Anderson Caroline - Cud ...

Strona startowa
Anderson Caroline - Cud miłości, Do poczytania ;)
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Caroline Anderson
Cud miłości
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To nie może być on...
Nie teraz. Nie teraz, gdy w końcu jej przeszło i przestała
o nim myśleć. Gdy w końcu przestało ją obchodzić, czy
żyje, czy umarł.
Nie... Nigdy nie przestał jej obchodzić. Skończyła się
tylko jej obsesja.
Stał naprzeciwko niej, oparty o filar - wysoki, smukły,
ubrany w jasnoniebieski fartuch chirurga - okrutnie realny
i przystojny jak diabeł. Twarz miał pomarszczoną od
śmiechu.
Zeszczuplał, pomyślała. Nigdy nie był gruby, ale teraz
naprawdę wyglądał mizernie, a wśród zmarszczek mimicz­
nych dostrzegła kilka nowych.
Jest teraz starszy o ponad trzy lata, przypomniała sobie.
Miał prawie trzydzieści pięć, dwa lata więcej od niej. Wielki
Boże, gdy się poznali, miała zaledwie dwadzieścia osiem,
a gdy urodził się Jack - trzydzieści...
Jack...
Przełknęła gulę w gardle. O niektórych sprawach nigdy
się nie zapomina.
Odsunął się od filaru, odwrócił do niej i na moment za­
stygł w bezruchu.
Potem z pełnym niedowierzania uśmiechem ruszył ku
niej przez salę. Po chwili mocno przyciskał ją do swej twar­
dej klatki piersiowej.
- Molly! - wyszeptał prosto w jej włosy. Puścił ją, od­
sunął od siebie i przyglądał jej się tymi zdumiewająco nie­
bieskimi oczami.
Spontaniczne, ciepłe powitanie skruszyło nieco jej sy­
stem ochronny. Uśmiechnęła się słodko.
- Cześć, Sam - powiedziała cicho. Z wysiłkiem wzięła
się w garść. - Jak się masz? - Uprzejmie, lecz formalnie,
właśnie tak się zazwyczaj nawzajem traktowali. Ich związek
wynikał przecież z konieczności.
Skrzywił wargi w lekkim uśmiechu, który nie dotarł jed­
nak do jego oczu. Na chwilę zamarła. Czy coś się stało?
Coś z Jackiem...?
- W porządku - odparł lekko. Zbyt nonszalancko...
A więc jednak coś się stało. - Jestem bardzo zapracowany
- dodał pospiesznie. - Ale to u mnie norma. Praca mnie
kocha.
- A co u Jacka? - spytała z widoczną trudnością.
Uśmiech Sama złagodniał, w oczach pojawił się cieplej­
szy wyraz.
- Jack jest wspaniały - powiedział. - Chodzi już do
przedszkola. A co u ciebie? Co tutaj robisz?
Uśmiechnęła się trochę niepewnie, lecz z wyraźną ulgą.
- Pracuję. Jestem położną, nie pamiętasz?
Zmarszczył brwi.
- Myślałem, że pracujesz jako położna środowiskowa.
- Tak było, ale gdy zwolnił się etat w szpitalu, skorzy­
stałam z okazji. A ty? Jestem pewna, że nie widziałam cię
tutaj nigdy wcześniej...
- Pracuję tu zaledwie od kilku dni. O ile dobrze pamię­
tam, mieszkałaś kiedyś na drugim końcu Ipswitch. Przepro­
wadziłaś się czy dojeżdżasz?
- Przeprowadziliśmy się. Mieszkamy teraz w Audley,
niedaleko rodziców Micka. Mogą częściej widywać Libby.
Pracuję tu od pół roku.
- Właściwie to nic powinienem być zaskoczony naszym
spotkaniem. Nie ma tu przecież zbyt wielu szpitali. - Zerk­
nął na zegar wiszący na ścianie. - Jesteś teraz zajęta?
Uśmiechnęła się ze znużeniem.
- Zawsze jestem zajęta - powiedziała. - To u mnie nor­
ma - zacytowała jego słowa. - A o co chodzi?
- Wybierzemy się razem na kawę? A może na lunch?
Musimy pogadać i nadrobić zaległości.
Nie była pewna, czy naprawdę chciała nadrabiać zale­
głości. Ciężko pracowała, by zostawić za sobą przeszłość.
Rozdrapywanie ran nie miało sensu.
- Nie wiem - zawahała się. Nie chciała go zranić, ale
przede wszystkim powinna zadbać o własny interes. - To
wszystko było tak dawno temu... Tyle wody upłynęło.
- Oczywiście, przepraszam - bąknął. - Wykazałem się
brakiem taktu. Cieszę się, że cię widzę w tak dobrej formie.
Na pewno jeszcze się spotkamy.
Odwrócił się na pięcie i odszedł. Przez chwilę patrzyła
za nim oszołomiona.
Ty idiotko! - zgromiła się w duchu. Powinnaś z nim po­
rozmawiać. Będziecie przecież razem pracować. Poza tym
jest jeszcze Jack...
Jack nie jest moim synem, przypomniała sobie. Nie ma
sensu do tego wracać.
Wciągnęła głęboko powietrze i zamyślona spojrzała
przez okno.
Policz do dziesięciu... Albo do dwudziestu.
Albo do dziesięciu milionów. Albo... po prostu za nim
pójdź.
Poszła. Najpierw z nadludzką siłą oderwała stopy od
podłogi, ale potem, gdy już ruszyła, nieomal zaczęła biec.
Dotarła do holu akurat w momencie, gdy Sam wsiadał
do windy. Musiała zawołać go po imieniu.
Wysunął szybko rękę i zablokował drzwi. Gdy otworzy­
ły się z sykiem, wysiadł. Na jego twarzy malowała się jed­
nak czujność.
Nic nie mówił. Po prostu stał i przyglądał jej się. Drzwi
widny zamknęły się za jego plecami, a on nadal tam stał.
O Boże! Nie miała pojęcia, co powiedzieć, więc spuściła
wzrok. Po chwili zrezygnowała z wybiegów i udawania.
Nigdy nie była w tym dobra.
- Przepraszam - powiedziała cicho. - Nie chciałam być
niegrzeczna. Bardzo chętnie napiję się z tobą kawy.
Milczał przez ułamek sekundy, a potem skinął głową.
- Teraz czy później?
Wzruszyła ramionami.
- Może być teraz. 1 tak miałam zrobić sobie przerwę.
Na razie jest spokojnie, a jeśli coś się wydarzy, wywołają
mnie przez pager. A ty jesteś wolny?
- Tak, skończyłem operację. Na dziś to wszystko. Mia­
łem zamiar posiedzieć trochę nad papierami. Wyświadczysz
mi wielką przysługę, jeśli mnie stąd zabierzesz.
Gdy się roześmiała, pociągnął ją w stronę schodów. Ze­
szli do małej kawiarni na tyłach szpitala. Sam kupił kawę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates