Almare - Deprawacja

Strona startowa
Almare - Deprawacja, Harry Potter, Fanfiction
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Almare - Deprawacja
 

 


- Fred!

Domu państwa Weasley nie można nazwać spokojnym. Słowo takie jak cisza jest zupełnie obce jego mieszkańcom. Może powodem tego jest fakt, że Norę zamieszkują sami czarodzieje, a jak powszechnie wiadomo – czarodzieje mają skłonności do mniej i bardziej osobliwych dziwactw. Jakkolwiek Weasleyowie, nawet jak na czarodziejów, przejawiają skłonności do nieprzyzwoitej wręcz hałaśliwości. Są chorobliwie odporni na wszelkie zabiegi resocjalizacyjne. Wystarczy godzina, aby co odważniejszy desperat stracił przy nich resztki pewności siebie.

- GEORGE!

Jak mówiłam, Weasleyowie są dość problematyczną rodziną. Do tego wszyscy są perwersyjnie rudzi. Lucjusz Malfoy zawsze im tego skrycie zazdrościł. Sam miał zaledwie parę marnych i wypłowiałych włosków na głowie. Oczywiście rekompensował to sobie laską. Wysoce eleganckim i ekskluzywnym modelem demoralizatora niewinnych duszyczek. Wracając jednak do Nory...

- Złaźcie tutaj! OBAJ!

Rozłoszczona Molly Weasley stała u stóp krzywych schodów, niecierpliwie przytupując. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Z góry słychać było niezadowolone pomruki i szuranie butów po podłodze. Następnie dwie wielkie pary owych butów zmaterializowały się przed kobietą z cichym pop. To pogorszyło jej nastrój.

- Dobrze się dzisiaj bawicie? – spytała swoich synów, którzy w konsternacji zaczęli przeczesywać pamięć w poszukiwaniu ewentualnych, zagubionych dowodów świadczących o kolejnym nielegalnym eksperymencie. W końcu, nic nie odnajdując, spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.

- Umiarkowanie? – odpowiedział niepewnie George.

Z ust pani Weasley wydobył się charczący dźwięk, będący zapewne swoistym okrzykiem bezradności. Bracia zamarli w zdumieniu.

- Czy naprawdę nie dożyję dnia, w którym choć raz użyjecie swoich mózgów w celach innych niż obmyślanie nowych nielegalnych eksperymentów? Nie sądzę, żeby było to tak irracjonalnym marzeniem...

Pełni złych przeczuć bliźniacy zrobili krok w tył na wypadek szybkiej ewakuacji. Nie mieli bladego pojęcia, o który z ich ostatnich genialnych pomysłów złości się matka. Byli prawie pewni, że zdołali wszystko zatuszować...

- ... i może przypomnicie sobie, kto ma dzisiaj do nas przyjechać? Czy trzydziesty lipca nic wam nie mówi? – spytała, patrząc wyczekująco na synów.

Ani jeden ani drugi nadal nie wiedzieli, o co jej chodzi. Postanowili grać na zwłokę.

- Ach! George, jak mogliśmy o tym zapomnieć! – Fred dźgnął brata łokciem.

- Uch... – bliźniak zdusił jęk. - Tak, to niedopuszczalna zbrodnia, ale obiecujemy należycie za nią odpokutować. Zupełnie nam to wyleciało z głów.

- Mam nadzieję, że choć trochę w nich jeszcze zostało – wystarczająco udobruchana kobieta uśmiechnęła się przekornie. – No, to idźcie przyszykować Harry’emu pokój...

Nagle chłopcy się wyszczerzyli. Przecież dzisiaj miał przyjechać Potter! – doszli do tego jakże inteligentnego wniosku i wymienili jednoznaczne spojrzenia. Zasalutowali matce i czym prędzej pobiegli na górę, z przejęcia zapominając o teleportacji.

Drzwi od pokoju na trzecim piętrze zatrzasnęły się z hukiem. Pani Weasley pokręciła tylko głową, uśmiechając się pod nosem. Wróciła do kuchni gotować kolację.



- To co robimy? – spytał George i położył się koło drugiego bliźniaka.

- „Akcja Deprawacja” – oznajmił radośnie Fred. – Bill i Charlie mają przyjechać za dwa dni. Sądzę, że z chęcią się dołączą.

- O jakiego typu deprawacji mówisz?

- Tego... – mruknął i wsunął rękę pod koszulkę brata - ... i tego... – podsunął ją do góry, schylając się by polizać jedno z wystających żeber - ... i tego – dokończył, siadając na drugim chłopcu i unieruchamiając przy tym jego ręce.

- Bardzo... och! – George jęknął, gdy Fred postanowił powiercić się na nim. – Ciekawa koncepcja.

- Tak, myślę, że Harry’emu też się spodoba.

- Uhm... – wymamrotał Gryfon w usta brata.



Harry bardzo lubił Norę. Było to jedyne miejsce w magicznym świecie, gdzie czuł się jak normalny chłopak. Hogwart nie był w stanie mu tego zapewnić, mimo wszystko. Biedaczek nie wiedział jeszcze, co go w najbliższym czasie czeka. Pląsając w błogiej nieświadomości przemierzał ścieżkę, dzielącą Norę od reszty świata. Brakowało tylko nucenia jakiejś idiotycznej piosenki pod nosem. W tym momencie powinno się błogosławić to rozczochrane bezguście za nieznanie żadnych piosenek. Chłopak wszedł do budynku i, nadal nic nie przeczuwając, uśmiechnął się promiennie do Weasleyów. Śliczny, naiwny Gryfonek...

- Harry! Ależ ty wyrosłeś! – wykrzyknęła jak zwykle zaaferowana pani Weasley, porywając go w ramiona. – Pewnie zgłodniałeś podczas podróży... Ale gdzie reszta?

- Uch, zostawili mnie przy bramie – wydusił Potter, usilnie starając się nakłonić swoje płuca do poprawnego funkcjonowania.

Oswobodzony z miażdżącego uścisku, zachwiał się, tracąc równowagę. Ron go podtrzymał.

- Jak to przy bramie?! – obruszyła się Molly.

- Bardzo się spieszyli – popędził z wyjaśnieniami zielonooki. – Dostali kolejne wezwanie.

Pani Weasley tylko pokręciła głową z dezaprobatą i zniknęła w kuchennych drzwiach.

- Cześć, chłopie – powitał się najmłodszy rudzielec. Bliźniaki poklepali go po plecach. Dość mocno, jak na jego gust. Ginny... Właśnie, Ginny nigdzie nie było widać.

- Jeeeść – zajęczał Potter i momentalnie został popchnięty w odpowiednim kierunku.

Zapach smażonych kiełbasek przekradał się niezauważony w powietrzu do wszystkich zainteresowanych nosów. Podjudził przy tym małe, burczące potwory w brzuchach młodych czarodziejów. Stół w kuchni Weasleyów został całkowicie zastawiony.

- Jak wakacje? – zapytał od niechcenia jeden z bliźniaków.

- Dobrze. Dursleyowie trzymali się z daleka – odpowiedział Harry, nie odrywając wzroku od poczynań pani Weasley.

- Szkoda, że nie mogłeś przyjechać wcześniej – rzucił bezmyślnie Ron, wlepiając ślepia w patelnię.

- Tydzień temu była tu Hermiona – wyjaśnił bliźniak. Widelec w jego dłoni niespokojnie tańczył po stole.

- Co tam Granger! – prychnął Fred. - Pojutrze mają tu być Bill i Charlie – rozpromienił się, ponownie pogrążając w kontemplacji widoku grzanek z pieczarkami.

- Fajnie – odparł powolnie zielonooki, pożerając wzrokiem kiełbaski.

- No – zawtórował rzeczowo Ron, ani na chwilę nie zamykając sugestywnie rozdziawionej buzi.

Po godzinach oczekiwań pani Weasley skończyła robić kolację, kładąc przed wygłodniałymi, młodymi bestiami jedzenie. Nie było to nic wyszukanego - po prostu zwyczajna kolacja w Norze. Ale jedli, aż im się uszy trzęsły.

Po godzinie nadal nie odchodzili od stołu. Rozciągnęli się na nim, podpierając rękami senne głowy. Czasem któryś z nich bąknął coś nieskładnego. Byli niemoralnie obżarci.

- I jutro pójdziemy nad jezioro – tłumaczył Ron. – Mamy bardzo fajne jezioro w okolicy.

- Bardzo głębokie – dopowiedział George.

- I bardzo duże – zawtórował Fred.

Harry ziewnął.

- A pójdziemy spać? – spytał. – Jutro pogadamy o bardzo fajnym, głębokim i dużym jeziorze.

Gryfoni ochoczo przytaknęli.

- Pokażemy ci gdzie będziesz spać – wyszczerzył się jeden z bliźniaków.

- Chodź – rozkazał drugi i pociągnął Pottera za rękaw.

- Dobranoc, Ron – wymamrotał zielonooki, ale przyjaciel spał w najlepsze na blacie, nic nie słysząc.



Bliźniacy wciągnęli półśpiącego Harry’ego do pokoju na czwartym piętrze.

- Będziesz tu spał z Billem.

Mruknięcie.

- Naprzeciwko jest pokój Charliego.

Mruknięcie.

- Co prawda są tu tylko dwa łóżka...

- ... ale można by je złączyć.

Przeciągłe mruknięcie.

- Może chciałbyś dzisiaj tu z nami spać?

Potter postanowiwszy nareszcie zainteresować się tym, co Weasleyowie do niego mówili, otworzył szeroko oczy.

- Z wami? – zapytał zaskoczony. – Ale po co?

Bliźniaki popatrzyli po sobie.

- No... Bo na górze mieszka straszny, krwiożerczy ghul?

Młodszy chłopak popatrzył sceptycznie na George’a.

- Pewnie nie chciałbyś spać sam na sam z przerażającą bestią nad głową – stwierdził Fred poważnym tonem.

Harry ziewnął rozdzierająco.

- Skoro chcecie – zgodził się cicho.

Bliźniacy tylko na to czekali. Jednym machnięciem różdżki zsunęli łóżka, popychając zielonookiego na środek. Chłopak nie protestował. Ściągnął z siebie koszulkę, dżinsy i skarpetki, po czym zakopał się w pościeli. Chwilę później dołączyli do niego bliźniacy, mrugając do siebie ponad jego głową.

- Dobranoc – wyszeptał młodszy chłopak.

- Branoc – odpowiedzieli rudowłosi, wplatając swoje członki w Harry’ego.

Potter zamarł. Bliźniacy wstrzymali oddechy.

- C-co wy robicie? – pisnął zielonooki.

- Przytulamy się – wyjaśnił Fred.

- Przytulacie? – w głosie Pottera można było wyczuć powoli rosnący gniew. – Bo...

- Noce tutaj są bardzo zimne? – spróbował George.

Potter prychnął.

- Haaarry... – jęknął George.

- Czego?– warknął Potter.

- No, Harry... Proszę... – mruknął Fred do ucha chłopaka.

Potter przewrócił oczami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dookoła panuje ciemność.

- Przewracam oczami, to tak żebyście wiedzieli – mruknął zniecierpliwiony.

Przez chwilę panowała cisza i Potter nie wiedział co z nią zrobić. Czuł się niezręcznie w zaistniałej sytuacji. Nie mógł się ruszyć, ponieważ przy każdym ruchu otarłby się o któregoś ze starszych Gryfonów. Do tego z oczywistych powodów nie mógł dopuścić. Mogłoby to zostać zinterpretowane jako jakichś lubieżny gest w ich stronę... A przecież co złego to nie on. Z konsternacji wybawił go George, odwracając jego myśli od pewnej bardzo ciekawskiej ręki w okolicach jego lewego boku.

- Podobają ci się dziewczyny?

Nie wiedział co odpowiedzieć. Czy Harry’emu Potterowi podobają się... dziewczyny? Tak, chyba tak. Była w końcu Cho, którą tak długo się interesował... I... I była Cho. Och, przecież miał jeszcze dużo czasu na podkochiwanie się w dziewczynach! Eee... Prawda?

Cudownie – mruknął w myślach Potter. Jutro kończy cholerne szesnaście lat, a ma na koncie jeden marny pocałunek pod jemiołą! Postanowił się naburmuszyć.

Fred przesunął palcem wzdłuż kręgosłupa Harry’ego. To była jego wstrętna... lubieżna... łapa...

- Lubisz? – dopytywał George.

Harry Potter, Wybraniec, Chłopiec, Który Przeżył, Złoty Bohater czarodziejskiego świata nie wiedział nic o namiętności, żądzy ani o zwykłym zakochaniu. Nie wiedział nawet jaką ma orientację. Czasami miewał przebłyski, owszem, ale nie było to nic znaczącego. Lubił patrzeć jak wiatr mierzwi włosy dziewczynom; jak odgarniają niesforne kosmyki z twarzy i przytrzymują je, żeby im nie przeszkadzały. Podobał mu się kształt żuchwy niektórych chłopców i to, jak zarost się na nich układał. Uwielbiał męskie i damskie kości biodrowe, tak naprawdę wszystko jedno czyje. Fascynowała go budowa zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Wiedział też, że patrzenie na chłopców jest czymś nieodpowiednim i tym bardziej mu się to podobało. Ale on tylko patrzył. Nic więcej. Nigdy nie próbował znaleźć sobie kogoś. Kogoś z kim mógłby pić rano kawę, spędzać święta czy chodzić na zwyczajne zakupy na Pokątnej. Był zauroczony Cho, ale nigdy nie myślał o niej poważnie. Głupia odrobina romantyzmu. Zarumienił się, gdy pomyślał o seksie z nią. Dobrze, że było ciemno.

- No, Harry? – drążył zniecierpliwiony Fred, dmuchając mu we włosy.

Jak Harry mógłby się kochać z dziewczynami bez tych wszystkich rumieńców, chichotów i plątania języka? Nie, nie wyobrażał sobie tego. Dziewczyny były fajne do podziwiania. Tak, właśnie. Podziwiania. Były piękne, urocze i silne, ale nie mógłby się z nimi kochać. Wydawało mu się to takie... krępujące. A chłopaki? Czy wyobrażał sobie robić to z nimi? Zaczynając od tego, że nie wiedział nawet jak miałby się do tego zabrać, kończąc na tym, że nie wiedział z którymi mógłby... Przecież nie wszyscy są tacy... Jęknął.

- Harry? – zaniepokoił się George.

- Możemy pogadać jutro? – spytał cienkim głosikiem Potter. – Jestem zmęczony.

- Ok. Jasne... – odpowiedział bliźniak niepewnie.

- Możemy zostać? – spytał drugi.

Harry mruknął potakująco, wtulając się w poduszkę. Gryfoni poszli za jego przykładem, nie zabierając jednak swoich rąk i nóg.



Czuł światło słońca na twarzy, było mu przyjemnie ciepło. Zaciągnął się powietrzem. Nie pachniało niczym konkretnym. Było przyjemnie... swojskie. Tak, to musi być Nora. Rozmarzył się. Zaraz wstanie, weźmie prysznic i zejdzie na śniadanie. Pani Weasley już będzie czekać ze wszystkimi swoimi pysznościami i zacznie narzekać, jaki to Harry jest wychudzony. Uśmiechnął się do siebie. Później pójdą z Ronem pograć w qudditcha...

- Obudził się – stwierdził głos tuż nad jego głową.

Potter warknął coś niezrozumiałego, przykrywając głowę poduszką.

- Wygląda na bardzo obudzonego – wytknął drugi głos.

- Moim zdaniem przydałoby się go jeszcze dobudzić.

- Tak, jednak wygląda na niedostatecznie dobudzonego...

- Może by go tak... No, wiesz... Co ty na to?

Harry zawył.

- Co? Nic nie zrozumiałem – spytał Fred.

- Zamknijcie się – burknął zielonooki, podnosząc głowę z poduszki.

- No, no. Jaki uroczy nastrój dzisiaj mamy, panie Potter –zadrwił George.

Harry znowu się schował i zacisnął powieki, starając się ignorować przytłumione głosy. Nagle coś ciężkiego się na niego zwaliło. Poderwał się z zamiarem nawrzeszczenia na bliźniaków, jednak został szybko przytwierdzony do łóżka dwiema silnymi rękami. No pięknie! Został wgnieciony w łóżko przez dwa spore cielska i nie mógł ruszyć żadną kończyną.

Dwa rudowłose potwory szczerzyły się do niego bezczelnie. Westchnął.

- Co powiesz na małą pogawędkę? – spytał Fred z błyskiem w oku.

- Czemu nie – wymamrotał zrezygnowany chłopak.

- To jak tam z tymi twoimi dziewczynami? – spytał George, przyglądając mu się w oczekiwaniu.

Ucieczka na nic się nie zda, panie Potter. Dopadliby cię nie dalej jak przy drzwiach. Jeżeli oczywiście najpierw udałoby się panu wydostać z tej pułapki. Harry ponownie westchnął. Bliźniacy nie spuszczali z niego wzroku.

Fred był trochę wyższy od Georga, minimalnie. Miał mniej piegów na policzkach i odrobinę gęstsze brwi. Jednak to George miał płynniejsze ruchy. Byli przystojni, musiał to przyznać. Smukłe, wysportowane sylwetki i zawadiackie uśmieszki były podniecające. Chociaż nie tak, jak to, że było ich dwóch, niemalże identycznych.

Harry przymknął oczy. Cholera. Walczenie z Voldemortem jest naprawdę prostsze od tego. Przynajmniej zawsze wie, co musi robić. Teraz był zupełnie zdezorientowany.

Jeden z bliźniaków polizał go w ucho. Jęknął w odpowiedzi.

- George, przestań – zganił brata Fred. – Musi się zdecydować na trzeźwo...

- Nie – odparł nagle Harry, otwierając oczy.

- Co nie? – spytał niepewnie Fred.

- Chyba... Nie jestem pewien... No, wiecie. Odnośnie dziewczyn. Nie miałem, tak naprawdę, kiedy tego sprawdzić... – wymamrotał Potter, spuszczając niezręcznie wzrok.

Bliźniacy wymienili jednoznaczne spojrzenia.

- Pomożemy ci – zaczął George, odwracając się w stronę młodszego chłopaka – to sprawdzić...

Harry jęknął, czując jak dłonie bliźniaków wślizgują się pod gumkę jego bokserek. Później jęczeli już wszyscy trzej...



- Nienawidzę was – stwierdził radośnie Bill. Bliźniacy właśnie opowiadali mu o swoim lubieżnym występku. – Żeby tak na mnie nie poczekać... Dranie.

W gruncie rzeczy miał rację. Byli draniami. Ledwie Harry przekroczył granicę wieku, uznającą go w świetle prawa za dziecko, a oni już dobrali mu się do tyłka. W dosłownym znaczeniu. Dziwny jest fakt, że bliźniacy mieli w poszanowaniu ową granicę przez całe pięć lat. Jeszcze dziwniejszym, że w ogóle mieli. Cóż, pozostaje nam pamiętać, że nie wytrzymaliby bez siebie w Azkabanie ani chwili. I seksu oczywiście. Maniacy seksualni. Tak, Nora jest siedliskiem rozpusty. I proszę się nie krztusić herbatą przed monitorem. Wracając do rozradowanego Billa, który siedział rozwalony na krześle w pokoju bliźniaków...

- Zemszczę się – pogroził braciom, uśmiechając się pod nosem.

- Terefere – odpowiedział przekornie Fred i wystawił język.

- Kochasz nas, choć na chwilę o tym zapomniałeś – przypomniał George. – I nie można krzywdzić bezbronnych...

- Wy jesteście niesłychanie bezbronni – prychnął pod nosem Bill.

- Trochę. Nie umniejszaj naszej przebiegłości.

- Niemalże Ślizgoni – zadrwił mężczyzna.

- Ślizgoni nie mają nawet w połowie tak dobrego poczucia humoru jak my – oświadczył dumnie Fred.

- Bezsprzecznie – dodał George.

- Co nie zmienia faktu, że was nienawidzę – przypomniał Bill.

Fred zbliżył się z lubieżnym uśmieszkiem do starszego brata.

- Jeszcze sobie przypomnisz, jak bardzo nas kochasz...



Harry Potter jest wyśmienitym przykładem marnowania ciała ludzkiego, jakim został obdarzony. Jest dostatecznie dobrze umięśniony i wysportowany. Ma zgrabny tyłek i delikatny kościec. W dodatku jego włosy są zawsze bardzo ponętnie zmierzwione. Wszędzie. W dniu ukończenia szesnastu lat zdał sobie sprawę, jakim był wcześniej idiotą. Nie wyobrażał już sobie życia bez seksu. Nie wiedział też, jak udało mu się przeżyć tyle lat bez niego. Seks, bossski seks... Weź mnie, weź... Zjedz mnie... Seksss – mruczał właśnie pod nosem, stojąc ze szczoteczką do zębów przed lustrem. Kontemplując widok swojego torsu, nie zauważył, jak ktoś wszedł do łazienki. Otrzeźwił go dopiero entuzjastyczny okrzyk nieproszonego gościa.

- Wow, Harry! Ale śmieszne plamki!

W drzwiach stał nie kto inny jak Ron Weasley, alias Moja Inteligencja Wcale Nie Poszła Się Kochać, Ponieważ Nigdy Jej Nie Miałem. Oszołomiony Harry zamarł z szczoteczką w buzi.

- Pewnie bliźniacy dopadli cię z kolejnym głupim wynalazkiem – westchnął rudzielec.

Tak, Ron. Ten ich wynalazek nazywa się penis.

- Współczuję ci, stary. Ale ja tu z czym innym... Przyszedłem pogadać – wyznał rudzielec z zażenowaniem.

Potter powoli wypluł pastę do umywalki. Na wszelki wypadek, gdyby przyszło mu jeszcze się nią krztusić.

- Okej. Mów – odparł i usiadł na wszelki wypadek na brzegu wanny.

Weasley zarumienił się.

- Chciałem pogadać o dziewczynach.

Och...?

- A konkretnie chciałbym się wygadać – westchnął Ron. – Chodzi o Hermionę.

Harry wyraźnie odetchnął z ulgą. Nie miał ochoty uświadamiać przyjaciela w pewnych aspektach. Zdobył się na pocieszający uśmiech.

- O to, co się między wami dzieje?

- A to aż tak widać?!

Niebo jest niebieskie, a ptaszki ćwierkają o poranku.

- Tak, Ron – odparł cierpliwie Potter.

- No... No, to w sumie dobrze, nie? – zapytał ze strachem Weasley. – Bo widzisz, chłopie, my chyba to zrobiliśmy...

Zielonooki o mało nie wpadł do wanny.

- Chyba?!

- Tak mi się zdaje – dodał pośpiesznie rudzielec. – Bo my się trochę myzialiśmy. No i potem jakoś to tak... wyszło.

Chyba weszło.

- Kochasz ją?

Weasley przytaknął niepewnie.

- No to wszystko będzie w porządku. Najważniejsza jest miłość...

Potter, ty beznadziejny hipokryto! – w myślach Harry walił głową w ścianę.

- Tak... Tak, masz rację – rozpromienił się Ron. – Wszystko będzie w porządku.



Dwa tygodnie później Harry obudził się z potwornym bólem głowy. Rozchylił ociężałe powieki i zarejestrował, że leży na nagiej piersi cicho pochrapującego Billa. Jęknął przeciągle. Urodził mu się w głowie przebiegły plan. Postanowił wyrzutami sumienia nakłonić śpiącego pod nim mężczyznę do przyniesienia mu jakiegoś lekarstwa na kaca. I wodę. Dużo wody. Znowu zajęczał.

- Harry? – wymamrotał sennie Bill.

- Wooody – zarzęził przeciągle młody Gryfiak. – I koniecznie czegoś na stado sklątek w mojej głowie.

- Kacyk dokucza? – zaśmiał się Weasley.

Potter zajęczał bardziej dramatycznie.

- Jesteś niemożliwy – burknął mężczyzna, po czym zwlókł się z łóżka, nagrodzony kolejnym jękiem. – Wstręciuch.

- Cudowny wybawiciel umierających – mruknął Harry w poduszkę.

- Może masz jeszcze jakieś życzenia, sir? – zapytał z przekąsem Bill, obrzucając Harry’ego krytycznym spojrzeniem.

Zielonooki wyszczerzył się radośnie do poduszki.

- Możesz przynieść fajki i paczkę fistaszków.

W odpowiedzi Potter dostał po tyłku.

- Ej, za co to? – oburzył się, siadając. – Gdzie się podziało to „sir”?

- Poszło się pippirippać – odparł Bill, siadając obok Harry’ego. – A gdzie się podział wielki kac?

- Czeka, rzucając ci groźne spojrzenia.

Rudzielec westchnął zrezygnowany.

- Zaraz wracam – powiedział i pocałował chłopaka w czoło.

Potter przymknął oczy. To ma być niby miłość? Idiotyzm – prychnął w myślach. Wielkie słowa naiwnych ludzi. Nie miał czasu na miłość. Nie mógł się dać ogłupić w środku wojny. Voldemort na pewno by to wykorzystał. Poza tym po co mu miłość? Nikt go nigdy nie kochał, przynajmniej przez większość życia, więc po co mu to teraz? Dostatecznie dobrze obchodził się bez tego do tej pory. Poza tym miłość jest dla głupców. On nie zamierza być głupcem...

Harry złapał Billa za rękę.

- Przyniesiesz kawę?

Mężczyzna uśmiechnął się w odzewie.

- Przyniosę.

On nie zamierza dać się zwariować. Nie będzie się niepotrzebnie odsłaniał. Ma ważną misję do spełnienia i nie może tego spieprzyć jakimiś zawirowaniami emocjonalnymi. Seks jest fajny, ale za samym seksem nie idzie miłość...

- Pamiętaj, że idziemy dziś na zakupy na Pokątną – wspomniał Bill, stojąc już w drzwiach. – Lepiej żebyśmy wyszli wcześniej, zanim przyjdzie największy upał.

Potter oburknął coś pod nosem.

- Marudny bachor – rzucił Weasley, uśmiechając się złośliwie.

Miłość musi być jak najbardziej wynalazkiem Dumbledore’a. Tylko on mógł wymyślić coś tak bezsensownego...

- Głupek – odciął się Potter i rzucił w Weasleya poduszką.

- Ej! – oburzył się roześmiany Bill.

- Ciesz się, że nie była to lornetka – stwierdził Gryfon, patrząc sugestywnie w stronę nocnej szafki.

- Skoro tak uważasz, sir – opowiedział Bill, kłaniając się.

Po co się zakochiwać? No, po co? Tak, tak... Mówi się, że jest fajnie, ale jemu to po cholerę. Jemu jest fajnie tak jak jest teraz. Ma na razie Billa. Nie warto zmieniać tego dla jakiś wybujałych marzeń. Poza tym Bill go na pewno nie kocha, więc nie ma się nad czym rozwodzić.

- I tak tu do mnie pieprz – mruknął Harry, przewracając oczami.

- Pieprzyć to ja mogę ciebie, Potter – stwierdził Bill z lubieżnym uśmieszkiem, robiąc krok w stronę zielonookiego.

Harry Potter to cholerny idiota. Kto może nie być zakochanym w osobie, którą widzi dzień w dzień tuż po przebudzeniu i nadal chce się z nią pieprzyć do utraty tchu?

Koniec.

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates