Amanda Clark - Prawo Sullivana

Strona startowa
Amanda Clark - Prawo Sullivana, ● Harlequin Romance
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
AMANDA CLARK
Prawo Sullivana
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Uporczywy, nasilający się z kaŜdą minutą, ucisk w skroniach nieomylnie
zapowiadał nadchodzący atak migreny. Jenny przymknęła oczy, po chwili
otworzyła je i ponownie uwaŜnym spojrzeniem obrzuciła wnętrze.
- To tutaj? - Dwunastoletni Chris nawet nie próbował ukryć rozczarowania.
- Ojej! Ale rupieciarnia!
Jenny powstrzymała się od komentarza. Weszła do kuchni, minęła
szeroko otwarte drzwi pustej lodówki i kuchenkę z pokrytą rdzą płytą. Przeszła
do znajdującego się w głębi duŜego pokoju. Przez zakurzone okna salonu w dali
posępnie majaczyła ołowiana toń połoŜonego niŜej jeziora. Był juŜ koniec
czerwca, ale w ten pochmurny dzień wszystko wydawało się szare i ponure.,
Rozejrzała się wokół. Meble przykryto na zimę, kawałek sklejki zasłaniał otwór
masywnego, zbudowanego z kamienia kominka. Zerknęła do usytuowanych po
obu stronach salonu sypialni. Na łóŜkach leŜały gołe materace, szuflady biurka
były wyjęte i odwrócone do góry dnem.
- Po co je tak postawili? - zdumiał się chłopiec.
- śeby myszy się w nich nie zagnieździły - z daleka usłyszała swój cichy, jakby
nierzeczywisty, głos.
- Aha - zmarszczył się z niechęcią. - Okropny tu bałagan.
Zmusiła się, by zachować spokój.
- Tak, ale zaraz coś na to poradzimy - powiedziała z udaną wesołością. -
Zadzwonię do państwa Prestonów, dowiemy się, co się stało. MoŜe przyjadą
nam pomóc.
Podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę. Odpowiedziała jej głucha cisza.
- Nie ma sygnału. Pewnie jest wyłączony. No nic, jutro to się załatwi. -
Nerwowo zerknęła na stojącego na progu syna. Wyglądał na starszego niŜ był -
wyrośnięty i szczupły, z cieniem goryczy na drobnej dziecięcej buzi. Miała
cichą nadzieję, Ŝe te wspólne wakacje zbliŜą ich ku sobie, Ŝe jego oczy stracą
wyraz przedwczesnej dorosłości zdobytej na ulicy. - Tak czy inaczej damy sobie
radę. Jakoś przeŜyjemy dzisiejszą noc.
- Uhm - mruknął, sięgając dłonią, by zapalić światło. Nacisnął przycisk, ale nic
się nie stało.
- Uff! - jęknęła Jenny, próbując nie zwracać uwagi na coraz silniejsze
pulsowanie w skroniach.
Ogarnęła ją nagła złość. Jak Ŝywa stanęła jej przed oczami telefoniczna
rozmowa z ojcem, na którą zdobyła się kilka dni temu.
- Czy moglibyśmy skorzystać z domku nad jeziorem? Oczywiście, jeśli sami się
tam nie wybieracie - dodała z wymuszoną uprzejmością. Po drugiej stronie
wyczuła pełne napięcia wahanie. Ojciec przez chwilę milczał. Wyobraziła sobie
jego postać: przystojny, dostojny męŜczyzna o szpakowatych, zaczesanych w
górę włosach i sowim nosie. - Pomyślałam sobie... wydaje mi się, Ŝe taki wyjazd
dobrze by zrobił Chrisowi - wtrąciła pośpiesznie.
Pominął milczeniem wzmiankę na temat chłopca. Tak jak robił to od dwunastu
lat.
- Nie, teraz nie planujemy z Grace wyjazdu do Maine. Wybieramy się tam
dopiero pierwszego sierpnia - odezwał się wreszcie.
- Nie ma przeszkód, byś skorzystała z domku, oczywiście, jeśli nie zraŜa cię
samotność - dodał, jakby Chris w ogóle nie istniał.
- Dziękuję - chciała dopowiedzieć „tato", ale wydało się jej, Ŝe zabrzmi to nie na
miejscu. - To będzie mój pierwszy prawdziwy urlop, od kiedy zaczęłam pracę.
Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko mojemu pomysłowi.
- Zadzwonię do Prestonów, Ŝeby przygotowali domek na sezon - odrzekł sucho.
- Świetnie. W takim razie pojawimy się tam za kilka dni... - urwała niepewnie. -
Jak się ma Grace?
- Dziękuję, dobrze.
- Pozdrów ją ode mnie.
Bez poŜegnania odwiesił słuchawkę.
- Nie mam pojęcia, dlaczego Prestonowie nie przygotowali domu na nasz
przyjazd - powiedziała głośno. Zmusiła się, by nie poddać się ogarniającej ją
goryczy i zniechęceniu. - Ale do jutra powinniśmy tu wszystko wyszykować.
Trzeba będzie tylko trochę się do tego przyłoŜyć.
- Po co myśmy tu w ogóle przyjeŜdŜali?! - wybuchnął Chris, odwracając się
gwałtownie i wychodząc na zewnątrz.
- Chris, zaczekaj! - zawołała za nim, ale juŜ zniknął jej z oczu.
Podeszła do okna. Schodził skarpą w dół. Zatrzymał się na brzegu jeziora. Po
chwili nachylił się. Zaczął podnosić z ziemi kamienie i rzucać nimi w wodę. Nie
dla zabawy, jak to zwykle chłopcy, ale z dziką furią.
Jenny wzięła głęboki oddech. Musi się opanować, nie moŜe się teraz załamać.
Płacz nic mi nie pomoŜe, upewniała się w duchu, ściągając pokrowce z mebli w
salonie. Ale czarne myśli nie dawały jej spokoju. Czy jeszcze miała za mało
problemów? Czy naprawdę w Ŝyciu wszystko musi być takie skomplikowane i
beznadziejne?
Wyjęła miotłę, schowaną za kuchennymi drzwiami. Zawsze tam stała. To
dziwne, Ŝe po tylu latach nadal o tym pamiętała. Właściwie W domu wszystko
było tak jak dawniej. Grace, druga Ŝona ojca, nie wprowadziła rewolucyjnych
zmian, jakich Jenny podświadomie się spodziewała. Dom nadal pozostał takim,
jakim go miała w pamięci. Urządzony ze skromną prostotą, bez silenia się na
nowoczesność.
Zamiotła podłogę w kuchni. Na generalne porządki przyjdzie pora jutro. Dziś
nie ma na to czasu. Muszą jeszcze pojechać coś zjeść. Wprawdzie wcześniej
zamierzała wybrać się po zakupy i przyrządzić coś w domu, ale zmieniła plany.
Była niemal pewna, Ŝe w butli nie ma gazu. Nagle uderzyło ją okropne
przypuszczenie. Podeszła do zlewozmywaka, odkręciła kurek. No tak, wody teŜ
nie ma. Została spuszczona na zimę.
Ogarnęła ją bezsilna złość. Podeszła do okna, wyjrzała na stojącego nad
brzegiem chłopca. Nadal rzucał kamieniami. Obróciła się na pięcie, pchnęła
drzwi.
- Chris, mógłbyś łaskawie przyjść tutaj i trochę mi pomóc? - zawołała
niecierpliwie, nie kryjąc irytacji.
Właśnie tego miała tu nie robić. Tak sobie wcześniej postanawiała. To miały
być prawdziwe wakacje, czas, w którym oboje mieli zbliŜyć Się do siebie i na
nowo nauczyć się wzajemnych kontaktów. Bez stresów związanych ze szkołą,
pracą i Ŝyciem w wielkim mieście. Ale zamiast tego znów zwracała się do niego
tak jak w Bostonie - ostro i autorytatywnie.
Chris z ponurą miną zaczął wspinać się w stronę domu. Robił to z irytującą
powolnością. W tej Samej chwili z zarośli na zakręcie drogi wynurzyła się
furgonetka. Samochód podjechał bliŜej, zatrzymał się przed domem. Po chwili
otworzyły się drzwiczki i z samochodu niespiesznie wysiadł nieznajomy
męŜczyzna. WłoŜył ręce w kieszenie i spokojnie popatrzył na dom, Jenny i
stojący tuŜ obok samochód.
- Dzień dobry! - odezwał się przyjaźnie.
Wysoki, dobrze zbudowany, mógł mieć jakieś trzydzieści pięć łat. Miał gęste
czarne włosy, ciemną oprawę oczu, dołek w policzku. Po nim wyskoczyły na
ziemię dwa psy: czarny, podobny do labradora i drugi, bez wątpienia
mieszaniec, z potęŜną klatką piersiową i białą strzałką na nosie.
- No, nareszcie! - z ulgą westchnęła Jenny. - JuŜ myślałam, Ŝe nikt się tu nie
pojawi. Czy mógłby pan skontaktować się z Prestonami?
Popatrzył na nią. Miał ciemnoniebieskie oczy, długie rzęsy.
- Nazywam się Ben Sullivan - powiedział. - Wygląda mi, Ŝe chyba jest pani w
kłopotach.
- MoŜna to tak określić - odrzekła z wymuszoną swobodą, chcąc ukryć rozpacz,
jaką daremnie próbowała stłumić. - Właśnie przyjechaliśmy i wiem, Ŝe wszystko
miało być dla nas przygotowane. Co się stało z Prestonami? Od lat opiekują się
domem. Ojciec zapewnił mnie, Ŝe ich powiadomi. Ale nikt tu niczego nawet nie
tknął! Nie mam pojęcia, jak... - Urwała, gdy nieznajomy odwrócił się w stronę
stojącego z boku Chrisa.
- Cześć! - powitał chłopca.
- Cześć! - odpowiedział z ponurą miną, która zawsze tak ją denerwowała.
Czarny pies podbiegł do Chrisa, trącił pyskiem jego rękę. Chłopiec szarpnął ją w
tył.
- Nic ci nie zrobi - uspokoił go Ben. Drugi pies trzymał się za nim, spięty i
nieufny.
- Przepraszam - odezwała się Jenny. - Nie przedstawiłam się jeszcze. Jestem
Jenny Carver, a to mój syn, Chris. Widzi pan, telefon jest wyłączony, w domu
jest potworny bałagan i juŜ zupełnie nie wiem, co...
- Miło mi - niebieskie oczy patrzyły na nią z rozbawieniem.
- Co się stało z Prestonami - zapytała.
- Są w Montanie.
- W Montanie!
- Pojechali na jakiś miesiąc. Ich córka wychodzi za mąŜ. Potem mają w planie
krótką wyprawę po zachodnich stanach. Pani ojciec najprawdopodobniej juŜ ich
nie zastał.
I oczywiście ojciec nie uznał za konieczne, by ją o tym uprzedzić. MoŜe nawet
nie miał jej telefonu, w końcu niewiele go obchodziła, pomyślała z goryczą.
- Pani jest córką Buzza Carmichaela, prawda? - zapytał, przyglądając się jej
uwaŜnie.
- Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates