Alison Roberts - Podróż do ...

Strona startowa
Alison Roberts - Podróż do miłości, 2016
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alison RobertsPodróż do miłościTytuł oryginału: From Venice with LoveTłumaczenie:Julita Mirska

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Okrzyki przybrały na sile. Nico Moretti próbował je zignorować. Spieszył się, zresztą w dużych włoskich miastach podniesione głosy były czymś codziennym.

Ludzie jednak przystawali i patrzyli pytająco jeden na drugiego. Nico zwolnił sfrustrowany. Gdyby miał czas lub był w nastroju do pogawędki, mógłby wyjaśnić ciekawskim, o co chodzi. O to, że mężczyzna i kobieta często chcą czegoś innego od życia, że nie uznają kompromisów, że rozstają się, nie myśląc o tym, kogo unieszczęśliwią. Ale po pierwsze, nie miał ochoty rozmawiać, przeciwnie, choć urodził się w tym mieście i wokół rozbrzmiewał język jego dzieciństwa, czuł się tu obco. A po drugie, nie miał czasu. Przyjechał do Wenecji na sympozjum naukowe, które rozpoczynało się za pół godziny.

Przynajmniej górował nad innymi wzrostem i jako lekarz miał doświadczenie w przedzieraniu się przez tłum.

– Scusi.

Ludzie rozstąpili się, robiąc mu przejście, a ci stojący najbliżej nawet umilkli. Nagle zorientował się, że w całym tym zamieszaniu nie chodzi o kłótnię kochanków. W dodatku jedna z osób mówiła po angielsku:

– Proszę się odsunąć! I zadzwonić po karetkę.

Rozległy się okrzyki po włosku. Czy ktoś wezwał karetkę? Dlaczego jej nie ma? Przecież Canal Grande to niemal autostrada. Gdzie policja? A lekarz? Dlaczego jak są potrzebni, to nigdy ich nie ma?

–Si, si. – Angielka najwyraźniej coś zrozumiała. – Dottoressa. Jestem lekarką. Przepuśćcie mnie, muszę sprawdzić, czy oddycha.

–Gość nie żyje – mruknął ktoś nad uchem Nica. – Spadł z dachu, pewnie skręcił kark. Co ona sobie myśli, ta Angielka? Że swoim spojrzeniem i magicznym dotykiem ożywi trupa?

–Zbliżają się święta – oznajmiła z powagą staruszka w czerni. – W tym okresie często zdarzają się cuda.

–Scusi. – Nico wiedział, co musi zrobić. – Jestem lekarzem – rzekł po włosku. – Proszę mnie przepuścić.

Ponad otaczającym ją zgiełkiem Charlotte Highton usłyszała władczy męski głos mówiący po angielsku, a w oddali przeciągłe wycie. Boże, spraw, by to była karetka!

Próbując na skróty dotrzeć do celu, Charlotte zgubiła się na wąskich uliczkach. Spieszyła się, ale co miała zrobić? Przejść jakby nigdy nic? Widziała upadek z rusztowania, a nawet więcej: widziała,

jak chwilę przed upadkiem mężczyzna złapał się za serce i zgiął wpół.

Usiłowała się do niego przecisnąć, ale jeden z kolegów ofiary, przypuszczalnie majster przeszkolony w udzielaniu pierwszej pomocy, uznał, że doszło do złamania kręgosłupa i wydzierał się, ilekroć ktoś z gapiów podchodził za blisko. Teraz, podtrzymując głowę rannego, z przejęciem odpowiadał na pytania mężczyzny, którego Charlotte nie widziała. Zresztą wszyscy naraz próbowali mu opowiedzieć, co się stało: gestykulowali, wskazywali na dach, wymachiwali energicznie ramionami, demonstrując, jak nieszczęśnik spadał. Obserwując ich, Charlotte niemal się uśmiechnęła.

Znajdowała się w Wenecji, w pięknym zabytkowym mieście, tuż nad samym kanałem. Wokół rozbrzmiewał język, który uwielbiała, lecz którego nigdy nie miała czasu się nauczyć. Otaczał ją tłum rozemocjonowanych ludzi, z których większość nie znała biedaka leżącego na ziemi. To typowe dla Włochów; Anglicy by się tak nie zachowywali.

Nagle niewidoczny mężczyzna o władczym głosie wydał krótkie polecenie. Wszyscy ucichli i rozstąpili się. Wysoki śniady trzydziestokilkulatek o surowych rysach podszedł do rannego. Przez ułamek sekundy Charlotte miała wrażenie, jakby już go kiedyś widziała.

–Pan jest lekarzem?

–Neurologiem, specjalistą medycyny ratunkowej – odparł, pochylając się nad nieruchomym ciałem. – Widziała pani upadek?

–Tak. – Przykucnąwszy obok nieprzytomnego, Charlotte wyciągnęła rękę w stronę jego szyi. Mężczyzna chwycił ją za nadgarstek.

–Co pani robi? Nie wolno go ruszać.

–Widziałam upadek – powtórzyła Charlotte tonem, jakiego używała, gdy ktoś próbował przeszkodzić jej w pracy. – A także moment przed upadkiem. Ten człowiek złapał się za serce, jakby miał zawał. Trzeba sprawdzić puls…

Czarne oczy wpatrywały się w nią przenikliwie. Sekundę później mężczyzna puścił jej nadgarstek i zastąpiwszy majstra przy głowie nieszczęśnika, wydał serię poleceń. Po chwili ranny leżał na wznak. Wycie karetki stawało się coraz głośniejsze, ale nie było czasu do stracenia. Charlotte przytknęła policzek do ust nieprzytomnego, jedną rękę położyła na jego przeponie, a palcami drugiej usiłowała wyczuć tętno szyjne.

–Nie oddycha – mruknęła.

Podciągnęła wąską spódnicę i klęcząc na kocich łbach, zaczęła wykonywać masaż serca. Już po drugim czy trzecim ucisku poczuła, jak żakiet pęka w szwie. No cóż, ubierając się, nie sądziła, że będzie reanimować na ulicy człowieka.

Jej włoski kolega po fachu jeszcze przez chwilę mówił coś do gapiów. Pewnie tłumaczył im, co się dzieje. Następnie pokazał majstrowi, który tak dzielnie bronił pacjenta przed tłumem, gdzie ma

przejść i co robić.

Uciskając mostek mężczyzny, Charlotte nie zważała na ból w kolanach. Pół minuty później włoski lekarz kucnął koło niej i lekkim skinieniem głowy dał znać, że jest gotów jej pomóc. Charlotte zaczęła liczyć na głos.

– Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści…

Cofnęła ręce i przysiadła na piętach, podczas gdy włoski lekarz zacisnął palce na nosie leżącego, odchylił mu głowę i nabrawszy powietrza do płuc, zakrył ustami jego usta. Pierś rannego uniosła się raz, potem drugi. Po chwili Charlotte znów zaczęła uciskać mostek.

Była pod wrażeniem, że Włoch wykonał oddychanie metodą usta-usta. W obecnych czasach nawet personel medyczny wolał nie ryzykować bez maseczki, zwłaszcza że masaż serca uchodził za ważniejszy element resuscytacji. Jeżeli był wykonywany fachowo, dopiero po dziesięciu minutach dochodziło do nieodwracalnego uszkodzenia mózgu.

Mimo chłodnej aury Charlotte była mokra od potu, a kolana bolały ją tak, jakby ktoś zdzielił je kijem baseballowym. Odetchnęła z ulgą, słysząc wycie karetki. Gdy odsunęła się, by Włoch ponownie mógł wykonać dwa oddechy, że zdziwieniem stwierdziła, że karetka przybyła drogą wodną. Na pokładzie stał ratownik z defibrylatorem w ręce. Wiedziała, że każda sekunda jest ważna, toteż nie czekając, aż ratownik zejdzie z łodzi, instynktownie wróciła do masażu. Jedną dłoń przycisnęła do klatki piersiowej rannego, przysunęła drugą, splotła palce i wyprostowawszy ramiona, zaczęła liczyć:

– Jeden… dwa… trzy…

Nico usłyszał dochodzące z łodzi okrzyki. Dzięki Bogu! Udzielanie pierwszej pomocy na twardym zimnym bruku było koszmarnie niewygodne. Jednak Angielka się nie skarżyła ani nie okazywała zniecierpliwienia. Przyglądał się jej z podziwem: była spokojna, opanowana. Taka… angielska.

Miał wrażenie, jakby ją kiedyś widział. Ale pewnie po prostu widywał ten typ kobiet, chłodnych, pełnych rezerwy. Osobiście wolał inne: drobne, ciemnowłose o zaokrąglonych figurach i gorącym temperamencie. Dziewczyny wesołe, czerpiące z życia pełnymi garściami. Odziedziczył gust po ojcu; musiał jedynie uważać, by nie popełnić błędu ojca i się z taką nie ożenić. Biedny ojciec został ze złamanym sercem, kiedy jego ukochana irlandzka żona zabrała syna i ruszyła w siną dal.

Otrząsnął się z zadumy. Na ogół, ratując ludzi, nie rozmyślał o przeszłości, ale dziś snuł wspomnienia, zanim natknął się na to zbiegowisko. Cały czas świadom był niedużego przedmiotu, który prawnik kazał mu włożyć do kieszeni, na tyle niedużego, że mu nie przeszkadzał, lecz na tyle ważnego, że nie potrafił o nim zapomnieć.

Ponownie skupił się na bieżących sprawach. Zerknąwszy za siebie, sprawdził, gdzie są ratownicy, po czym przeniósł spojrzenie na Angielkę, która niestrudzenie wykonywała masaż. Włosy miała

uczesane w kok, tylko kilka jasnych kosmyków opadało na jej twarz. Oczy… tak, szare i ładne, lecz zimne, pozbawione emocji. Nawet teraz, kiedy ratownicy przygotowywali się do przejęcia pacjenta, jej spojrzenie nie wyrażało niepokoju ani ulgi. Po prostu bacznie przyglądała się ich poczynaniom. Może nie mówiła po włosku, ale był pewien, że gdyby zauważyła najmniejsze uchybienie, nie omieszkałaby zwrócić im uwagi.

Ratownicy przykleili rannemu elektrody do piersi i włączyli defibrylator. Parę sekund później przyjechała druga ekipa ratownicza oraz policja. Nico odsunął się, by nie przeszkadzać. Stał z boku razem z tłumem gapiów, których policja nie zdołała rozproszyć.

Angielka również wstała, obciągnęła spódnicę, poprawiła bluzkę. Kolana miała czerwone, rajstopy podarte. Popatrzyła na zegarek i skrzywiła się, jakby była spóźniona. Podniosła wzrok, rozejrzała się i grymas na jej twarzy się pogłębił. To, czego szukała, było niewidoczne, przysłonięte przez tłum ludzi.

Ratownik przyłożył do ust rannego maskę z tlenem, Drugi podłączył kroplówkę. Po chwili rozległ się okrzyk, by się odsunąć. Obsługujący defibrylator wcisnął przycisk.

Ciało mężczyzny podskoczyło. Gapie wciągnęli z sykiem powietrze, po czym zaległa cisza. Wszyscy czekali. Tylko stojący najbliżej widzieli, że na ekranie pojawił się zapis. Pacjent żył. Ratownik sprawdził tętno i uśmiechnął się szeroko.

– Jest puls.

Ludzie zaczęli wiwatować. Policja kazała im się rozejść, by ratownicy mogli przenieść rannego do karetki i jak najszybciej przewieźć go do szpitala.

Nico zauważył, jak Angielka się oddala. Nie mógł pozwolić, by zniknęła mu z oczu. Chciał jej podziękować. W dużej mierze to dzięki niej udało się ocalić człowieka.

– Scusi…

Ponownie torował sobie drogę. Szedł pod prąd, w stronę kanału i łodzi, na którą ratownicy usiłowali wnieść nosze z nieprzytomnym pechowcem. Właśnie ku wodzie podążała kobieta; nadal czegoś szukała, rozglądała się. Nagle dojrzał zgubę: czarną torbę na laptopa wspartą o drewniany słupek, do którego przycumowana była łódź ratownicza.

Miał szansę pierwszy do niej dotrzeć. Angielka musiałaby przystanąć, by odebrać torbę. Mógłby jej wtedy podziękować, zapisać jej adres, obiecać, że poinformuje ją o stanie zdrowia pacjenta. Podjąwszy decyzję, wyminął przeszkodę w postaci jakiegoś człowieka i schylił się. Już trzymał torbę w garści, kiedy ktoś wpadł na niego z taką siłą, że uchwyt wysunął mu się z ręki, a torba odbiła się o kocie łby i wylądowała w wodzie. Przez sekundę lub dwie unosiła się na powierzchni i w końcu opadła na dno.

Charlotte zobaczyła, jak torba z komputerem wpada do mętnej wody. Fala, którą utworzyła

odpływająca karetka, sprawiła, że po chwili torba zniknęła z pola widzenia. Zawahała się. Gdyby zdjęła buty i żakiet…

Rany boskie! Naprawdę wskoczyłaby do kanału, by ratować komputer? Zerknąwszy na swoje nogi, nagle uświadomiła sobie, jak wygląda. Ubranie miała brudne, rajstopy dziurawe, z kolana ciekła strużka krwi.

Pancerz, pod którym się kryła, został uszkodzony.

– O Boże…

Mężczyzna, z którym udzielała rannemu pierwszej pomocy, odwrócił się do niej. Nie mogła pozwolić, aby on czy ktokolwiek inny dojrzał w jej oczach strach. Wtedy ten strach stałby się czymś rzeczywistym, prawie namacalnym, zawładnąłby nią, odebrał jej poczucie wartości.

–Kretyn! – warknęła. – Co pan najlepszego zrobił? Otworzył szeroko oczy, zaskoczony furią w jej głosie.

–Przepraszam – rzekł.

Na jego twarzy zamiast wyrzutów sumienia Charlotte zobaczyła zdumienie, a nawet złość. Tak, był zły, bo przecież nie wrzucił torby do wody, lecz po prostu jej nie utrzymał. Zdawała sobie z tego sprawę. Sama widziała, jak ktoś wpadł na niego, ale to jej nie poprawiło humoru.

–Tam była moja prezentacja. I wykład, który mam wygłosić na międzynarodowym sympozjum za… – ponownie zerknęła na zegarek – za dziesięć minut.

Mężczyzna zmrużył oczy. Wyraz jego twarzy się zmienił. Przedtem stanowili zgrany zespół, razem walczyli o życie nieszczęśnika, który spadł z dachu. Teraz byli po dwóch stronach barykady.

–Chodzi pani o sympozjum w hotelu Bonvecchiata poświęcone ratownictwu medycznemu?

–Owszem. Jestem Charlotte Highton. A przemówienie wprowadzające mam wygłosić za… – z trudem przełknęła ślinę – równo osiem minut.

–Doktor Charlotte Highton?

–Tak.

Patrzył na nią, jakby widział ducha. Jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Po chwili wyciągnął rękę.

– Nicholas Moretti. Nico. Myśmy się już spotkali, nawet dwukrotnie. W Londynie. Pierwszy raz w szpitalu Świętej Małgorzaty, a drugi w klubie Cosmopolitan. – Zmarszczył czoło, jakby nie potrafił dopasować dzisiejszej Charlotte do tej sprzed lat.

Nic dziwnego. Była wtedy inną osobą, o której nie chciała pamiętać. Co za pech! Nie dość, że straciła komputer i że pancerz, który zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa, uległ zniszczeniu, to jeszcze musiała natknąć się na kogoś, kto znał ją, zanim… Zanim jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zanim wkroczyła na ścieżkę, którą obecnie podążała.

Przez moment znów stała na rozstaju dróg. Znów czuła obezwładniający strach.

Nie pamiętała Nica. Chociaż… kiedy kucnął koło niej nad ciałem rannego, miała wrażenie, jakby już go kiedyś widziała. Pewnie by go skojarzyła, gdyby cofnęła się pamięcią w przeszłość. Do czasu, kiedy była wschodzącą gwiazdą w świetnym londyńskim szpitalu i szacunek, jakim się cieszyła, pozwalał jej zapomnieć o młodzieńczych kompleksach; do czasu, kiedy miała świat u stóp i zapraszano ją na kolacje do tak ekskluzywnych miejsc jak klub Cosmopolitan.

Psiakość, dawno nie czuła się tak bezbronna jak dziś. Łzy zapiekły ją pod powiekami Z przerażeniem uświadomiła sobie, że zaraz się rozpłacze. Tylko tego brakowało, by do końca straciła nad sobą kontrolę! Zamrugała, po czym szybko odwróciła wzrok od Nica. Facet miał niesamowicie ekspresyjną twarz, z której wszystko można było wyczytać. Przypuszczalnie był szalenie miłym człowiekiem, ale ona nie chciała, by ktokolwiek się nad nią litował.

Wtem podszedł do nich policjant. Nico, który miał włoskie imię i nazwisko oraz wygląd Włocha, a który mówił po angielsku z irlandzkim akcentem, posłużył jako tłumacz.

– Pyta, czy potrzebujesz pomocy.

Charlotte prychnęła zniecierpliwiona. Jedyną osobą, która mogłaby jej pomóc, była ona sama. Chyba że jakimś cudem, w ciągu paru sekund, policjant zdołałby sprowadzić nurków, którzy wydobyliby z wody komputer, a ten by w dodatku działał. Mężczyźni wymienili parę uwag, po czym policjant skinął głową, dając Charlotte na migi znać, by za nim poszła.

–Policyjna motorówka zawiezie nas do Bonvecchiaty – wyjaśnił Nico. – Za kilka minut będziemy na miejscu.

Charlotte popatrzyła na swoje ubranie. Nie mogła się pokazać na sympozjum w takim stanie.

–Wytłumaczymy wszystkim, co się stało – rzekł Nico, prowadząc ją przez tłum, który się rozrzedzał. – Pozwól sobie pomóc, proszę. Czuję się odpowiedzialny za to całe zamieszanie i nie chcę, żebyś cierpiała przeze mnie. Może organizatorzy zmienią kolejność wykładów? Zrobiłaś zapasową kopię, prawda?

–Oczywiście. Na pendrivie.

–Który znajduje się…?

Dotarłszy do motorówki, policjant wyciągnął do Charlotte rękę. Nie potrzebowała pomocy.

Weszła na pokład, po czym obróciła się do Nica.

–Który wsunęłam do bocznej kieszeni torby – wycedziła przez zęby. – Tej, którą wrzuciłeś do kanału.

Nie wrzucił. I naprawdę starał się być uczynny. Wiedziała, że niesprawiedliwie go oskarża, ale miała to w nosie.

–Nie przejmuj się mną – powiedziała, następnie pomachała do osoby za sterem, żeby już ruszyli. – To mój problem i ja go rozwiążę.

Nico patrzył, jak motorówka oddala się od nabrzeża. Po chwili on też ruszył w drogę. Wiedział, że pieszo dotrze na miejsce kilka minut po Charlotte. Nie miał jej za złe, że nie zaprosiła go na pokład, bądź co bądź słowem nie wspomniał, że jest jednym z uczestników sympozjum.

Zresztą potrzebował paru minut, aby wszystko sobie w głowie poukładać. Może Charlotte Highton go nie pamiętała, lecz on ją doskonale zapamiętał. Mimo że nie była w jego typie, potrafił docenić jej atrybuty: łagodność i kobiecość, które stanowiły uroczą przeciwwagę do jej wiedzy, inteligencji oraz umiejętności lekarskich. Promieniała blaskiem, była kobietą, na którą mężczyźni patrzyli z podziwem i zachwytem.

Dziś w niczym nie przypominała dawnej Charlotte. Sprawiała wrażenie osoby silnej, stanowczej, mającej wszystko pod kontrolą. Znikła łagodność, kobiecość, blask. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji poza złością.

Chociaż… Hm, gdy wspomniał, że już się spotkali, przez moment wydawało mu się, że widzi w jej oczach strach i niepewność. Ale to tak nie pasowało do obrazu kobiety, którą miał przed sobą, że uznał, iż wyobraźnia płata mu figla.

Jeśli jednak chodzi o kontrast między dawną Charlotte a obecną, nic mu się nie przywidziało. Były to dwie różne osoby. Musiało się wydarzyć coś, co zmieniło Charlotte prawie nie do poznania. Ciekawe, co próbowała ukryć pod maską, którą przywdziała chyba już na stałe?

ROZDZIAŁ DRUGI

– Charlotte? No, jesteś! Dzięki Bogu, już zacząłem się denerwować, że miałaś wypadek albo co. – Wysoki siwy mężczyzna szedł w jej kierunku. Kiedy dzieliło ich parę kroków, zatrzymał się i z wrażenia wytrzeszczył oczy. – Co się stało?

Hotel Bonvecchiata stał nad samym kanałem, więc wysiadłszy z policyjnej łodzi, Charlotte już po chwili znalazła się w eleganckim holu. Wiedziała, że wygląda jak straszydło, ale nie zdołała skręcić do toalety, by przynajmniej poprawić fryzurę i jako tako doprowadzić się do porządku. Richard Campbell, jeden z organizatorów sympozjum, który poprosił ją o wygłoszenie powitalnego wykładu, zapewne od kilku minut krążył po holu, wypatrując jej niecierpliwie.

–To długa historia. Przepraszam za spóźnienie, Richardzie, ale robotnik pracujący na rusztowaniu miał zawał i spadł na bruk. Musiałam prowadzić reanimację.

Mówiła szybko, cały czas zastanawiając się, co zrobić. Na sympozjum zaproszono około pięćdziesięciu osób. Pewnie goście siedzą w sali konferencyjnej, bębniąc palcami o stół i narzekając na niepunktualność organizatorów.

Richard był jej starym przyjacielem. Ufał jej, a ona go zawiodła: dotarła spóźniona, a jej prezentacja spoczywała na dnie Canal Grande.

–Zaprosiłem uczestników do kawiarni na kawę i ciastka – ciągnął, widząc, jak Charlotte rozgląda się po holu. – Kiedy zorientowałem się, że nie zdążysz na czas, przesunąłem początek o pół godziny. Kilka innych osób też jeszcze nie dotarło.

Charlotte skinęła głową. Dobrze, goście zostali uprzedzeni, a ona ma kilka minut. Teraz musi podjąć decyzję, co dalej.

–Richard, jeśli chodzi o mój wykład…

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.

– Dałaś świetny tytuł. „Cud czy okaleczenie?” – Nagle urwał i zmarszczywszy czoło, powiódł wzrokiem po jej podartych rajstopach i podrapanych kolanach. – Charlotte, czy… dasz radę go wygłosić?

Richard Campbell cieszył się znakomitą opinią. Jego pozycja i autorytet sprawiły, że znani naukowcy z całego świata przyjęli zaproszenie na organizowane przez niego sympozjum. Wszyscy byli sławami w dziedzinie medycyny ratunkowej, ludźmi ogromnie zajętymi, których czas był na wagę złota.

Charlotte sumiennie przyłożyła się do swojej prezentacji. Pracownicy działu ilustracji medycznych w szpitalu uniwersyteckim, w którym pracowała, spędzili wiele godzin na przygotowaniu grafik i wykresów pokazujących liczby, trendy, koszty. Chociaż miała fenomenalną pamięć, wiedziała, że bez komputera wiele nie zdziała.

Gdyby zdołała złapać kogoś w Świętej Małgorzacie, gdyby ten ktoś odnalazł prezentację na jej biurowym komputerze i przysłał mejlem… Nie, to by trwało za długo. Program sympozjum przewidywał krótką prezentację z wykładem na otwarcie, potem kilka innych wykładów, dyskusje, a wieczorem uroczystą kolację.

A gdyby się wycofała? Miała najlepszą wymówkę na świecie, tyle że ucierpiałaby jej opinia, a na to nie mogła pozwolić. Była doskonałym fachowcem i silną kobietą. Patrząc na nią, nikt nie widział drugiej Charlotte, beznadziejnej, strachliwej, niekompetentnej.

Znajdowała się między młotem a kowadłem. Jeśli zrezygnuje, na jej zbroi pojawi się rysa, która może się powiększać, aż wreszcie zbroja pęknie i cały świat zobaczy, co Charlotte pod nią ukrywa. Wtedy wszyscy zrozumieją, jaką jest oszustką.

Uśmiechnęła się niepewnie.

–Jest mały problem. Prezentację miałam w laptopie, a laptop leży na dnie kanału.

–O Chryste. – Richard przycisnął rękę do oczu. – Co teraz? Przemówisz z głowy?

Charlotte otworzyła usta, mając zamiar powiedzieć, że nie, ale zanim wykrztusiła to słowo, usłyszała, jak od strony recepcji ktoś ją woła.

– Charlotte Jane Highton…

Bez trudu rozpoznała głos, bądź co bądź świetnie go znała. Przez moment stała bez ruchu.

–Przepraszam. – Richard wzruszył ramionami. – Nie zdążyłem ci powiedzieć: przyjechała twoja babka.

–Miała przyjechać wieczorem, po sympozjum. Jutro rano chciałyśmy wsiąść w pociąg do Londynu.

Głos był coraz bliżej.

–Dziecko, coś ty z sobą zrobiła? Wyglądasz, jakbyś zderzyła się z gondolą.

Charlotte zacisnęła powieki. Miała trzydzieści jeden lat, ale przy babce często czuła się jak mała dziewczynka. Elegancka rudowłosa lady Geraldine Highton nigdy nie przebierała w słowach.

–Babciu, skąd się tu wzięłaś?

–Jak to skąd? Przecież na dzisiejszą noc zamówiłam dla nas pokój w hotelu.

–Ale miałaś przylecieć dopiero wieczorem.

–Zmieniłam zdanie. A ten miły pan – wskazała na Richarda – powiedział, że mogę usiąść wśród tłumaczy i wysłuchać twojego wykładu przez słuchawki.

Richard pokiwał głową. Lady Geraldine wyraźnie go oczarowała. Albo zastraszyła.

–Ależ babciu – sprzeciwiła się Charlotte – przecież nie znosisz tematów medycznych. Nigdy nie lubiłaś, jak opowiadałam o swojej pracy.

– To prawda.

Coś się zmieniło. Charlotte czuła, że babka ukrywa przed nią jakąś ważną informację.

–Nie znam się na medycynie – ciągnęła lady Geraldine – i nie cierpię rozmów o chorobach czy wypadkach, ale chcę wysłuchać twojego wykładu. Kto wie? Może nie będę miała więcej okazji.

Charlotte przyjrzała się jej uważnie. Starsza pani należała do osób, które czerpały z życia pełnymi garściami. Dziś jej oczy straciły blask.

–Później ci wyjaśnię – oznajmiła babka, widząc niepokój na twarzy wnuczki. – Teraz musimy się tobą zająć. Na szczęście zawsze mam przy sobie zapasową parę pończoch. I szczotkę do włosów. Gdzie jest najbliższa toaleta? No, chodź, skarbie. Chyba nie chcesz, żeby wszyscy na ciebie czekali?

–Ale…

Charlotte zobaczyła błagalny wzrok Richarda.

–Nie musisz wygłaszać tego, co przygotowałaś – szepnął. – Możesz powiedzieć cokolwiek. Z głowy. Przecież nieraz tak robiłaś. Proszę cię, Charlotte.

Ledwo była w stanie nabrać powietrza. Miała wrażenie, że zaraz się udusi.

–Dobrze, postaram się – obiecała. Czy ma wyjście?

Kwadrans później stała zwrócona twarzą do uczestników sympozjum, którzy siedzieli przy ogromnym stole w kształcie litery U. Ci, którzy woleli korzystać z pomocy tłumacza, włożyli słuchawki. Wszyscy mieli przed sobą laptopy albo tablety. Organizatorzy zadbali o długopisy, ołówki, notesy, dzbanki z zimną wodą oraz cukierki miętowe.

Charlotte nie miała nic poza przypiętym do żakietu mikrofonem. Patrząc na salę, próbowała zdobyć się na uśmiech. Nie wyszedł. Zdołała jednak przedstawić się, a także przeprosić gości za opóźnienie.

–Zapewne znacie już państwo powód mojego spóźnienia, no i któż lepiej niż wy, specjaliści w dziedzinie medycyny ratunkowej, wie, że wypadki się zdarzają?

Wzdrygnęła się, słysząc własny drżący głos. Dotychczas, przemawiając publicznie, zawsze była spokojna i opanowana. Co sobie o niej pomyśli babka? Szkoda, że duma babki z jej osiągnięć zawodowych zostanie dziś mocno nadszarpnięta.

–Ee… – Charlotte powiodła wkoło wzrokiem. Miała pustkę w głowie. Zaczęła się modlić: Boże, spraw, żeby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła mnie za zawsze.

Ziemia się nie rozstąpiła, za to drzwi się otworzyły i do sali wkroczył spóźniony uczestnik. Wszyscy obrócili się w jego stronę, ale Charlotte pierwsza go dojrzała.

Najgorszy dzień w jej życiu właśnie stał się jeszcze gorszy. Nicholas Moretti! Facet, który wrzucił jej laptopa do wody, miał niebywały tupet, przychodząc na sympozjum. Tam, na miejscu wypadku, wyraził zdziwienie, kiedy mu się przedstawiła. Najwyraźniej chciał się przekonać, czy naprawdę jest osobą, za którą się podawała.

Uniósł rękę, przepraszając zebranych, że im przeszkadza i pewnym krokiem podszedł do stołu, aby zająć miejsce. Zachowywał się tak, jakby miał prawo tu przebywać. Nagle przeniósł wzrok na Charlotte. Gdy ich oczy się spotkały, poczuła w środku żar, jakby płonęła.

Z wściekłości? Najprawdopodobniej.

Charlotte dawno temu podjęła decyzję, że już nigdy żaden mężczyzna jej nie skrzywdzi.

Oderwała spojrzenie od Nica i biorąc głęboki oddech, postanowiła, że dopóki nie skończy mówić, nawet nie zerknie w jego kierunku. Właściwie to była mu wdzięczna. Jego wejście odwróciło uwagę gości od jej nieporadnego wstępu. Teraz – czy to z powodu złości, czy desperacji – była podminowana, gotowa do boju.

–Niektórzy z was może się zastanawiają, czy słusznie postąpiłam, angażując się w pomoc rannemu, zwłaszcza że moje zaangażowanie pozbawiło mnie materiału audiowizualnego, który miałam dziś przedstawić.

Po sali rozszedł się cichy szmer.

–To dobre pytanie – ciągnęła Charlotte. – Gdzie są granice? Do jakiego stopnia człowiek powinien się angażować? W którym momencie powinniśmy powiedzieć „stop”? Czy w szpitalu, na oddziale ratunkowym, czy na ulicy?

Odzyskała kontrolę. Znów była chłodna i opanowana. Czuła na sobie spojrzenia uczestników, zwłaszcza jednego. Bardzo dobrze; niech patrzy i słucha. Niech zapamięta Charlotte Highton.

–Wiele skomplikowanych zabiegów możemy wykonywać zarówno na oddziale, jak i w warunkach polowych. Trepanacje czaszki, tracheotomie, amputacje, torakotomie, cesarskie cięcia. Często podejmujemy ekstremalne środki w ekstremalnych sytuacjach. Czy wszystkie są uzasadnione? Czy dokonujemy cudów? Czy jednak okaleczeń?

Zrobiła kolejną pauzę. Zaraz się okaże, czy jej występ zakończy się sukcesem czy porażką.

–Przygotowałam prezentację zawierającą zestawienia, wykresy i liczby, które pokazują stosunek procedur medycznych do ich opłacalności. Niestety tych informacji nie zapisałam sobie w pamięci, więc… – nagle wpadła na pomysł – więc zamiast tego przedstawię państwu pewien konkretny przypadek, z jakim niedawno się zetknęłam.

Nico oparł się wygodnie. Widział zaskoczenie na twarzach kolegów lekarzy. Uczestnicy sympozjum byli ludźmi żądnymi wiedzy, informacji o najnowszych badaniach i odkryciach naukowych, które mogliby wykorzystać w pracy, a doktor Highton zamierza ich uraczyć opowiastką o ciekawym przypadku medycznym? No, bez przesady!

– Późnym wieczorem czterdziestotrzyletni mężczyzna o imieniu Bernie idzie do sklepu na rogu, ponieważ jego ciężarną żonę naszła ochota na lody czekoladowe. Kiedy Bernie jest w sklepie, do środka wpadają złodzieje z żądaniem wydania im kasy. Berniemu wbijają nóż w pierś, całe ostrze aż po rękojeść. Wbijają pod szóste żebro, jakieś pięć centymetrów na lewo od mostka.

Nico wyczuł, jak zainteresowanie słuchaczy rośnie. Nóż tkwił blisko serca.

–Załoga karetki wie, że nie wolno usuwać wbitego w ciało przedmiotu. Bernie jest przytomny, ale ciśnienie mu spada. Na szczęście sklepik znajduje się dwie minuty od szpitala Świętej Małgorzaty. Ratownicy umieszczają specjalny opatrunek na piersi Berniego, tak aby nóż był stabilny, podają Berniemu tlen, następnie wnoszą go do karetki i ruszają. W drodze podłączają kroplówkę.

Mówiła w czasie teraźniejszym. Sprytnie, pomyślał Nico. To buduje napięcie. A może to jej głos go wciągał? Spokojny, łagodny, a zarazem dźwięczny i silny. Była opanowana. Włosy, które wcześniej opadały jej na policzki, znów miała zaczesane w kok.

Wolał Charlotte w poprzedniej wersji, lekko potarganą, jak wtedy, gdy udzielała rannemu pierwszej pomocy. Wyobraził sobie, jak wsuwa rękę w jej włosy, wyciąga spinki… Po chwili, zirytowany sobą, ponownie skupił się na tym, co mówiła.

–Bernie trafia nieprzytomny na nasz oddział. Tętno ma niewyczuwalne. W ciągu trzydziestu sekund od przypięcia elektrod zapis EKG rejestruje częstoskurcz nadkomorowy, potem częstoskurcz komorowy i w końcu asystolię.

Czyżby Charlotte opowiadała o pacjencie, którym sama się zajmowała? Oczami wyobraźni zobaczył ją na oddziale ratunkowym, w białym kitlu… Nie, wiedziała, że karetka wiezie ciężko rannego. W tej sytuacji miałaby na sobie fartuch ochronny i rękawice. Oraz czepek i plastikową osłonę na twarz chroniącą przed rozpryskiem krwi.

–Znamy na pamięć procedury, ale jak się zabrać do reanimacji? Leje się krew. Nóż przypuszczalnie przebił lewą komorę serca. Moż...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rumian.htw.pl
  •  
     
    Linki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates