Amanda Quick - Skandal

Strona startowa
Amanda Quick - Skandal, Quick Amanda
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Amanda Quick - Skandal
1
Kluczem do zemsty była córka Farringdona.
Uświadomił to sobie już wiele miesięcy temu. Posługując się nią mógł dotrzeć do całej
rodziny i wreszcie wziąć odwet. Spośród czterech ludzi, z którymi czekało go wyrównanie
rachunków, Broderick Faringdon musiał spłacić najwięcej.
To ona była narzędziem, dzięki któremu miał odzyskać rodzinną własność i jednocześnie
ukarać człowieka, który tę własność ukradł. Simon Augustus Traherne, hrabia Blade,
zatrzymał swego kasztana w kępie bezlistnych wiązów i milcząco wpatrywał się w wielki
dom. Pamiętał go z dnia wyjazdu, dwadzieścia trzy lata wcześniej.
Przyćmione światło dogasającego zimowego słońca nadawało kamiennym ścianom zimny
połysk szarego marmuru. St. Clair Hall odznaczał się surowym wdziękiem i w niczym nie
przypominał innych wiejskich rezydencji. Zbudowano go w stylu palladiańskim, bardzo
popularnym w osiemnastym stuleciu. Biła od niego atmosfera powagi i godnego dystansu.
Nie był tak obszerny, jak niektóre domy w sąsiednich majątkach, ale każda jego linia od
zarysów wysokich, majestatycznych okien po profil szerokich schodów wiodących do
frontowych drzwi - emanowała chłodną elegancją.
Sam dom nie zmienił się zupełnie, bez śladu znikła jednak ascetyczna, bezkresna zieleń
otaczających go trawników, gdzieniegdzie urozmaiconych klasycznymi fontannami. Jej
miejsce zajęły ogrody, ogrody i jeszcze raz ogrody. Nawet w środku zimy wyraźnie łagodziły
surowość domu. Wiosną i latem chłodne szare ściany St. Clair Hall musiały wyłaniać się z
gęstwy jaskrawych kwiatów, kaskad winorośli i fantazyjnych żywopłotów.
Była to niedorzeczność. St. Clair Hall nigdy nie promieniował ciepłem, nie zachęcał do
wejścia, toteż nie należało go otaczać barwnymi, radosnymi ogrodami i kapryśnie przyciętymi
żywopłotami.
Simon domyślał się, komu można przypisać to absurdalne ukształtowanie otoczenia.
Zniecierpliwiony kasztan podrywał przednie kopyta. Hrabia poklepał kark ogiera dłonią w
skórzanej rękawiczce.
- Już niedługo, Lap Seng - mruknął do konia, ściągając wodze. - Wkrótce dostanę tę
sukinsyńską gromadę Faringdonów. Dwadzieścia trzy lata czekałem na zemstę.
A kluczem do zemsty była córka Faringdona.
Panna Emily Faringdon nie należała bynajmniej do nieopierzonych dzierlatek, które
właśnie skończyły pobierać nauki. Liczyła sobie dwadzieścia cztery lata i według lady
Gillingham, u której gościł, świetnie wiedziała, że ma raczej nikłe szanse na zawarcie dobrego
małżeństwa. Zawoalowane aluzje do przeszłości dziewczyny kazały się domyślać jakiegoś
skandalu, niweczącego wszelkie nadzieje na związek z człowiekiem godnym szacunku.
Fakt ten czynił z Emily Faringdon osobę niezwykle użyteczną.
Simonowi zdawało się, że lata spędzone na Dalekim Wschodzie, pośród obcych kultur,
nauczyły go innego sposobu myślenia. Przyjaciele i znajomi często wypominali mu
zagadkowość i tajemniczość. Pojęcie zemsty nie oznaczało dla niego prostego,
spontanicznego aktu, lecz raczej starannie przemyślany proces. Zgodnie ze wschodnim
rozumieniem zemsty, należało zniszczyć całą rodzinę, a nie tylko tego z jej członków, który
był bezpośrednim winowajcą.
Uczciwemu i przyzwoitemu Anglikowi ze szlacheckiej rodziny nawet nie śniłoby się
wykorzystywanie niewinnej, młodej kobiety do zaspokojenia żądzy zemsty. Simon stwierdził
jednak, że nie odczuwa z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia.
Zresztą jeśli plotki na temat przeszłości panny Faringdon choć w części są prawdziwe, to
ta osóbka wcale nie jest taka niewinna.
Jadąc z powrotem w kierunku domu gospodarzy, Simon odczuwał w głębi ducha
satysfakcję. Po tylu latach czekania miał wreszcie w zasięgu ręki zarówno St. Clair Hall, jak i
zemstę.
Emily Faringdon zdawała sobie sprawę, że jest zakochana. Nigdy dotąd nie spotkała
obiektu swoich uczuć, ale to w najmniejszym stopniu nie osłabiało jej pewności. Z listów
wiedziała, że S. A. Traherne jest mężczyzną, z którym jej dusza porozumiewa się na wyższej
płaszczyźnie. Był on wzorem wszelkich cnót: człowiek o wysublimowanej wrażliwości,
wyobraźni, inteligencji i silnym charakterze, pełny zrozumienia dla innych.
Niestety, szanse na spotkanie S. A. Traherne'a, a tym bardziej nawiązanie z nim
romantycznego stosunku przedstawiały się o wiele gorzej niż prawdopodobieństwo wygranej
w grze hazardowej.
Emily westchnęła, włożyła okulary w srebrnej oprawce i wyciągnęła list od S.A.
Traherne'a z pliku innych listów, gazet i czasopism, które przyszły poranną pocztą. Przez
ostatnie kilka miesięcy doszła do wielkiej wprawy w wyszukiwaniu śmiałego, pięknego
charakteru pisma i niezwykłej pieczęci z głową smoka. Rozległość korespondencji panny
Faringdon i znaczna liczba subskrypcji sprawiały, że na jej olbrzymim mahoniowym biurku
zawsze piętrzyły się przesyłki, ale listy S. A. Traherne'a poznawała nieomylnie.
Ostrożnie zaczęła manipulować nożem do papieru, nie chciała bowiem uszkodzić
oryginalnej pieczęci. Każda cząstka przesyłki od S.A. Traherne'a była niezwykle ważna i
zasługiwała na zachowanie po wsze czasy w specjalnym puzderku, które Emily specjalnie w
tym celu kupiła.
Właśnie delikatnie przełamywała czerwony wosk, kiedy drzwi biblioteki otworzyły się i
do pokoju wsunął się jej brat.
- Dzień dobry, Em. O, znowu zapracowana. Nie pojmuję, jak ty to wytrzymujesz, droga
siostrzyczko.
- Witaj, mój kochany.
Charles Faringdon cmoknął siostrę w policzek i z wdziękiem opadł na krzesło po drugiej
stronie biurka. Skrzyżował nogi odziane w eleganckie spodnie i obdarzył Emily beztroskim
uśmiechem.
- Oczywiście nie wiem, co by się z nami stało, gdybyś nie czerpała tyle radości z tego, co
robisz.
Emily z niechęcią odłożyła list S. A. Traherne'a na biurko i dyskretnie przykryła go
ostatnim numerem "The Gentleman's Magazine".
- Zdaje się, że jesteś w wyśmienitym nastroju - powiedziała lekko. - Chyba otrząsnąłeś się
już po ostatnich karcianych klęskach i znów zamierzasz wrócić do miasta? - Popatrzyła przez
okrągłe szklą na przystojnego młodego człowieka, świadoma przepełniającego ją uczucia
irytacji i przywiązania zarazem.
Emily kochała Charlesa, podobnie jak jego brata bliźniaka Devlina i ich niefrasobliwego
ojca. Nie mogła jednak przymykać oczu na zachowanie mężczyzn z rodziny Faringdonów,
którzy swoim lekceważeniem wszystkiego i wszystkich wystawiali niekiedy otoczenie na
ciężkie próby. Nawet jej piękna matka, zmarła przed sześcioma laty, często się na to skarżyła.
Ale Emily musiała przyznać, że Faringdonowie stanowią bardzo przystojna gromadkę,
choć sama była tu dość rażącym wyjątkiem.
Tego ranka Charles wyglądał wspaniale jak zawsze. Był w jeździeckim stroju, miał na
sobie bryczesy i kurtkę od Westona. Emily znała jej pochodzenie, bo właśnie niedawno
zapłaciła za nią rachunek. Dopasowane spodnie podkreślały mocną budowę ciała młodego
mężczyzny, a w lśniących butach prawie można było się przejrzeć.
Jak wszyscy Faringdonowie, Charles był wysokim blondynem, włosy jaśniały mu w
słońcu, jakby je pozłocono, a oczy mieniły się błękitem letniego nieba Miał nie tylko
klasyczne rysy, lecz i niewymuszony wdzięk, wspólny całej rodzinie.
- Rzeczywiście już się otrząsnąłem - pogodnie zapewnił siostrę. - Za kilka minut
wyruszam do Londynu. Wspaniały dzień na jazdę. Jeśli masz polecenia dla Davenporta, to
chętnie mu przekażę. Muszę wrócić do miasta, zanim dotrze tam poczta. Zrobiłem zakład z
Pearsonem, że mi się to uda.
- Nie mam dziś nic dla Davenporta. - Emily pokręciła głową. - Może w przyszłym
tygodniu, kiedy korespondenci z Essexu i Kentu przekażą mi nowe wiadomości o
spodziewanych plonach fasoli. Wtedy będę musiała podjąć kilka decyzji.
- Nie bardziej niż wytwarzanie żelaza, wydobycie węgla, czy zbiory pszenicy - odparła. -
Zaskakuje mnie, że sam nie okazujesz nimi więcej zainteresowania. Wszystkie radości
twojego życia, od tych pięknych butów począwszy, aż po konia do polowań, którego kupiłeś
w zeszłym miesiącu, są bezpośrednim następstwem przywiązywania wagi do takich spraw,
jak produkcja fasoli.
Charles uśmiechnął się szeroko, podniósł ręce do góry i wstał.
- Em, dość wykładów. Są jeszcze nudniejsze od fasoli. A ten koń jest wyjątkowo piękny.
Pomógł mi go wybrać ojciec, który, jak wiesz, ma świetne oko do wierzchowców.
- Owszem, ale wydałeś mnóstwo pieniędzy.
- Pomyśl o tym jak o inwestycji. - Charles jeszcze raz cmoknął ją w policzek. - Skoro nie
masz nic do Davenporta, to już uciekam. Do zobaczenia przy następnej okazji, kiedy będę
potrzebował odpoczynku od stolika.
Emily uśmiechnęła się smutno do brata.
- Przekaż pozdrowienia ojcu i Devlinowi. Żałuję, że nie mogę jechać z tobą do Londynu.
- Nonsens. Zawsze mówisz, że jesteś najszczęśliwsza na wsi, bo przez cały dzień masz
pełno zajęć. - Charles skierował się do drzwi. - Zresztą dzisiaj jest czwartek. Pewnie idziesz
po południu na spotkanie kółka literackiego. Sądzę, że nie chciałabyś go opuścić.
- Chyba rzeczywiście nie. Do widzenia, Charles.
- Do widzenia, Em.
Panna Faringdon odczekała, aż drzwi za bratem się zamkną, po czym zdjęła "The
Gentleman's Magazine" z listu Traherne'a. Spojrzała na eleganckie, nieregularne pismo
pokrywające kartkę i uśmiechnęła się na myśl o tajemnicy, która sprawiała jej tyle
przyjemności. Zaczęła czytać.
Droga panno Faringdon!
Obawiam się, że tym razem list będzie bardzo krótki, ale liczę na wyrozumiałość, skoro
tylko wyjaśnię przyczynę pośpiechu. Otóź niedługo prawdopodobnie znajdę się bardzo
niedaleko Pani. Będę gościem lorda Glllinghama, który mieszka w sąsiedztwie. Ufam, że nie
okazuję nadmiernej śmiałości, mając nadzieję, iż uprzejmie pozwoli mi Pani wykorzystać tę
okazję do osobistego zaznajomienia się z Panią
.
Emily zamarła. S.A. Traherne przyjeżdża do Little Dippington.
Nie wierzyła własnym oczom. Z mocno bijącym sercem jeszcze raz przeczytała
początkowe linijki.
A więc to prawda. Miał być gościem Gillinghamów w wiejskiej rezydencji położonej
bardzo blisko St. Clair Hall.
Emily odłożyła list drżącymi palcami i zmusiła się do wzięcia kilku głębokich oddechów,
chcąc opanować przypływ podniecenia. Podniecenie mieszało się z lękiem.
Bardzo pragnęła osobiście poznać S. A. Traherne'a, lecz jednocześnie bała się tego
spotkania. W rezultacie poczuła lekkie oszołomienie.
Desperacko usiłując zachować zdrowy rozsądek, przekonywała samą siebie, że takie
spotkanie nie może mieć żadnych następstw romantycznej natury. Wprost przeciwnie, groziło
nawet zerwaniem korespondencji, która przez ostatnie miesiące nabrała dla niej wielkiego
znaczenia.
Istniało olbrzymie niebezpieczeństwo, że podczas wypoczynku na wsi S.A. Traherne
usłyszy coś okropnego, co naprowadzi go na ślad Niefortunnego Wypadku. Lady Gillingham,
u której miał mieszkać, świetnie wiedziała o tej straszliwej plamie na reputacji Emily.
Wiedzieli o niej również wszyscy mieszkańcy Little Dippington i okolic.
Historia ta wydarzyła się przed pięcioma laty i nikt już się nad nią nie rozwodził, ale
tajemnicą nie była. Jeśli S.A. Traherne pozostanie w sąsiedztwie dość długo, to prędzej czy
później ktoś musi wspomnieć przy nim o wypadku.
- Cholera jasna - rzuciła impulsywnie w ciszę biblioteki i wzdrygnęła się, słysząc te
niekobiece słowa.
Spędzanie długich godzin w wielkim domu, w którym do towarzystwa miała jedynie
służbę, spowodowało, że Emily nabrała kilku złych przyzwyczajeń. Mogła na przykład
całkiem bezkarnie przeklinać jak mężczyzna i skwapliwie z tego korzystała. Powiedziała
sobie, że w obecności S. A. Traherne'a trzeba będzie powściągnąć język. Mężczyzna o tak
wysublimowanej wrażliwości z pewnością uznałby przeklinanie za bardzo naganny zwyczaj u
kobiety.
Westchnęła ciężko. Sprostanie jego oczekiwaniom może okazać się bardzo trudne. Z
poczuciem winy zaczęła rozważać, czy przypadkiem sama nie podsunęła mu trochę
niewłaściwych wyobrażeń o swojej subtelności i wyrafinowaniu.
Podeszła do okna z widokiem na ogrody. zupełnie nie wiedziała, czy ma się cieszyć czy
rozpaczać.
S. A. Traherne przyjeżdżał do Little Dippington. Nie mogła oswoić się z tą myślą. Od
wyobrażania sobie różnych sposobności i zagrożeń miała mętlik w głowie. S. A. Traherne nie
podał daty przyjazdu, ale z treści listu można było wnosić, że może to nastąpić w ciągu
najbliższych dni albo tygodni.
Zastanawiała się, czy nie wymyślić pilnej wizyty u dalekiej krewnej, w końcu jednak
uznała, że nie może zmarnować takiej szansy, nawet gdyby w ten sposób miała wszystko
zniszczyć. Cóż za straszliwa sytuacja, kiedy myślenie o spotkaniu z uwielbianym
człowiekiem tak bardzo przeraża!
- Cholera jasna - powtórzyła Emily. I nagle stwierdziła, że śmieje się jak idiotka, choć
właściwie ma ochotę płakać. Szarpiące nią sprzeczne uczucia doprowadzały prawie do
obłędu. Wróciła do wielkiego biurka i spojrzała na nie doczytany list.
Dziękuję za włączony do ostatniej przesyłki Pani najnowszy wiersz zatytułowany
Rozmyślania w ciemnych godzinach przed świtem. Przeczytałem go z dużym
zainteresowaniem. Muszę powiedzieć, że szczególną moją uwagę zwróciły wersy, w których
przedstawia Pani uderzające podobieństwo między pękniętą urną a pękniętym sercem. Robią
duże wrażenie. Ufam, że jeszcze przed otrzymaniem tego listu dostanie Pani pozytywną
odpowiedź od wydawcy.
Szczerze oddany
S. A. Traherne
Teraz już wiedziała, że nie mogłaby uciec w odwiedziny do nieistniejącej krewnej. Niech
się dzieje, co chce, nie może zaprzepaścić szansy spotkania człowieka, który tak dobrze
rozumie jej poezję i znajduje w niej wersy "robiące wrażenie".
Starannie złożyła list i wsunęła go za stanik bladoniebieskiej domowej sukienki.
Spojrzenie na wysoki zegar uświadomiło jej, że czas wracać do pracy. Miała jeszcze wiele do
zrobienia przed wyjściem na spotkanie Czwartkowego Towarzystwa Literackiego.
Negatywną odpowiedź od wydawcy znalazła dopiero w połowie stosiku korespondencji.
Poznała ją natychmiast, bo dostawała już wiele podobnych. Na panu Poundzie, człowieku o
wyraźnie ograniczonym intelekcie i stępionej wrażliwości, jej poezja stanowczo nie zrobiła
wrażenia.
Ale nowina o rychłym przyjeździe S. A. Traherne'a bardzo złagodziła ten cios.
- Do diabła, Blade, nie rozumiem, po co chcesz iść na spotkanie miejscowego kółka
literackiego. - Lord Gillingham spojrzał na swego gościa spod krzaczastych brwi.
Stali na dziedzińcu przed rezydencją Gillinghamów, czekając na konie.
- Pomyślałem sobie, że to może być zabawne. - Simon lekko uderzył szpicrutą w but do
jazdy konnej. Był wyraźnie zniecierpliwiony, chciał jak najszybciej zobaczyć pannę Emily
Faringdon.
- Zabawne? Cudak z ciebie, Blade. To chyba przez te lata spędzone na Wschodzie.
Zawsze mówię, żeby nie mieszkać za długo wśród cudzoziemców. Zaczyna się potem mieć
dziwne zachcianki.
- Przy okazji zacząłem też robić fortunę - sucho przypomniał Simon.
- No cóż, to prawda. - Gillingham odchrząknął i zmienił temat. - Zapowiedziałem pannom
Inglebright twoje przybycie. Spotka cię tam zapewne bardzo entuzjastyczne powitanie, ale
ostrzegam cię… To stadko podstarzałych panien, które zbierają się raz w tygodniu i
rozpływają się nad garstką jakichś przeklętych poetów. Kobiety mają skłonność do takich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates