Anthony Piers-Xanth ...

Strona startowa
Anthony Piers-Xanth 18-Obowiązkowy Gargulec, Anthony Piers-Xanth
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Piers Anthony - Obowiązkowy Gargulec
Piers Anthony
Obowiązkowy Gargulec
Przełożył Przemysław Bandel
Rozdział 1
Gary Gar
Demonica zmieniła się w chmurę, a następnie w podstępnie uroczą (jeśli lubicie ten typ) postać ludzkiej kobiety.
Twarz miała nieskazitelną, włosy spływały niczym miód, pierś była tak pełna i znakomicie wymodelowana, że grzechem
zdawało się nawet samo na nią spoglądanie, reszta była równie oszałamiająca. Ale w jej ubraniu było coś dziwnego.
Spoglądała na stworzenie siedzące w wyschniętym korycie rzeki. Wyglądało jak jej całkowite zaprzeczenie, i to tak
bardzo, jak to tylko możliwe.
- O rety, cóż z ciebie za obrzydliwość - zauważyła.
- Dziękuję - odburknęło Coś.
- Ty mówisz! - zdziwiła się.
- Tylko kiedy się postaram.
Obeszła Coś dookoła. Delikatnymi stopami niemal nie dotykała ziemi, ale to dobrze, bo dookoła pełno było kamieni
i błota. Wpatrywała się w każdy szczegół.
- Twarz masz jak skrzyżowanie lwa z małpą, z zachowaniem najgorszych cech obu, a do tego usta jak wieczne „O”.
Masz śmiesznie krępy tułów z idiotycznym ogonem i czterema wielkimi, niezgrabnymi nogami. A do tego parę naprawdę
obrzydliwych, grubych i opierzonych skrzydeł. Reasumując, trudno mi wyobrazić sobie brzydsze stworzenie.
- Dziękuję. Ty przeciwnie, jesteś niewypowiedzianie estetyczna.
- Jaka? - zapytała, marszcząc groźnie brwi.
- Obrzydliwie ładna.
- Och. Dziękuję ci.
- Nie powiedziałem ci komplementu.
- Cóż, ja tobie również nie! Mam do ciebie, potworze, trzy pytania.
- A potem pójdziesz sobie?
Podniosła palec wskazujący.
- Odpowiedz na moje pytanie, a ja odpowiem na twoje, uciekinierze z domu strachów. Kim jesteś?
- Jestem gargulcem.
- Kim?
- Nazywam się Gary Gar.
- Co robisz, Gary Gargulcu?
- Postępuję jak nakazuje geisa*. [* Geis - w mitologii irlandzkiej zakaz lub system zakazów nakładany na
poszczególne jednostki przez druidów, nie podlegający boskiej czy ludzkiej interwencji. Złamanie geisa pociągało za sobą
hańbę, wykluczenie ze społeczności, a często śmierć (przyp. tłum.).]
- A co to takiego ta geisza?
- Dość, demonico! Obiecałaś odpowiedzieć na moje pytanie, jeśli ja odpowiem na twoje.
Skrzywiła się z wdziękiem.
- No dobrze, Gary Garbie. Zadawaj to swoje głupie pytanie.
W jej dłoni pojawiła się spora porcja błota.
- A może zechciałbyś się najpierw napić z Ein Stein?
- A co t... - zaczął, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Chciała go sprowokować do zadania głupiego pytania. -
Nie, nie wiem, co to jest, więc nie zaryzykuję.
- To niedobrze - odparła. - Jeden łyk mógłby uczynić z ciebie najmądrzejszą postać w Xanth, mógłbyś zapewne
nawet wymyślić, że Eeee jest równe Emceee kwadrat. - Błoto zniknęło.
- Mogę żyć bez tej wiedzy - odpowiedział. - Kim jesteś?
Zdenerwowała się, tracąc ostrość, nie tylko wypowiedzi.
- To trudno wyjaśnić.
- Wysil się, chmurzasta.
Jej kształty nabrały jeszcze bardziej uroczej formy.
- Jestem De Mentia, ale to jedynie pół prawdy.
- A jaka jest jej druga połowa?
- Jestem alter ego demonicy Metrii. Zrobiła coś oburzającego, więc pożeglowałam poza samą siebie.
- Co zrobiła?
- Wyszła za mąż, zyskała połowę duszy i zakochała się, w tej kolejności. Teraz jest tak piękna, że nie potrafię tego
znieść.
- Demony się żenią?
- Stop, gargulcu. Już odpowiedziałam na trzy pytania. Teraz moja kolej. Co to takiego ta geisza?
- Błędnie wypowiedziane słowo „geisa”.
- Jak mogę błędnie wymawiać, skoro je wymawiam?
- Ja od dawna znam to pojęcie. Ty wymawiasz je tak, jak słyszysz.
Skrzywiła się.
- No więc co to jest?
- Nakaz honoru.
- A cóż, u licha, kreatura tak okropna jak ty może wiedzieć o pojęciu tak delikatnym jak honor?
- To twoje czwarte pytanie. Moje pierwsze w tej rundzie: dlaczego spódniczkę włożyłaś na górę, a bluzkę na dół?
1 / 109
Piers Anthony - Obowiązkowy Gargulec
De Mentia spojrzała po sobie. Jej ubranie niemal znikło, tak że ciało było ledwie osłonięte, co normalnego
mężczyznę, który by na nią popatrzył, mogło przyprawić o chwilowy obłęd.
- To trudno wyjaśnić.
- Wysil się raz jeszcze. - Gary ze znudzeniem spoglądał prosto w jej twarz, choć ona akurat była najbardziej
zasłoniętą częścią ciała demonicy.
- Cóż, lepsza część mojej natury, czyli Metria, ma pewne kłopoty ze słowami. Na przykład nie powiedziałaby, że
wyglądasz na awiatora, lecz powiedziałaby...
- Na kogo?
- A powiedziałaby raczej lotnego, pierzastego, skrzydłowego, podniebnego, unoszącego...
- Zdolnego do latania?
- Powiedziałaby cokolwiek, przelotnie.
- Czy to właśnie oznacza awiator?
- Och, Garfieldzie. Dałam już trzy odpowiedzi. Co z tym honorem?
Gary westchnął. Kosztowało go to sporo wysiłku, gdyż jego kamienne ciało było niemal całe wydrążone.
- Od niepamiętnych czasów moja gargulcowa rodzina opiekowała się Rzeką Łabędziego Kolana, która, jak widzisz,
płynie z Mundanii do Xanth. - Wykonał gest skrzydłem. Oczywiście wskazał na północ, gdzie puste koryto wiło się
nieszczęśliwie przez wysychający obszar. Miejsce, w którym rozpoczynała się magia Xanth, wyznaczała bujna roślinność,
sandałowce, figowce i dęby. Ich odpowiedniki po mundańskiej stronie były niepokojąco liche. - Normalnie woda płynęła
na południe, a naszym obowiązkiem było zadbać o jej czystość, aby Xanth nie kalały mundańskie zanieczyszczenia. Woda
była zwykle na tyle czysta, że nie stanowiło to żadnego problemu. W ostatnich dziesięcioleciach została jednak tak
zabrudzona, że w końcu zamieniła się w szlam. Czyszczenie tego było obrzydliwym zajęciem! No a teraz wyschła, wody
nie ma w ogóle, co czyni zadanie jeszcze gorszym. Mam nadzieję, że kiedy wrócą deszcze i woda popłynie, będzie
czystsza i nie będzie mi zostawiać tego nieprzyjemnego smaku w ustach. Ale tak czy siak będę to robił, bo sprawą mojego
honoru jest zapewnić odpowiednią jakość wody. Ani jeden łabędź nie wyjdzie z niej z brudnymi kolanami.
- Interesujące. - Mentia wyglądała na znudzoną. - Ale dlaczego w takim razie tracisz czas, nie wykonujesz swojej
roboty, kiedy nie masz tej płynącej brei?
Gargulec wydał się poruszony.
- Co masz na myśli, mówiąc, że tracę czas? Przecież to właśnie moja praca, demonico.
- No właśnie, twoja praca. To czemu nie wykonujesz jej w prostszy sposób?
- Bo potrafię to robić tylko w jeden sposób. - Zamilkł na chwilę. - Odpowiedziałem na trzy pytania. Moja kolej. Jaki
jest prostszy sposób?
- A skąd mam wiedzieć, rozdziawiony?
- Nie wiesz?
- No właśnie, garnirowany.
Gary zamilkł, zdając sobie sprawę, że zgodnie z jej wariackimi zasadami zadał już dwa pytania. Już przegapił
okazję i nie dowiedział się, dlaczego z jej ubraniem stało się to, co się stało, i nie chciał teraz stracić szansy na poznanie
prostszego sposobu. Pytanie zadał więc bardzo ostrożnie.
- Co cię skłoniło do stwierdzenia, że jest prostszy sposób na wykonanie mojej pracy?
Mentia wzruszyła ramionami, wywołując przy tym falowanie ramion i przedniej części ciała.
- Musi istnieć taki sposób, ponieważ jeśli poszedłbyś do Dobrego Maga i zapytał go o to, on dałby ci Odpowiedź.
Dobry Mag! Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Ale uświadomił sobie, że to nie jest dla niego dobry pomysł.
- Nie mogę pójść go spytać, bo jeśli spadnie deszcz i woda popłynie, muszę tu być i oczyścić ją. Poza tym to
prawdziwy zrzęda. A na dodatek nie znam drogi.
- No to dlaczego nie zbudujesz tamy, która zatrzyma wodę do twojego powrotu? Poza tym co znaczy kilka chwil
zrzędzenia, jeśli mogłoby cię to wybawić od przekleństwa na całe życie? No i w końcu dlaczego nie zapytasz mnie o
drogę?
Kolejne trzy pytania. Gary zastanowił się i po chwili odpowiedział.
- Mógłbym zbudować taką zaporę. Zrzędzenie wydaje się dobrą ceną, jeśli się podejdzie do tego jak do interesu. A
ciebie nie zapytam o drogę, bo jesteś demonicą, która bez wątpienia ma pomieszane w głowie.
Przyjęła odpowiedzi.
- Teraz twoja kolej na pytania. Dlaczego nie zapytasz mnie, czy mam zamiar wprowadzić cię w błąd?
Zainteresowało go to.
- Masz zamiar?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ mam lekki defekt demoniczności: Jestem trochę szalona. To dlatego pomieszało mi się ubranie. - Jej
bluzka i spódnica znowu się pojawiły, ale tym razem na właściwych miejscach. - Mam to wspólnie z moją lepszą połową:
lubię być rozrywkowa, a ty obiecaj, że też będziesz rozrywkowy. Oczywiście nie jestem zainteresowana tobą osobiście, po
prostu nie lubię się nudzić.
Odpowiedź zdawała się uczciwa. Gary zaryzykował więc i zadał oczekiwane pytanie:
- Zaprowadzisz mnie bezpiecznie do zamku Dobrego Maga?
- Tak.
- Doskonale. Zbuduję więc tamę.
Zabrał się do pracy. Niedaleko rosła retama właściwa, której kilka roślin udało mu się przesadzić do koryta rzeki.
Ale nadal pozostawał pewien problem do rozwiązania: retama do zakwitnięcia potrzebowała wody, a on nie miał ani
trochę.
- Dobrze, znajdźmy lilie wodne albo wodnichę, albo wodnikowca. - Mentia była już lekko zniecierpliwiona. Zaczęła
się od niego oddalać, ale nie miało to znaczenia, bo jej głowa zajęła teraz miejsce na końcu, a nie początku ciała. Był to
wynik jej zmieszania.
- Nie widzę ich w pobliżu - odparł. - Znam tylko rośliny rosnące w pobliżu rzeki, bo od mniej więcej stulecia jestem
do niej przywiązany.
2 / 109
Piers Anthony - Obowiązkowy Gargulec
- A niech to! - zawołała. - Znajdę je dla ciebie.
Dolna część jej ciała rozpłynęła się, aby natychmiast zmienić się w rodzaj pojazdu z kołami.
- A to co? - zapytał zaskoczony Gary.
- Nigdy nie widziałeś, jak się ktoś spieszy?
Nagle z czegoś, co przypominało ogon zmieniony w rurę wydechową, wyrwał się warkot, koła zabuksowały i
demonica w magiczny sposób nabrała szybkości, po czym zniknęła. Równie szybko wróciła i zatrzymała się tuż pod jego
nosem.
- Spieszy! Ciesz się, że nie speszy - rzuciła demonica i znowu zniknęła.
Gary ucieszył się niewyraźnie. Nie miał zbyt wielu doświadczeń z demonami, ale ten wydał się do stolerowania,
mimo że jak na jego gust był zbyt ładny.
Wkrótce zjawiła się, niosąc coś jakby pudło.
- Nie wygląda to jak wodne rośliny - zauważył Gary z powątpiewaniem w głosie.
- Naturalnie, że nie - zgodziła się z nim i postawiła przedmiot za skałą na dnie koryta. - To klozet.
- A co nam po klozecie? Potrzebujemy wody.
- Ale ten jest ze spłuczką - wyjaśniła. Nacisnęła małą dźwignię i z klozetu popłynęła niebieska woda.
- Zanieczyszczona! - krzyknął Gary. Skoczył tak, żeby znaleźć się na drodze strumienia. Wciągnął potężny haust i...
zaraz wypluł. Och, to tylko kolor wody.
- Nieważne - rzuciła. - Będzie działać, prawda?
Zastanawiał się, patrząc, jak woda zmienia barwę na czerwoną, a potem na zieloną. Trochę już wsiąkło w grunt
wokół posadzonej retamy, która zaczęła rosnąć.
- Tak, dopóki stąd nie odpłynie.
- No to zbuduj jeszcze jedną małą damę.
- Po co?
- Żeby zmienić bieg.
Natychmiast zabrał się do pracy. Tama do zmiany biegu strumienia. Mentia mogła być swoją gorszą połową, ale
zdawało się, że nadal cierpiała niedostatki swojej lepszej połowy, przynajmniej w kwestii języka. Zebrał w pośpiechu nieco
mułu i kamieni i usypał na drodze strumienia wał, tak że powstało bajoro. Dzięki niemu woda nie mogła płynąć i zaczęła
wsiąkać pod rośliny. Tama zbudowana przez tak nawodnioną retamę przybierała rozmaite kolory, a to fragment muru zrobił
się niebieski, a to czerwony, gdzieniegdzie zielony, w zalezności, jaka woda wsiąkała w glebę. Ale koryto zostało
przegrodzone. Praca była wykonana.
- Ruszajmy - zakomenderowała demonica, unosząc się. Odzyskała całkowicie ludzką postać w uporządkowanym
ubraniu.
Gary jednak się wahał.
- No, nie wiem, czy to właściwe.
Przeleciała nad nim; lekko oburzona wyglądała jeszcze piękniej.
- Dlaczego nie, garnku.
- Ponieważ moja zdolność latania jest ograniczona. Jestem lity, więc trochę ważę.
- Jaki jesteś?
- Wykonany w całości z kamienia, więc mogę tylko zlatywać po stromiźnie albo kiedy zdrowo powieje. Będę więc
musiał iść po ziemi.
- No, a czemu nie miałbyś iść, gardzielu? To nie znaczy przecież, że i ja będę musiała.
- Znaczy.
- Dlaczego, garstko?
- Bo tu z dołu widzę twoje majtki.
Wybuchnęła chmurą wirującego dymu. Wokół zawirowań pojawiły się języki ognia. Jej głos zabarwił się sadzą.
- Nikt ci nie pozwolił patrzeć, garbusie.
- Nie patrzę. Jedynie podejrzewam, że gdybym spojrzał...
- Ach. - Chmura opadła na ziemię i znowu przybrała cudownie cielesną postać, tym razem w czerwonych dżinsach.
- No dobra, garnitur. Pójdę, jeśli i ty pójdziesz. Dzięki za niespoglądanie.
- Dziękuję, że tak starannie wymawiasz moje imię.
Zamyśliła się na chwilę, zakurzyła, ale szybko znowu powróciła do poprzedniej postaci.
- Punkt dla ciebie, Gary Gar. - Popatrzyła na niego z rozwagą. Przekonałam się, że nie jesteś taki głupi, na jakiego
wyglądasz.
- Nie wyglądam głupio, tylko groteskowo. Przekonałem się, że nie jesteś tak roztrzepana, na jaką wyglądasz.
- Wiesz, gdybyś nie był tak obrzydliwy, to prawie bym się skusiła, żeby pomyśleć, czy aby nie zacząć ciebie troszkę
lubić.
- Gdybyś była nieco mniej urodziwa, może przestałbym cię nielubić.
Znowu się zmieszała.
- Gustujesz w brzydulach! - zawołała. - Jakże to do ciebie pasuje.
- Jestem gargulcem. Jesteśmy najbrzydszymi stworzeniami w Xanth i słusznie jesteśmy z tego dumni.
- W takim razie co z ogrami?
Gary zastanowił się przez chwilę.
- Myślę, że jeśli nie lubisz tego typu, też możesz nazwać ich obrzydliwymi - skonkludował.
- Może w drodze spotkamy któregoś, wtedy ocenimy. - Nagle pomyślała o czymś innym. - Nie jesteś istotą ludzką
tak samo jak ja, dlaczego dbasz o majtki?
- Ja nie dbam, ale ty z pewnością tak.
- No cóż, kiedy przybieram ludzką postać, muszę przestrzegać pewnych zasad albo przemianę trzeba będzie uznać
za niedoskonałą. Ale to ważna dla mnie uwaga. - Zadymiła się i przemieniła w żeńskiego gargulca, okropnie obrzydliwego.
- A jak ci się to podoba, Gary?
Przyjrzał jej się dokładnie.
- Szkoda, że nie jesteś prawdziwa. Byłbym szczęśliwy, tryskając wodą razem z tobą.
3 / 109
Piers Anthony - Obowiązkowy Gargulec
- Ha, a więc w takiej postaci jestem dla ciebie kusząca i nieskończenie frustrująca? Przynajmniej to daje nadzieję na
odrobinę zabawy.
- Ruszajmy - odparł krótko.
- W dół koryta - wskazała. - Zajdziemy tak aż do zatoki na południu.
- Ale ja nie umiem pływać - zaprotestował. - Od razu pójdę na dno.
- No to nie wejdziemy do wody. Pójdziemy brzegiem. Z wyjątkiem... - przerwała, najwyraźniej oczekując, że okaże
zainteresowanie.
- Z wyjątkiem czego? - spełnił oczekiwanie.
- Z wyjątkiem Rozpadliny. Miałbyś kłopot, żeby ją przejść. Pojaśniała. - Ale może udałoby mi się obliczyć drogę.
Naprzód!
- Naprzód - przytaknął.
Ruszyli w dół korytem rzeki, podskok za podskokiem, wykorzystując swoje małe skrzydła do sterowania w krótkim
locie i trzymania się koryta. Tak wędrowały gargulce.
Nie uszli daleko, kiedy brzegi rzeki zmieniły kolor na żółty. Gary zatrzymał się.
- Co się dzieje z gruntem?
Mentia spojrzała.
- Nic. Robi swoje.
- Ale cały jest chorobliwie żółty!
- Ależ skąd. - Podrapała pazurem ziemię. W szparę potoczyły się zaśniedziałe miedziaki. - Tu się pierze brudne
pieniądze. - Wskazała na rosnące na brzegu rośliny o charakterystycznych zielonkawych liściach. - Sałata. To miejsce, z
którego bierze się pieniądze.
- Pieniądze? A jaki z nich pożytek?
- Pożytek żaden, o ile wiem. Ale słyszałam, że uwielbiają je w Mundanii.
- Uwielbiają?
- Mówią, że uwielbienie dla pieniędzy jest podłożem wszelkiego zła. - Popatrzyła na podłoże, z którego wyrastała
sałata. Rzeczywiście wyglądało źle.
- No, ale czy w związku z tym nie sądzą, że pieniądze są złe?
- Nie, Mundania to tak okropne miejsce, że muszą uwielbiać zło.
Gary skinął.
- Omamiło ich.
- Tak właśnie to nazywają, mamoną.
Skoczyli dalej. I stanęli po chwili przed tablicą z ostrzeżeniem:
GDY PRZECHODZISZ PRZEZ BAGNISKA
BĄDŹ OSTROŻNY TU SĄ PSISKA
- Nie widzę żadnego bagna - powiedział Gary.
- A ja nie widzę żadnych psów. Ale może to nieważne, może to tylko rymowanka jakiegoś gryzipiórka.
Wzdłuż brzegu pojawiły się nowe gatunki roślin. Dobiegł ich odgłos ujadania.
- Tu rosną psianki - wyjaśniła Mentia. - Nie są groźne, dopóki nie zacznie się ich objadać, co zresztą jest groźniejsze
niż ich ujadanie.
Nagle pokazały się prawdziwe psy.
- Myślałem, że w Xanth nie ma psów - wyznał Gary.
- Granica jest blisko, jakaś paczka mogła się przedostać i jeszcze nie zdążyły nabrać czaru. To się czasami zdarza.
Psy podbiegły.
- Nie wydają się przyjaźnie nastawione - zauważył Gary.
- A kogo to obchodzi? Nic nam nie zrobią. Ja jestem demonicą, a ty jesteś mitowy.
- Litowy, a właściwie lity.
- Nieważne.
Skakali dalej, ignorując psy. Ale one uparcie szły za nimi. W końcu stanęli przed długą linią obnażonych kłów. Nie
sposób było nad nią przeskoczyć. Stanęli przed wielką suką.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał Gary, nie spodziewając się wcale odpowiedzi.
- Jestem Dogma - odpowiedziała. - Chcemy waszych identyfikatorów.
- Niczego takiego nie mamy.
- No to będziemy musiały was zjeść.
- Tylko dlatego, że nie mamy czegoś, co wy chcecie mieć? - zapytał z niedowierzaniem.
- Jestem prawdziwą suką - przypomniała mu.
- No to będziemy musieli z wami powalczyć - stwierdził Gary z żalem, jako że należał do istot pokojowych. - Byłaś
kiedy ugryziona kamiennym zębem?
Dogma zmitygowała się.
- Nie jestem dogmatyczką. A jakiego właściwie rodzaju potworem jesteś? - zapytała.
- Jestem gargulcem. Oczyszczam wodę w tej rzece, ale teraz staram się znaleźć jakiś lepszy sposób wykonywania tej
pracy.
- Psiakrew - zasmuciła się. - Dlaczego od razu nie mówiłeś? Myśleliśmy, że chcesz być psem.
- A dlaczego ktoś miałby chcieć być psem? - zapytała Mentia.
Dogma odwróciła się do pozostałych.
- Pozwólmy im przejść, psie mordy - warknęła. - Nie mamy kłopotów z gargulcami i nie chcemy, żeby nasza woda
się zepsuła. Łabędzie mogłyby odejść.
Psy popatrzyły z obrzydzeniem, ale ustąpiły i dwójka wędrowców ruszyła w dół rzeki. Ledwie jednak opuścili
pieski świat, natrafili na coś jeszcze gorszego.
- Następne psy? - zapytał Gary, widząc zbliżające się stworzenia.
- Nie. Wilki.
- A jaka to różnica? Wilki to przecież dzikie psy, prawda?
4 / 109
Piers Anthony - Obowiązkowy Gargulec
- Nie w Xanth.
Zatrzymali się, gdy wilki podeszły bliżej.
- Czego chcecie, stwory? - zapytał Gary. Zaczął się już niecierpliwić z powodu tych wszystkich opóźnień; bał się, że
w takiej sytuacji trudno mu będzie przed zapadnięciem nocy dotrzeć do Dobrego Maga, załatwić sprawę i wrócić.
- Jesteśmy sforą złaknionych wilków - oświadczyła wiodąca wilczyca, przybierając ludzką postać. - Nazywam się
Virginia Wolf.
- Wilkołaki! - wykrzyknął zaskoczony Gary.
- Zawsze byliśmy wilkami i zawsze nimi będziemy.
- Chodziło mi o to, że zmieniłaś postać.
- Tak? Gdzie? - Rozejrzała się wkoło.
- Tu.
- Tu, tam, wszędzie; a co za różnica, gdzie są wilki? - Kolejne zwierzęta przybrały ludzką postać.
- Jesteście magiczne. Nie jesteście prawdziwymi wilkami.
Virginia potrząsnęła głową.
- Nigdy nie krzycz na wilki - ostrzegła go.
- Ona ci dokucza - stwierdziła Mentia.
- Jestem gargulcem, który oczyszcza wody Rzeki Łabędziego Kolana. Chcę znaleźć u Dobrego Maga lepszy sposób
na wywiązywanie się z mojego obowiązku.
- Tak sądziliśmy - powiedziała. - Inaczej zgraja psów nie przepuściłaby was. Ale zdajesz sobie sprawę, jak długą
masz drogę przed sobą?
- Tak? Jak długą?
- Kilka dni plus Rozpadlina.
- Plus co?
- Nie wiesz nic o Rozpadlinie?
- Nigdy nie byłem na południe od granicy - wyznał poirytowany. Co z tą Rozpadliną?
- To wielka szczelina ciągnąca się przez Xanth - wyjaśniła. Ciąży na niej Zaklęcie Zapomnienia, więc nikt jej nie
pamięta, ale prawie każdy o niej wie. Wydajesz się za ciężki, żeby tak daleko dolecieć, więc może ci się nie udać tam
dotrzeć.
Gary odwrócił się do Mentii.
- Nic mi o tym nie powiedziałaś! - powiedział oskarżycielskim tonem.
- To by nie było zabawne.
- A co z tymi wieloma dniami?
- Nie pytałeś.
- Nie uda mi się tam dotrzeć przed porą deszczową!
- Dlatego właśnie zbudowałeś tamę.
Przyłapała go.
- Poza tym, jeśli nie zdołam przejść przez Rozpadlinę...
- Mam pomysł, jak to zrobić.
Gary czuł się sfrustrowany, ale zdecydował iść dalej. Może jednak się uda. Myśl o tym, że miałby wrócić do
suchego koryta, aby czekać na mundańskie ścieki, jawiła mu się jako gorsza, z pewnych powodów.
- To co, przepuścicie nas? - zapytał Virginię.
- Możemy. My też nie chcemy tu brudnej wody. Mogłaby zniszczyć nasze szaty.
- Wasze szaty? - zapytał zdezorientowany.
- Pod bielizną jesteśmy wilkami - wyjaśniła. - Ćwiczymy wywoływanie potworów spod dziecięcych łóżek i
wiedziemy wygodnickie życie.
Poniewczasie uświadomił sobie, że to, co wziął za ludzki strój, było bielizną. Virginia miała na sobie majtki.
Dobrze, że nie był człowiekiem, bo pomieszałoby mu się w głowie, tak bowiem działała magia bielizny.
Podjęli wyprawę. Dobrze im szło, ale że droga była długa, noc ich złapała.
- Czy gargulce sypiają? - zapytała Mentia.
- Tylko znudzone.
- Jesteś znudzony?
- Nie. Sfrustrowany, ale nie znudzony.
- To idźmy dalej. Znam drogę.
Gary się ucieszył. Ruszyli przez ciemność. Bez wątpienia istnieli nocni złoczyńcy, ale najwyraźniej demonicę i
gargulca postanowili pozostawić w spokoju. W rezultacie rano znaleźli się przed czymś, co wyglądało na stajnię
przerobioną na dom.
- A cóż to? - zainteresował się Gary.
- Stajnia przerobiona na dom.
- I co my tu robimy?
- Przybyliśmy.
Demonica była czasami irytująca.
- To nam pomoże przejść przez Rozpadlinę?
- Nie.
- No to po co...?
- Mieszkańcy mogą pomóc - wyjaśniła. - Domy nie bardzo troszczą się o rozpadliny, ale centaury owszem.
Otworzyły się drzwi. Wyjrzała przez nie dziewięcioletnia skrzydlata źrebica centaura.
- Łeee. Co za niewiarygodnie brzydkie stworzenia!
- Och, cicho, Cynthia - warknęła demonica. - To tylko ja, Mentia, gorsza strona Metrii.
- Ale przecież Metria wyszła szczęśliwie za mąż i nie figluje poza granicą - zaprotestowała źrebica.
- Wiem. To obrzydliwe. Dlatego jestem poza granicą. - Mentia przybrała ludzką postać. - Za demoniczną granicą.
Powiedz Chex, że mam prośbę.
5 / 109
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates