adzili!

- Teraz się już nie boisz? - wysyczała Hurk Hrovke. -Mniej ci Delajati straszna?

Wtedy właśnie pierwsza wołwa zdechła. Cichutko. Westchnęła tylko, zwinęła się jak robak nawlekany na haczyk. Zwykle nie mrą tak prędko, uświadomiła sobie Lelka.

A potem Cion Ceren Od Kostura opowiadał...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates