Anne Barbour - Nie kochaj lotra

Strona startowa
Anne Barbour - Nie kochaj lotra, Barbour Anne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne Barbour
NIE KOCHAJ
ÿ
OTRA
1
1
Po okresie zimnych deszczów wiosna nareszcie zawitaa do Londynu. Pewnego piknego marcowego poranka
soce odbio si od misternie rzebionej metalowej balustrady i wypolerowanych klamek u drzwi, po czym
roz#wietlio pokój w eleganckim domu na Berkeley Square. Byszczao na srebrnych sztu’cach i delikatnej
porcelanie, poyskiwao na zotych lokach siedz(cej przy stole i popijaj(cej kaw lady Elizabeth Rushlake.
- Mamo, naprawd nie chciaam ci urazi’, ale... - Elizabeth przerwaa cisz, która wraz ze socem wkrada si
do pokoju.
- Lizo - powiedziaa surowo dama siedz(ca po drugiej stronie stou. Bya niewysoka, a jej br(zowe wosy nosiy
pierwsze siady siwizny. - Wiesz przecie., .e mam na uwadze jedynie twoje dobro. Nie traktuj tego jako wtr(canie
si, ale musz zrobi’ uwag dotycz(c( wczorajszego wieczora. Twoje wczorajsze zachowanie wzgldem Gilesa
byo karygodne.
Liza westchna. Matka miaa racj. Zachowaa si obrzydliwie w stosunku do Gilesa Daventry’ego, który
zawini tylko tym, .e o#mieli si jej o#wiadczy’. Znowu.
- On si staje nudny, mamo. Powinien ju. dawno zrozumie’, .e nie mam zamiaru wychodzi’ za niego za m(..
Ani teraz, ani nigdy.
Ale. moja droga, on od lat jest ci tak oddany! Przecie. on...
- ...jest takim miym modziecem i doskona( pani(. - Liza z u#miechem dokoczya zdanie razem z matk(. - Co
do tego si zgadzamy. Jestem bardzo szcz#liwa, .e jest moim przyjacielem, ale nie chc go za m.a.
- A kogo by# chciaa? Doprawdy nie rozumiem, dlaczego pozwolia#, .eby tyle doskonaych partii ucieko sprzed
nosa. Chtnych byo a. za wielu. Ju. dawno powinna# by’ m.atk( i bawi’ dzieci.
- Mamo, mówiam ci wiele razy - odpara troch szorstko Liza - .e jest mi dobrze tak, jak jest.
Letycja, wdowa po ksiciu Burnsall, spojrzaa na córk ze zniecierpliwieniem.
- Na mio#’ bosk(! Takie o#wiadczenie byoby do przyjcia, gdyby# bya ubog( brzydul(, a nie jedn( z
najpikniejszych kobiet w Londynie. Co te. napisa mody Chatsfield w odzie na twoj( cze#’?
- Mamo, prosz. Ja jem - zaprotestowaa Liza. Lady Burnsall zachichotaa i dokoczya nie zwa.aj(c na protesty
córki:
- „...ja#niej(ca, zocistowosa bogini o lazurowych oczach...” Zapomniaam, co byo dalej.
Liza nieomal warkna ze zniecierpliwieniem.
- Oto co dostaj w zamian za... Dobrze, .e nie porówna mnie do Junony jak Freddie Dashwood. To byo co#, co
nikomu nie powinno uj#’ pazem.
- Jeste# zbyt drobna na Junon. Lepiej pasowaaby Diana, albo... - Matka u#miechna si przekornie.
Liza uciszya j( bagalnym gestem i podesza do okna. Wyjrzaa na pikny ogród, który znajdowa si za domem.
Tego poranka miaa na sobie praktyczn( sukni z zielonego jedwabiu, szeleszcz(c( przy ka.dym gniewnym ruchu.
Ksi.na spojrzaa na ni( z przygan(.
- Wiesz, .e ojcu nie spodobaoby si twoje nastawienie, moja droga. Z caego serca .yczy sobie, aby# si
wreszcie ustatkowaa.
Pikne usta dziewczyny uo.yy si w u#miech peen czuo#ci.
- Mo.liwe, mamo. Jednak, dziki Bogu, ojciec mia do mnie tyle zaufania, .e pozwoli mi zachowa’
niezale.no#’. - Odwrócia si gwatownie. - Czy nie rozumiesz, .e ja ju. si ustatkowaam? Mam dwadzie#cia
cztery lata! Mam dom, przyjació, ciebie i Charity. Czego mogabym chcie’ wicej?
- M.a, oczywi#cie - nie#miao szepna matka.
- Mamo, tyle razy o tym rozmawiay#my. Nie mam zamiaru zamieni’ mojej niezale.no#ci na uroki ma.estwa.
Nawet na to, co ostatnio okre#la si jako ma.estwo z mio#ci. Nie znam .adnego m.czyzny, któremu
chciaabym po#wici’ cae moje .ycie.
- Nie zawsze tak byo - odpara cierpko jej matka. - Przypominam sobie czas, kiedy wzdychaa# i rumienia# si
jak ka.da inna zadurzona po uszy panienka. To byo oczywi#cie adnych par lat temu...
- To prawda - rzeka Liza gucho. - To byo wiele lat temu. Du.o si nauczyam od tego czasu.
- Ojej, moja droga, tak mi przykro. Wcale nie chciaam wyci(ga’...
Przerwa jej #miech dziewczyny.
- Mamo, chyba nie my#lisz, .e nadal pacz nad tym, co si stao? To byo tak dawno. Czasem wydaje mi si, .e
ta niedo#wiadczona dziewczynka, która zakochaa si tak beznadziejnie w Chadzie Lockridge’u, bya jak(#
zupenie obc( mi osob(.
2
- Chyba nie „beznadziejnie”? Mo.e i nie by odpowiednim dla ciebie m.czyzn(, ale mogabym przysi(c, .e
odwzajemnia twoje uczucie.
- Hmm... - Liza zdawaa si zupenie nie zainteresowana rozmow(. - Mo.e i tak. Taka bya moda. - Wrócia do
stou, by dokoczy’ kaw. - Musz ju. i#’, mamo. Za pó godziny jestem umówiona z Thomasem.
Odwrócia si w stron drzwi, lecz nie zd(.ya ich jeszcze otworzy’, gdy do pokoju wpada szczupa dziewczyna;
miaa burz jasnobr(zowych wosów.
- Mamo! Lizo! - zawoaa bez tchu. - Nigdy by#cie nie uwierzyy... Chodcie i same zobaczcie!
Zakrcia si na picie i znikna tak szybko, jak si pojawia. Liza po raz kolejny dosza do wniosku, .e chocia.
jej osiemnastoletnia siostra ju. dwa lata temu ukoczya szko, zachowaa entuzjazm uprzykrzonego szczeniaka.
Wymieniaj(c rozbawione spojrzenia, Liza i moda wdowa pod(.yy za dziewczyn(.
- Charity, co si stao, na mio#’ bosk(?... - Ksi.na zwrócia si do modszej córki.
- Kto# si wprowadza do domu obok - odpara podniecona Charity, wskazuj(c rk( ulic. Wszystkie trzy
obserwoway szybko rosn(c( gór mebli, które robotnicy wyadowywali z wozu stoj(cego przed s(siedni( posesj(.
- Ale. to niesychane - powiedziaa Liza ze zdumieniem. - Jestem pewna, .e Thomas nie oddaby tego miejsca nie
mówi(c mi ani sowa! Czy wiesz mo.e, kim s( nowi lokatorzy?
Odwrócia si do matki, lecz ta odpowiedziaa jej pustym spojrzeniem.
- Nie mam pojcia. Wiesz przecie., .e dom sta nie zamieszkany od miesicy. Widziaa# kogo#? - zapytaa
modsz( córk.
Charity odczekaa kilka sekund dla lepszego efektu. W jej br(zowych oczach migotay iskierki, a rumieniec na
policzkach mia ten sam kolor co jej poranna suknia. Liza westchna, powstrzymuj(c zniecierpliwienie.
- Najwyraniej, droga siostrzyczko - zamruczaa Charity - nasz nowy s(siad pochodzi z Indii. - Znowu przerwaa,
tym razem aby nacieszy’ si zdumieniem, jakie wywary jej sowa. - D.entelmen w olbrzymim turbanie kieruje tu
wszystkim. Pewnie jest teraz w #rodku... nie, wa#nie wychodzi.
Zdziwione spojrzenie trzech kobiet pod(.yo za turbanem i jego wa#cicielem - ciemnoskórym m.czyzn(, który
wa#nie podszed do robotników, by wyda’ im nowe polecenia. Jednocze#nie zobaczyy naje.one, krzaczaste brwi,
wspania( brod, spod której wida’ byo #nie.nobia( tunik, tak wielk(, .e mogaby spokojnie wystarczy’ jako
narzuta na trzy ó.ka. Imponuj(ca posta’ miaa bogato zdobione kapcie na masywnych stopach. Przybysz sta na
ulicy i przemawia do nieszczsnych robotników w jakim# niezrozumiaym jzyku.
- No có.! - westchna lady Burnsall.
- Wielkie nieba! - powiedziaa Liza.
- Czy. on nie jest wspaniay? - zapiaa z zachwytu Charity.
- To si jeszcze oka.e - odpara starsza siostra i ruszya do drzwi.
Stana na ulicy w chwili, gdy hinduski d.entelmen bez wysiku podnosi z wozu ogromn( komod, z któr(
wcze#niej nie mogli da’ sobie rady robotnicy. Postawi skrzyni na chodniku i ju. mia zruga’ biedaków, gdy
zobaczy nadchodz(c( Liz. Zatrzyma si i spojrza na ni( z zaciekawieniem.
- Dzie dobry - powiedziaa, by jako# zacz(’ t rozmow.
Twarz m.czyzny, pozostaj(ca w cieniu pot.nego nosa, rozja#nia si w u#miechu. Potem, skadaj(c rce,
Hindus wykona zamaszysty ukon, nieomal zwalaj(c j( z nóg.
- Czy pan jest nowym... nowym wa#cicielem? - zapytaa niepewnie.
Za odpowied musiao jej starczy’ cakowicie niezrozumiae, acz radosne i okre#lone szerokimi gestami
przemówienie.
Lady Liza Rushlake rzadko kiedy nie wiedziaa, co ma zrobi’, jednak po paru nastpnych, bezowocnych próbach
porozumienia si z tym br(zowoskórym olbrzymem, musiaa da’ za wygran(. Wróciwszy do salonu, nie bya w
stanie udzieli’ matce ani siostrze .adnych konkretnych informacji.
- Ju. niedugo bdziemy wszystko wiedziay - powiedziaa zakadaj(c skórkowe rkawiczki. - Mam zamiar
wszystko wyci(gn(’ z Thomasa. Nie rozumiem, jak móg wynaj(’ ten dom hinduskim emigrantom. Z drugiej
strony, jak on móg wynaj(’ go komukolwiek, nie powiadomiwszy mnie o tym. Przecie. jest moim doradc(!
Podniósszy wzrok napotkaa niezadowolone spojrzenie matki. Uniosa brwi w niemym pytaniu.
- To nic. - Lady Burnsall westchna. - Po prostu my#laam o twojej wyprawie do centrum. Dlaczego znowu tam
jedziesz? To ju. trzeci raz w tym tygodniu!
Liza stumia w sobie niech’. Dlaczego matka nie moga si pogodzi’ z faktem, .e lubia szum i wrzaw miasta?
Nie przerywaj(c ani na chwil przygotowa do wyj#cia, u#miechna si przelotnie do ksi.nej.
- Razem z Thomasem mamy pewne plany - powiedziaa staraj(c si, by jej gos zabrzmia zdecydowanie. -
Osobi#cie powinnam dopilnowa’ szczegóów i dlatego bd si z nim widywaa do#’ czsto w ci(gu nastpnych
paru dni. - Wyjrzaa przez okno. - Fletching ju. podprowadzi powozik. Musz lecie’.
Pocaowaa matk w policzek, pomachaa siostrze i w wielkim po#piechu wybiega z pokoju.
Siedz(c ju. w powozie, zamy#lia si. Dlaczego kobieta, która postanowia zrobi’ co# po.ytecznego w swoim
.yciu, zamiast pozosta’ bezwoln( kur( domow(, w najlepszym razie jest uwa.ana za dziwaczk, a w najgorszym
za bezwstydnic ur(gaj(c( normom spoecznym? Liza doskonale zdawaa sobie spraw, .e jej skandalizuj(ce
3
zachowanie jest gównym tematem szeptów skrywanych za wachlarzami na przyjciach. Par razy tylko jej
nieugity charakter i zdecydowanie powstrzymay penych dobrych chci wujków przed wtr(caniem si w jej
sprawy.
Ju. par lat temu Liza odkrya w sobie gwatown( ch’ zbuntowania si przeciw nakazom i zakazom Dobrego
Towarzystwa. Z przykro#ci( u#wiadomia sobie, .e ta potrzeba daa o sobie zna’ wa#nie wtedy, gdy Chad...
Zacisna donie w pi#ci. Pomimo upywu lat wspomnienie byo zadziwiaj(co wyrane. Wydao jej si nagle, .e
Chad jest razem z ni( w powozie. Wystarczyo, by zamkna oczy, a ju. czua na policzku jego dotyk, jego
pocaunki na swoich wargach. Przypomniaa sobie chwil, gdy zobaczya go po raz pierwszy - na przyjciu w
londyskich ogrodach. Uj( wtedy jej do, a u#miech rozja#ni jego niesamowicie zielone oczy. Wiedziaa
doskonale, .e ma przed sob( wesoego nicponia. Równie dobrze mogaby si rzuci’ w ramiona czaruj(cego pirata.
Gdy pochyla si nad jej doni(, by zo.y’ na niej pocaunek, rudawe wosy opady niesfornie na czoo. Poczua
wtedy bij(ce od niego ciepo. Cho’ teraz wydawao si to niemo.liwe, wtedy natychmiast daa si porwa’ w
cudowny sen o pierwszej mio#ci. Bya tak pewna, .e Chad czu to samo! Podarowaa mu serce z przekonaniem, .e
on je wemie i zatrzyma na zawsze.
Wyprostowaa si, wracaj(c do rzeczywisto#ci. O, nie - pomy#laa lodowato. Zbyt wiele trudu wo.ya w
umiejtno#’ panowania nad sob(, co z czasem stao si jej cech( charakterystyczn(. To, co si wydarzyo midzy
ni( a Chadem, zakoczyo si sze#’ lat temu i nie chciaa wicej o tym my#le’.
Z pewnym wysikiem skierowaa uwag na przyjemniejsze tematy. U#miechna si na wspomnienie pierwszej
wyprawy do Change Ailey. Wszyscy pracownicy ojca byli zdumieni, .e przyprowadzi córk, uczennic jeszcze,
na to zakazane mskie terytorium. Wzi( j( z sob( na Threadneedle Street, gdzie zaatwia interesy z wa#cicielem
Banku Anglii. Liza bya zafascynowana nieustannie przepywaj(cymi obok powa.nymi d.entelmenami, z których
jedni wygl(dali cakiem zwyczajnie, a inni, odziani w niezwyke szaty, mówili nieznanymi jzykami.
W drodze do domu prosia pap, by wyja#ni, na czym polegaj( jego interesy. Ju. wcze#niej opowiada jej o zada-
niach wa#ciciela papierów warto#ciowych i dumny u#miech rozja#nia jego twarz, gdy widzia, .e Liza chtnie
sucha wyja#nie.
Potem, wiele razy, dziewczyna odwiedzaa firm ojca, a. w kocu lord Burnsall da jej niewielki kapita, by
moga zacz(’ uczy’ si, jak inwestowa’. Nie bya zbyt ostro.na, ani zbyt m(dra, gdy po raz pierwszy zapuszczaa
si na zdradliwe wody handlu. Przez wasn( nieostro.no#’ kilkakrotnie stracia nie tylko zainwestowane pieni(dze,
ale i szacunek do samej siebie. Ale uczya si szybko.
Oj, tak, my#laa, gdy powóz skrci w alej Nicholas i zatrzyma si przed dostojnie wygl(daj(cym budynkiem,
opatrzonym gustown( tabliczk( „Panowie Stanhope, Finch i Harcourt - Maklerzy Giedowi”. Nauczya si bardzo
du.o od ojca i teraz, gdy wchodzia do domu przy Threadneedle Street, wszyscy pozdrawiali j( z szacunkiem -
pocz(wszy od najbiedniejszego urzdnika, a skoczywszy na samym panu Mellish, przewodnicz(cym Rady
Dyrektorów Banku.
Zanim zd(.ya wspi(’ si na schodki prowadz(ce do biura, drzwi otwary si gwatownie i Liza zostaa powitana
z wielkim honorem przez urzdnika, który - pomijaj(c tum mniej wa.nych klientów czekaj(cych na
niewygodnych drewnianych aweczkach - wprowadzi j( do pokojów zajmowanych przez najmodszego czonka
firmy - Thomasa Harcourta.
- Lizo! - M.czyzna, który podniós si na jej powitanie zza zawalonego papierzyskami biurka, by #redniego
wzrostu i mia przyjazne br(zowe oczy. - Wygl(dasz jak zwykle prze#licznie. Napijesz si kawy?
Gdy przytakna, skin( na modego urzdnika i wskaza jej fotel po drugiej stronie biurka.
- Thomasie, nie próbuj mnie zwie#’. - Liza roze#miaa si. - Z do#wiadczenia wiem, .e gdy jeste# dla mnie taki
miy, chcesz mnie naci(gn(’ na co#, co wcale nie bdzie mi si podobao.
Thomas Harcourt u#miechn( si z sympati( do siedz(cej przed nim modej kobiety. Znali si od wielu lat i by
nawet czas, kiedy do furii doprowadza go fakt, .e synowi wikarego, dysponuj(cemu niewielkim maj(tkiem, nie
wolno byo o#wiadczy’ si córce lorda. Jednak na zawsze zachowa ciepe i szczere uczucie dla tej dziewczyny.
- Co te. ty mówisz! - zaprotestowa i roze#mia si. - Szkoda, .e moje przebiege metody s( dla ciebie równie
przejrzyste, co woda w strumieniu. Masz racj. Dostaem niedawno doskona( ofert, która na pierwszy rzut oka
mo.e ci si wyda’ kolejn( fatamorgan(. Jednak przede wszystkim... - Podniós si i podszed do ukrytego w #cianie
sejfu.
Liza wyprostowaa si gwatownie.
- Thomasie! Naprawd udao ci si go zdoby’? Masz go przy sobie?
- Tak. Pojechaem do Aylesbury i wróciem dopiero wczoraj po poudniu. Wa#cicielem, zgodnie z moimi
informacjami, by lord Wilbrahm. Nie mia pojcia o jego warto#ci, zapewne dlatego, .e naby go za bezcen od
czowieka, który znajdowa si pod du.( presj(. Wilbrahm udawa, .e nie ma ochoty go sprzeda’, ale w kocu...
To mówi(c wyci(gn( ze skrytki ma( paczuszk i poda dziewczynie. Jej oczom ukazao si misternie rzebione
drewniane pudeeczko. Otworzya wieczko i gwatownie wci(gna powietrze, gdy padaj(ce przez okno promienie
soneczne roznieciy ogie, który zapon( midzy jej palcami...
W doni dziewczyny le.ao oszaamiaj(ce dzieo jubilerskie. By to wisiorek, ale równie dobrze mo.na by go
4
nazwa’ miniaturow( rzeb( z ko#ci soniowej. By wielko#ci ludzkiej doni i przedstawia sokolnika - sta z dwoma
psami my#liwskimi u stóp i na przegubie rki trzyma sokoa. To niesamowite dzieo otoczone byo kilkoma
rzdami rubinów, szmaragdów i diamentów, a zwieczone trzema ogromnymi perami.
- Thomasie, to jest naprawd Naszyjnik Królowej - szepna Liza.
- Czy masz zamiar powiadomi’ Chada, .e go odzyskaa#?
- A niby dlaczego? - zapytaa ostro. - Przecie. to nie ma z nim nic wspólnego.
- Nie ma z nim nic wspólnego? Dobry Bo.e, Lizo, ten naszyjnik by w jego rodzinie od wieków, a kiedy zagin(,
wszyscy byli przekonani, .e...
- Brednie. I tak nikt w to nie uwierzy. Chad zodziejem? Ma wiele wad, wierz mi, ale nikt, kto zna go bli.ej,
nigdy nie w(tpi w jego uczciwo#’.
- Byli i tacy, którzy tylko czekali na okazj, by go pos(dzi’ o najgorsze.
- Brednie - powtórzya.
Odetchna z ulg(, gdy wszed chopiec nios(cy tac. Liza wo.ya naszyjnik z powrotem do pudeka, a to z kolei
do atasowego mieszka, po czym wyprostowaa si na krze#le i przyja fili.ank gor(cej kawy.
- Wspaniaa kawa. Dzikuj ci za wysiek, jaki wo.ye# w odnalezienie tego drobiazgu. A teraz powiedz mi,
prosz, czy dopisao ci szcz#cie z Brightsprings? - Pytanie byo zbyteczne, gdy. odpowied ju. wyczytaa w jego
posmutniaym spojrzeniu. - Nie martw si, mój drogi. Dobrze wiem, jak niewiele da si zrobi’, je.eli wa#ciciel
naprawd nie chce sprzeda’. Mo.e takie ju. moje szcz#cie, .e nigdy go nie bd miaa.
- No có. - przerwa jej Thomas. - Brightsprings jest domem twojego dziecistwa i nic dziwnego, .e chcesz go
odzyska’. Przykro mi, .e nie mogem ci tego zapewni’. Nie byem nawet w stanie dowiedzie’ si, kto jest obecnie
wa#cicielem posiado#ci. Przez kilka lat mieszkaa tam pewna rodzina, wynajmuj(c dom, jednak ani razu nie
spotkali si z wa#cicielem ziemi, egzekutor za# by bardzo tajemniczy i uporczywie puszcza mimo uszu moje
pytania.
Widz(c zakopotanie przyjaciela, Liza zmienia temat.
- Opowiedz mi o tych twoich fatamorganach.
- Ach, tak. - Oczy Thomasa rozbysy. - Od niedawna istnieje firma zajmuj(ca si rozwojem kolei.
- Kolei? - zapytaa Liza z niedowierzaniem. Jej gadkie czoo przecia zmarszczka. - Wiem, .e wagoniki
je.d.(ce po torach ju. od jakiego# czasu s( u.ywane w kopalniach, ale podobno nie zdao to egzaminu nigdzie
poza tym.
- Ano wa#nie. Jednak grupa przyszo#ciowo my#l(cych ludzi wpada na pomys poo.enia szyn pomidzy
miastami i zbudowania odpowiednio du.ych wagonów, by mo.na nimi przewozi’ nie tylko towary, ale i ludzi.
- Nigdy nie syszaam wikszej bzdury!
- Zgadzam si, ale pomy#l tylko, jakie byyby mo.liwo#ci, gdyby to si udao! Na razie nikt nie chce wkada’ w
ten interes .adnych pienidzy, ale warto by byo pomy#le’ o nim na przyszo#’. Wy#l paru ludzi, by si rozejrzeli
i powiem, .e ty... to znaczy, .e pan R. Lake rozwa.a mo.liwo#’ wspópracy.
Liza u#miechna si.
- Wszyscy pomy#l(, .e R. Lake, powa.any finansista, wreszcie postrada rozum.
Przez nastpne dwie godziny rozwa.ali mo.liwo#ci inwestycji Lizy, troskliwie ukrytych pod pseudonimem pana
R. Lake’a. Wielu znajomych zdziwioby si niepomiernie, gdyby si dowiedzieli, jak zo.one operacje prowadzi
Liza i jak ogromne zyski jej przynosz(c(. Jednak.e nikt ze #mietanki towarzyskiej Londynu nie traktowa
powa.nie jej dziaalno#ci w #wiecie finansów, uwa.aj(c j( za dziwaczk i wielkodusznie wybaczaj(c jej to przez
wzgl(d na jej pochodzenie i stan maj(tkowy. Liza nie wstydzia si swojej dziaalno#ci, lecz odk(d jej inwestycje
rozrosy si do rozmiarów maego przedsibiorstwa, zdawaa sobie doskonale spraw z tego, .e podanie do
publicznej wiadomo#ci faktycznego stanu jej konta mogoby przysporzy’ jej wielu kopotów.
W kocu podniosa torebk i nowy nabytek, po czym zacza zbiera’ si do wyj#cia. Podesza do drzwi, lecz
zanim wysza, raz jeszcze odwrócia si do przyjaciela.
- O mao nie zapomniaam! Kim jest to przedziwne stworzenie, któremu wynaj(e# moj( posiado#’ na Berkeley
Square?
Pytanie zaskoczyo Thomasa.
- Dziwne stworzenie? - zapyta po chwili.
- Wynaj(e# ten dom, prawda?
- Tak, ale...
- Ogromnemu Hindusowi?
Przez dug( chwil Thomas tylko patrzy na ni(. Gdy wreszcie zrozumia, o co jej chodzi, obla si rumiecem.
- To pewnie by Ravi Chand. Ale on nie jest nowym lokatorem. Wa#ciwie jest kamerdynerem nowego lokatora.
D.entelmen, który... hm... wynaj( to miejsce, jest Anglikiem z krwi i ko#ci. Niedawno powróci z Indii i jeszcze
nie zd(.y znale’ sobie czego# dogodniejszego.
- Naprawd? - zapytaa ciekawie. Zastanawiaa si, dlaczego Thomas poci si, jakby wa#nie mu grozio
#miertelne niebezpieczestwo.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates